- W tak dużym mieście jak Olsztyn i w tak dużym regionie musimy sobie stawiać duże cele. - mówi asystent trenera OKS 1945 - Marcin Wincel.
— Trzy wygrane mecze z rzędu to tylko przypadek czy też początek jakiejś tendencji?
— Myślę, że tendencja. Po falstarcie na inaugurację wiosny, czyli przegranej ze Startem Otwock, inaczej podchodzimy do każdego kolejnego meczu, traktujemy go kompletnie oddzielnie. Seria zwycięstw zbudowała niezłą atmosferę w zespole, ale strata punktów do czołówki wciąż jest spora.
— Wydaje się, że jednym z głównym problemów zespołu jest nieskuteczność napastników. Zgadza się pan?
— I tak, i nie. Kibice o tym nie wiedzą, ale każdy piłkarz wychodzi na mecz z konkretnymi zadaniami. I to, że na przykład Paweł Łukasik jest ustawiony na szpicy, wcale nie znaczy, że będzie stał w polu karnym i strzelał bramki. Ma pracować na drużynę i końcowy efekt w postaci zwycięstwa. Ale spokojnie, napastnicy też zaczną strzelać, rywalizacja jest spora, będzie dobrze.
— Wracał pan do OKS jako defensywny pomocnik, człowiek od czarnej roboty, tymczasem został pan "pierwszym po Bogu", czyli grającym asystentem trenera Ryszarda Łukasika. Radzi sobie pan z tą nową dla siebie sytuacją?
— Jest to ciekawe wyzwanie, staram się to bezboleśnie łączyć. Z początku sytuacja była łatwiejsza, bo leczyłem kontuzję i nie musiałem się tak mocno angażować w trening. Teraz jest z tym większy problem.
— Jak będzie z tym awansem? Przed rozpoczęciem rozgrywek tylko Zbigniew Małkowski twierdził autorytatywnie, że został w Olsztynie tylko po to, żeby pomóc w awansie.
— No i dalej nikt nie chce zapeszać, każdy się trochę boi tak odważnych deklaracji. Ale z drugiej strony, mój Boże: w tak dużym mieście jak Olsztyn i w tak dużym regionie musimy sobie stawiać duże cele. I trzeba do nich dążyć w taki sposób, żebyśmy w czerwcu wszyscy byli szczęśliwi.
Więcej przeczytasz w Gazecie Olsztyńskiej
Zbigniew Szymula
— Myślę, że tendencja. Po falstarcie na inaugurację wiosny, czyli przegranej ze Startem Otwock, inaczej podchodzimy do każdego kolejnego meczu, traktujemy go kompletnie oddzielnie. Seria zwycięstw zbudowała niezłą atmosferę w zespole, ale strata punktów do czołówki wciąż jest spora.
— Wydaje się, że jednym z głównym problemów zespołu jest nieskuteczność napastników. Zgadza się pan?
— I tak, i nie. Kibice o tym nie wiedzą, ale każdy piłkarz wychodzi na mecz z konkretnymi zadaniami. I to, że na przykład Paweł Łukasik jest ustawiony na szpicy, wcale nie znaczy, że będzie stał w polu karnym i strzelał bramki. Ma pracować na drużynę i końcowy efekt w postaci zwycięstwa. Ale spokojnie, napastnicy też zaczną strzelać, rywalizacja jest spora, będzie dobrze.
— Wracał pan do OKS jako defensywny pomocnik, człowiek od czarnej roboty, tymczasem został pan "pierwszym po Bogu", czyli grającym asystentem trenera Ryszarda Łukasika. Radzi sobie pan z tą nową dla siebie sytuacją?
— Jest to ciekawe wyzwanie, staram się to bezboleśnie łączyć. Z początku sytuacja była łatwiejsza, bo leczyłem kontuzję i nie musiałem się tak mocno angażować w trening. Teraz jest z tym większy problem.
— Jak będzie z tym awansem? Przed rozpoczęciem rozgrywek tylko Zbigniew Małkowski twierdził autorytatywnie, że został w Olsztynie tylko po to, żeby pomóc w awansie.
— No i dalej nikt nie chce zapeszać, każdy się trochę boi tak odważnych deklaracji. Ale z drugiej strony, mój Boże: w tak dużym mieście jak Olsztyn i w tak dużym regionie musimy sobie stawiać duże cele. I trzeba do nich dążyć w taki sposób, żebyśmy w czerwcu wszyscy byli szczęśliwi.
Więcej przeczytasz w Gazecie Olsztyńskiej
Zbigniew Szymula