Ukraińcy trenują w Olsztynie

2022-06-23 15:00:00(ost. akt: 2022-06-23 10:14:39)
Oksana Gryniok (z wiosłem) wraz z swoimi podopiecznymi na olsztyńskiej przystani

Oksana Gryniok (z wiosłem) wraz z swoimi podopiecznymi na olsztyńskiej przystani

Autor zdjęcia: OKSW

KAJAKARSTWO\\\ Wyjechaliśmy za granicę, aby nie przerwać cyklu treningowego młodzieży, inaczej cała nasza wieloletnia praca poszłaby na marne – mówi Oksana Gryniok, ukraińska trenerka z Odessy, która od ponad miesiąca jest w Olsztynie.
– Podczas niedawnych długodystansowych mistrzostw Polski w Augustowie pani podopieczni startowali w młodzieżowych kategoriach wiekowych pod szyldem OKSW Olsztyn. Zadowolona jest pani z ich wyników?
– Tak, i to bardzo, bo u siebie my nie trenujemy na długich dystansach, tylko na tych klasycznych, czyli 200, 500 i 1000 metrów. I tak na przykład mój syn Ilia zadebiutował na 5000 m. Mimo to w Augustowie nasza młodzież bardzo dobrze sobie poradziła. Iwan Sergiejczuk z Maksymem Skorupskiem zajęli drugie miejsce w kanadyjkowej dwójce juniorów młodszych na 10 km, a Tymofiej Sergiejczuk w kanadyjkowej jedynce młodzików był trzeci na 5 km. Trzeci nasz medal, a właściwie wspólny z OKSW, i to złoty, zdobyła nasza Albina Jakobczuk z Polką Lilianą Matwicką w wyścigu kanadyjkowych dwójek juniorek młodszych na 5 km. Poza tym były też dobre miejsca w wyścigach finałowych.
– Był to wasz pierwszy i zarazem ostatni udział w regatach organizowanych w Polsce?
– Ależ skąd! Teraz przed nami kilka sobotnich zawodów w różnych polskich miejscowościach. Weźmiemy też udział w najważniejszej dla nas imprezie, jakim będą mistrzostwach Polski w Poznaniu, które rozpoczną się 28 czerwca. W przygotowaniach naszych zawodników i zawodniczek biorę udział nie tylko ja, ale też Andrzej Kamiński i Robert Włodarczyk z OKSW. Oczywiście we wszystkich tych imprezach będziemy reprezentowali klub z Olsztyna.
– Skąd przyjechaliście do Polski?
– Wszyscy jesteśmy z Odessy. W naszym mieście nie ma klubów sportowych, które zajmują się dziećmi i młodzieżą. Zamiast tego mamy szkoły sportowe, no i my reprezentujemy Szkołę Sportową nr 6.
– W tej szkole młodzież uprawia tylko kajakarstwo?
– Mamy jeszcze piłkę nożną i triathlon.
– Ile osób prowadzi zajęcia sportowe w pani szkole?
– Razem ze mną pracuje ośmiu trenerów.
– Gdzie prowadzicie kajakowe treningi na wodzie?
– W kilku miejscach, m.in. na torze wioślarskim i na dwóch jeziorach, ale nie tak dużych jak to olsztyńskie. Wszędzie tam mamy przystanie ze sprzętem i z pomieszczeniami socjalnymi. Zajmujemy się sportowym szkoleniem zarówno kajakowym, jak i kanadyjkowym.
– Ale w długodystansowych mistrzostwach Polski pani podopieczni startowali tylko w kanadyjkach. W waszej grupie są wyłącznie kanadyjkarze​?
– Nie, bo moi podopieczni mogą równie dobrze startować w wyścigach kajakowych. Do ważnych zawodów wybierają jednak tę specjalność, w której akurat czują się mocniejsi.
– Mogła pani zabrać do Polski więcej niż siedmioro nastolatków?
– W tej grupie są tylko te dziewczęta i chłopcy, którzy mogli wyjechać z Ukrainy. Niektórzy bardzo tego chcieli, ale nie mogli, bo na przykład nie wyrobili na czas paszportów lub rodzice nie chcieli im pozwolić na taki wyjazd. W czasie, kiedy my wyjeżdżaliśmy, już jakieś 60 procent naszej sportowej młodzieży szkolnej było za granicą. Wyjechali, bo pobyt w Odessie był bardzo, ale to bardzo niebezpieczny. Było już kilka bombardowań miasta i pewnie na tym się nie zakończy.
– Kto znalazł się w tej szczęśliwej siódemce?
– Między innymi moje dzieci, czyli syn Ilia i córka Palina. Natomiast nad pozostałą piątką wzięłam osobistą opiekę i odpowiedzialność. Jest jeszcze w Olsztynie, ale razem ze swoja mamą, jeszcze jedna nasza uczennica. W sumie mamy więc tu ośmioro młodych sportowców.
– Jak to się stało, że to właśnie pani postanowiła zebrać uczniów i wyjechać z nimi za granicę?
– Zaproponował to mój dyrektor. Chodziło mu o to, aby nie przerwać ich cyklu treningowego, inaczej cała nasza wieloletnia praca poszłaby na marne. A u nas trenuje nie jeden młody mistrz Ukrainy, a kilkunastu. Jesteśmy jedną z kilku najlepszych szkół sportowych na Ukrainie specjalizujących się w kajakarstwie. Zgodziłam się nie dlatego, że bardzo tego chciałam, tylko że to będzie z korzyścią dla naszych młodych sportowców. Gdyby nie ja, to nikt inny z naszej szkoły by z nimi nie pojechał. Jestem bowiem w naszej grupie trenerów jedyną kobietą. Wszyscy moi koledzy zostali na Ukrainie, aby ją bronić przed wrogiem.
– Jak przebiegała wasza podróż do Polski?
– Pojechaliśmy w stronę do Polski pociągiem. Ósmego marca na piechotę przeszliśmy przez przejście graniczne, po czym w Przemyślu wsiedliśmy do autobusu, który zabrał nas do Warszawy, a stamtąd pojechaliśmy pociągiem do Giżycka. Zaprowadzona nas tam do jakiejś bazy, gdzie co prawda były kajaki, ale tylko zwykłe, turystyczne. Trochę nimi pływaliśmy, jednak to nie było to. Dopiero potem ktoś nam podpowiedział, aby pojechać do Węgorzewa. Pojechaliśmy tam i rzeczywiście mogliśmy wreszcie trenować na wyczynowym sprzęcie. Niestety, nie miałam do użytku motorówki, więc z konieczności płynęłam na trening z zawodnikami w... kajaku. Jednak wkrótce zaczął się tam sezon jachtowy, jezioro zapełniły jachty, przez co już nie mogliśmy normalnie trenować. Podpowiedziano nam wtedy, żebyśmy spróbowali w... Budapeszcie. Nie mając innego wyjścia pojechaliśmy na Węgry, ale tam też nie było odpowiednich warunków. W efekcie nadal szukałam odpowiedniego miejsca do treningów.
W tej sprawie skontaktowałem się z Jurijem Czebanem, mistrzem olimpijskim i jednym z najlepszych ukraińskich kajakarzy, który podał mi kontakt do kanadyjkarza Arsena Śliwińskiego, Polaka urodzonego we Lwowie, który reprezentował najpierw Ukrainę, a potem Polskę. Z kolei Arsen znał zawodników, którzy mieszkają w Olsztynie. Ten kontakt okazał się skuteczny i w ten sposób jesteśmy tutaj już od ponad miesiąca.
– Jakie wrażenia?
– Jak najlepsze. Cały czas byliśmy i jesteśmy otoczeni serdecznymi ludźmi, którzy wciąż pytają w czym mogą nam pomóc. Poza tym łatwo się dogadujemy, bo ukraiński jest podobny do polskiego. Nie mamy żadnych zastrzeżeń odnośnie warunków treningowych, które tu zastaliśmy. Wszystko jest na wysokim poziomie, mamy odpowiedni sprzęt, bardzo fajne duże jezioro, siłownie, sale do ćwiczeń. Andrzej prowadzi treningi razem ze mną i stale nas wspiera.
– A co się pani u nas nie podoba?
– Może nie tyle u was, co w tej całej sytuacji, w której się znaleźliśmy. Jesteśmy w Polsce nie dlatego, że to zaplanowaliśmy, że chcieliśmy przyjechać, by lepiej poznać wasz kraj, ale dlatego, że zmusiło nas do tego życie. Chciałabym przyjechać tu na zaproszenie na zawody lub wspólny trening, a nie z konieczności. Cały czas niepokoimy się, co się tam u nas na Ukrainie dzieje.
– Gdzie mieszkacie?
– Jesteśmy zakwaterowani w budynku Telekomunikacji na ulicy Piłsudskiego. Mieszka tam wielu Ukraińców. Warunki mamy takie same jak inni mieszkańcy, ale nasi zawodnicy i zawodniczki przychodzą do domu po treningach zmęczeni i z mocno przemokniętą odzieżą. A przy tak dużej liczbie mieszkańców zrobić pranie i je potem wysuszyć nie jest sprawą łatwą. Ale jesteśmy silni i jakoś dajemy sobie radę.
– Kto z pani najbliższej rodziny pozostał w Odessie?
– Mąż.
– Pracuje?
– Nie. Teraz jest w oddziale wojskowym, którego zadaniem jest obrona miasta przed Rosjanami.
– Nie boi się pani o niego?
– Bardzo się boję, ale cóż robić. Jeżeli nie będzie obrońców, padnie nie tylko Odessa. Nie chcę, by nasze miasto było rosyjskie, tak zresztą jak wszyscy jego mieszkańców.
– Czy Odessa obroni się przed atakami Rosjan?
– Mamy tam bardzo mocną obronę przeciwrakietową i to nie tylko od strony morza. Dotąd udało się zestrzelić prawie wszystkie rakiety, które leciały na Odessę. Ale wszystko jest możliwe. Aż strach pomyśleć co by się mogło stać. Odessa jest usytuowana na rozległych katakumbach, które tworzą jakby wielopiętrowe podziemne miasto. Gdyby padły na miasto bomby i rakiety, to całe by się zapadło pod ziemię. Kto to wie, co tam siedzi w głowie Putina...
ELJOT