Pozytywne cechy Biedrzy? Czasu by nam nie starczyło [wywiad ze Zbigniewem Małkowskim]

2022-06-20 18:42:17(ost. akt: 2022-06-20 19:29:14)
Kiedyś z żoną policzyliśmy, że 13 razy się przeprowadzaliśmy. Takie jest życie piłkarza, ciągle na walizkach — mówi Zbigniew Małkowski, były bramkarz Stomilu Olsztyn

Kiedyś z żoną policzyliśmy, że 13 razy się przeprowadzaliśmy. Takie jest życie piłkarza, ciągle na walizkach — mówi Zbigniew Małkowski, były bramkarz Stomilu Olsztyn

Autor zdjęcia: Emil Marecki

PIŁKA NOŻNA\\\ W sobotę na bocznym boisku Stomilu odbył się Memoriał Andrzeja Biedrzyckiego. W zwycięskiej drużynie na bramce stał Zbigniew Małkowski, były piłkarz olsztyńskiego klubu, a także Korony Kielce czy zagranicznych zespołów. Porozmawialiśmy z najlepszym bramkarzem turnieju.
Forma bramkarska jeszcze jest?
— Nie ma już. Nie pamiętam kiedy ostatni raz grałem w piłkę z rękawicami na rękach. Memoriał to wspaniała inicjatywa, teraz mieszkam i pracuję w Olsztynie, to nie mogłem odmówić gry. Generalnie już się nie bawię w futbol w taki sposób.

Ale nie dałbyś rady grać w niższych ligach dla czystej rekreacji?
— Zdecydowanie nie! Po 20 latach zabawy w piłkę, gdzieś to ciało się odzywa. Postanowiłem, że skoro pracuję w futbolu, to przestaję się w niego bawić poprzez grę. Teraz jest szczytny cel, to było jednostkowe wyłamanie z moich obietnic, bo na co dzień już nie gram w piłkę.

Jak wspominasz Andrzeja Biedrzyckiego?
— Czas szybko leci, nie ma go już z nami pięć lat. Pozytywny człowiek, oddany klubowi z Olsztyna. Tam, gdzie pracował wszyscy zawsze mieli o nim dobre zdanie. Gdyby wymienić wszystkie pozytywne cechy Biedrzy, to by nam czasu nie starczyło. Ja mogę wypowiadać się na jego temat w samych superlatywach.

Do drużyny Stomilu wchodziłeś mając 17 lat. Andrzej zawsze opiekował się młodymi piłkarzami, tobą też?
— Miałem tę przyjemność siedzieć obok niego w szatni. Generalnie jak do drużyny trafia młody zawodnik i widzą, że coś potrafi, to wszyscy starają się mu pomóc. To nie tylko Andrzej mi pomagał, a wszyscy zawodnicy. Opuszczałem ten klub w 2000 roku i wspominam okres gry w Stomilu bardzo dobrze.

Uczył pewnie jak dbać o sprzęt do gry i treningu.
— Andrzej do przesady czyścił te buty. Jego skóra na butach była miększa niż skóra małego dziecka. Wszyscy się z tego śmialiśmy, ale Andrzej podchodził do tego bardzo profesjonalnie. Wychodził z założenia, że o to w czym gra, to musi o to dbać, żeby mu potem na boisku przysłowiowo oddało.

W barwach Stomilu Olsztyn w Ekstraklasie zagrałeś w 28 spotkaniach. Jest jakieś szczególne, które utkwiło ci mocno w pamięci?
— Z Wisłą Kraków, które zremisowaliśmy 1:1 [sierpień 1999 rok — przyp. red]. To był nieszczęsny remis, pod koniec meczu straciliśmy bramkę. Pamiętam zwycięstwo z naszpikowaną reprezentantami Polski Legią Warszawa po golu Piotra Matysa i wygraną z Lechem przy Bułgarskiej. Pewnie jeszcze bym mógł kilka spotkań wymienić, ale wiadomo, że pamięta się zwycięstwa z czołowymi drużynami.

O twoim transferze do Feyenoordu Rotterdam krążą legendy. Co mógłbyś nam teraz o tym powiedzieć?
— W mediach było opisane dziewięćdziesiąt procent prawdy, o dziesięciu procentach nie wszyscy muszą wiedzieć (śmiech). To już minęły 22 lata, ale cały czas zdarzają się osoby, które podczas spotkania dopytują o ten transfer i słynną wycieczkę całego zespołu na lotnisko w Warszawie...

A pomijając to, to jak wspominasz swoje zagraniczne wojaże w Holandii i Szkocji?
— W Holandii musiałem gry w piłkę nożną uczyć się na nowo. Trafiłem do zespołu, który walczył w eliminacjach do Ligi Mistrzów. Grali tam świetni piłkarze tacy jak Jerzy Dudek czy Robin van Persie. Szkocję wspominam milej z tego powodu, że tam się urodziło moje pierwsze dziecko. Generalnie wszystkie zagraniczne kluby, czyli Feyenoord Rotterdam, Excelsior Rotterdam, Hibernian FC, Inverness, wspominam bardzo miło.

Jest jakiś klub, z którym najmocniej się utożsamiasz?
— Nie. We wszystkich pozostawiłem dobre wrażenie. Losami każdego klubu — tych polskich i też zagranicznych — interesuję się na bieżąco. Do każdego wracam z sentymentem.

Po powrocie do Polski miałeś mały epizod w Stomilu, ale nie ukrywajmy — to był tylko przystanek do mocniejszego klubu.
— Szukałem wówczas klubu w wyższej lidze, ale tak się ułożyło, że żaden klub z Ekstraklasy wtedy nie potrzebował bramkarza. Skorzystałem z okazji gry w Olsztynie. Urodziło się nam drugie dziecko i postanowiliśmy z żoną, że zostaniemy na chwilę tutaj. Zagrałem w rundzie wiosennej II ligi i przyszła oferta z Korony Kielce, w której spędziłem 7,5 roku. Jak na polskie warunki to bardzo długo. Potem jeszcze na trzy miesiące poszedłem do Zagłębia Lubin i to był mój ostatni klub, gdzie oficjalnie grałem. Kiedyś z żoną policzyliśmy, że 13 razy się przeprowadzaliśmy. Takie jest życie piłkarza, ciągle na walizkach, ale jak trafiłem do Kielc, to już tam osiadłem.

W nadchodzącym sezonie będziesz nadal pracował w Stomilu Olsztyn w roli trenera bramkarzy?
— Myślę, że tak, chociaż umowę mam podpisaną do 30 czerwca, ale pracujemy nadal w takim samym składzie, co w zeszłym sezonie. Budujemy zespół tak, żeby był gotowy na ligę.

Czego zabrakło do utrzymania w I lidze, oprócz oczywiście tego jedno, nieszczęsnego punktu?
— No właśnie jednego punktu… To jednak trzeba by usiąść do większej analizy. Ja mogę się wypowiadać tylko za dziesięć spotkań, kiedy pracowałem w klubie. Zabrakło nam odrobiny szczęścia, np. w Rzeszowie, gdzie w doliczonym czasie straciliśmy bramkę na 1:1. Kto wie jednak czy jakbyśmy wygrali w Rzeszowie, to byśmy wygrali w Legnicy? Trzeba szerzej na to spojrzeć. Brakło punktów u siebie, bo tutaj w Olsztynie słabiej punktowaliśmy. Po cichu liczyliśmy, że Puszcza jednak nie wygra ze Skrą i ostatni mecz z nimi będzie "o życie". Niestety spadliśmy. Teraz naszym celem jest szybki powrót, łatwo nie będzie, ale zrobimy wszystko, żeby ten przystanek drugoligowy trwał jak najkrócej.

Kacper Tobiasz to materiał na bramkarza, który może trafić do zagranicznego klubu?
— Zdecydowanie tak. Jak pracowałem w reprezentacji Polski U-16 to się już nim interesowaliśmy, teraz gra w reprezentacji U-20. Zrobił jeden krok przychodząc na wypożyczenie do Stomilu, bronił regularnie w I lidze, teraz czas na grę w Ekstraklasie. Życzę mu z całego serca, żeby to była Legia Warszawa. Aktualnie nie ma takiego polskiego bramkarza, który tak dobrze grałby nogami. Są deficyty w grze na linii, na przedpolu, ale on ma dopiero 20 lat. Takie umiejętności, jakie posiada już teraz, predysponują go do tego, żeby w przyszłości być bramkarzem topowego klubu.

W nadchodzącym sezonie pierwszym bramkarzem Stomilu też będzie młodzieżowiec?
— Każdy trener chciałby mieć takie rozwiązanie, szukamy młodzieżowca, ale jak będzie to czas pokaże. To nie jest też tak, że przyjdzie i z miejsca dostanie pierwszy plac. On będzie musiał na to zapracować.

Emil Marecki


Zbigniew Małkowski ze statuetką dla najlepszego bramkarza Memoriału Andrzeja Biedrzyckiego. Fot. Emil Marecki