Wygrał głód walki, Opalach wraca do klatki [WYWIAD]

2022-01-03 10:36:40(ost. akt: 2022-01-05 11:55:51)
Opalach stoczył w boksie zawodowym 31 walk (28 wygrał). W MMA będzie to jego drugi oficjalny test

Opalach stoczył w boksie zawodowym 31 walk (28 wygrał). W MMA będzie to jego drugi oficjalny test

Autor zdjęcia: Konrad Poświata

— To będzie ciężka przeprawa — mówi Przemysław Opalach, który 8 stycznia podczas gali Revolta w Tczewie zmierzy się w walce wieczoru z Filipem Bątkowskim. Dla olsztyńskiego pięściarza zawodowego będzie to drugi test w dość nowej dla niego formule, czyli MMA.
— Sylwestra przy kieliszku, czy jednak profesjonalizm przygotowań?
— Zdecydowanie to drugie. Ostatni dzień roku był dla mnie zresztą pracowity nie tylko treningowo. Do późna pomagałem w naszej restauracji. Z żoną i synem pojawiliśmy się jakoś ok. 23 pod Wysoką Bramą w Olsztynie, ale… nie wytrwaliśmy. O północy byliśmy już w domu.

— 8 stycznia, gala Revolta. Wystąpisz w walce wieczoru z Filipem Bątkowskim, właścicielem organizacji. Wreszcie to nie Ty będziesz wykładał kasę.
— I bardzo mi ten układ odpowiada (śmiech). W przeszłości faktycznie sam występowałem wielokrotnie i jako organizator gal, i jako swój własny promotor, i jako zawodnik. Stałem z drugiej strony. To ja płaciłem. Tym razem znaczną część tego typu obowiązków zdjęto mi z barków. Nie mam jednak złudzeń. To będzie ciężka przeprawa. Wiem, że Filip to nie człowiek z „pierwszej łapanki”. Ma niemało doświadczenia w sportach walki, a w parterze na pewno więcej niż ja.

— Jak trafiłeś do Revolty?
— Dawid Walaszek, którego z dobrej strony znam nie od dziś, zapytał czy nie byłbym zainteresowany walką wieczoru… I choć obecnie pojedynki nie są mi aż tak potrzebne, bo finansowo układa się dość przyzwoicie, to jednak głód walki zwyciężył. Chcę znów poczuć te emocje, adrenalinę.

— W jakim limicie wagowym się spotkacie?
— Do 84 kg. To dla mnie dość nowy limit, bo z reguły występowałem do 76 kg (kat. superśrednia w boksie zawodowym). Można powiedzieć, że musieliśmy wypracować pewien kompromis. Wpływ na to miała i data. Bo okres świąteczno-sylwestrowy trudno uznać za optymalny do zbijania wagi. Problemów z limitem w moim przypadku na pewno nie będzie.

— Większość życia trenowałeś boks i muay thai. Trenujesz stójkę czy już odpuściłeś?
— Oczywiście, że nie odpuściłem. Choć uznałem, że nie potrzebuję żadnego ponadprogramowego trenera od tej płaszczyzny. Nie oszukujmy się, mam już 35 lat na karku. Poprawić mogę wiele, ale „nowych sztuczek” już mnie na tym polu nikt nie nauczy. Z kolei sparingpartnerów czy kogoś do tarcz mogę znaleźć bez problemu choćby w olsztyńskim RIO Jits&Gym.

— Tam szlifujesz parter?
— Tak, dokładnie pod okiem Tomasza Arabasza związanego od lat z Berserkers Team Olsztyn. To solidny fachowiec, potrafiący egzekwować to, co wcześniej zaplanował. Nawet ode mnie (śmiech). Przez większość przygotowań miałem po dwa treningi dziennie. Teraz, w ostatnim tygodniu, nieco zwolniłem, by zregenerować organizm i nabrać nieco świeżości.

— Na ile lepszym parterowcem jesteś od ostatniej walki (wygrana z Konradem Cyranowskim)?
— Wcześniej trudno było mówić w ogóle o jakimkolwiek parterze. Byłem w nim mocno „kwadratowy”. Niby wiedziałem co jest grane, ale w praktyce wychodziło różnie. Brakowało płynności. Teraz jest nieco lepiej, choć oczywiście to stójka powinna być moim najmocniejszym argumentem.

— To, co widzę, to... pierwsze siwe włosy? Czy barber się pomylił i rzucił nieco blondu?
— Chciałbym, by chodziło o to drugie (śmiech). Ale niestety, coraz trudniej oszukiwać czas. Widzę to po sobie, np. po motywacji. Kiedyś pełen werwy wstawałem o 5 rano i leciałem na trening, by po wypełnieniu codziennych obowiązków znów wrócić z zapałem na salę treningową. Było to dla mnie naturalne. Teraz ta walka z samym sobą jest dużo trudniejsza. W dodatku ostatni rok miałem bardzo pracowity. Nie brakowało sytuacji stresujących, związanych m.in. z biznesem, który otworzyliśmy. W obecnych realiach, i tych wirusowych, i podatkowych, siwe włosy to i tak najłagodniejszy ze skutków ubocznych przy prowadzeniu własnej działalności.

Obrazek w tresci

Pięściarz i... restaurator. Wspierają go koledzy z ringu, jak np. Dariusz Michalczewski;
fot. Ada Romanowska

— Przygodę ze sportami walki, już na poważniej, rozpoczął niedawno Twój syn. Czemu jiu-jitsu a nie boks?
— Boks czy elementy muay thai, naturalnie, nieco przerabialiśmy już wcześniej. Widziałem jednak, że nie czuje do niego takiego głodu, który ja miałem w jego wieku. Tę „iskrę” dostrzegłem w nim natomiast już na pierwszym treningu jiu-jitsu. Ma ewidentnie smykałkę do technik parterowych. Idzie mu dobrze, bawi go to, ma do tego predyspozycje.

— Nie żal Ci, że nie poszedł w sporty uderzane?
— Jako ojciec nigdy nie chciałem narzucać mu mojej drogi. Musi iść swoją ścieżką, a moją rolą jest go na niej wspierać na tyle, na ile tylko będę w stanie. Chcę, by wiedział, że może na mnie liczyć niezależnie od decyzji, które będzie w życiu podejmował. Inna rzecz, że – z perspektywy czasu – pewnie sam lepiej wyszedłbym na tym, gdybym za młodu założył jednemu czy drugiemu delikwentowi dźwignię, a nie załatwiał sprawę pięściami. Byłoby z tego mniej kłopotów.

— Zdradzisz w tej kwestii coś więcej?
— To było na tyle dawno, że – powiedzmy – nie ma sensu do tego wracać. Dawno i nieprawda.

— Rozumiem, że jeśli syn będzie chciał kiedyś spróbować sił w MMA, to trenera od stójki ma zapewnionego?
— Jeśli tylko ten system będzie się sprawdzał (a nie zawsze ojcowie są najlepszymi trenerami dla własnych dzieci), to oczywiście. Chciałbym, by w jego narożniku znalazło się czasem miejsce dla jego „staruszka” (śmiech).

— Chciałbyś, by poszedł w sportową karierę zawodową?
— Trudne pytanie. Z doświadczenia, na przykładzie boksu, wiem, że jest to cholernie ciężki kawałek chleba. Tylko ja wiem ile razy w ciągu swojej kariery chciałem to wszystko rzucić. A to ze względu na fałszywych ludzi, którzy są tylko wtedy, gdy jest dobrze i jest kasa. A to ze względu na kontuzje… Można byłoby długo wymieniać. Z drugiej strony – na etacie, nawet najlepiej płatnym, takich emocji nie doświadczy. Całe szczęście to naprawdę kumaty chłopak. Wierzę, że dobrze to wszystko zaplanuje.

— Bardziej kumaty niż ojciec?
— Na pewno (śmiech). Powinienem mieć chyba jednak jakąś taryfę ulgową. Wielu moich kolegów z boksu, po latach zbierania ciosów na głowę, ma trochę problemów z kumaniem. Ja, mimo wszystko, jeszcze daję nieźle radę.

Rozmawiał Kamil Kierzkowski