MMA to Mamed, a Mamed to MMA

2022-01-03 14:00:00(ost. akt: 2024-02-25 10:53:40)

Autor zdjęcia: Beata Szymańska

Mamed Chalidow - dźwigając na swoich barkach prestiż raczkującej dyscypliny - zaskakująco szybko podniósł mieszane sztuki walki (MMA) do rangi poważnego sportu, chociaż początkowo wcale nie wydawało się to takie oczywiste.
Kiedy na przełomie XX i XXI wieku MMA coraz mocniej rozpalało wyobraźnię kibiców w Japonii i Stanach Zjednoczonych, trudno było zakładać, iż mieszkańcy Starego Kontynentu w niedalekiej przyszłości także ulegną podobnej fascynacji. Pamiętam, że gdy na początku nowego tysiąclecia oglądałem nagraną na kasecie VHS galę legendarnej organizacji PRIDE, to miałem mieszane uczucia. Co prawda możliwość podziwiania współczesnych gladiatorów intrygowała, ale skojarzenia z cyrkowym wrestlingiem i „bijatyką bez zasad” nie pozwalały uznać MMA za pełnoprawną dyscyplinę sportową. U progu pierwszej kadencji George’a W. Busha w mieszanych sztukach walki bardziej widziałem więc rodzaj ekstremalnej rozrywki, aniżeli opartą na jasnych regułach sportową rywalizację. Odmiennego zdania był Łukasz Porębski, właściciel owej kasety, a obecnie jeden z najbardziej cenionych polskich sędziów mieszanych sztuk walki, który w tym osobliwym widowisku widział gigantyczny potencjał sportowo-marketingowy.

Początki polskiego MMA były niełatwą batalią o przebicie się do powszechnej świadomości kibiców oraz - a może przede wszystkim - przekonanie potencjalnych odbiorców, że w tym pozornym „mordobiciu” chodzi przede wszystkim o sport.

Zedrzeć krzywdzące łatki

Warto cofnąć się do 2003 roku i przypomnieć sobie reakcje na film Sylwestra Latkowskiego „Klatka”. Mężczyźni walczący w metalowych klatkach w najlepszym wypadku uchodzili za budzących strach napakowanych osiłków, a organizowanie i oglądanie takowych przedsięwzięć miało być symbolem otaczającej nas degrengolady.
Kto zatem sprawił, że w ciągu niespełna dekady nasze nastawienie do MMA zmieniło się w pozadyskusyjną akceptację, ocierającą się niekiedy o zauroczenie? Odpowiedz jest prosta. Mamed Chalidow! To on swoimi walkami i postawą podniósł kłopotliwą do zdefiniowania rozrywkę do rangi sportu. Elektryzujące spektakle z jego udziałem przyciągały kolejnych kibiców, więc popularność pochodzącego z Czeczenii zawodnika rosła w błyskawicznym tempie. I ani się obejrzeliśmy, jak uznaliśmy pierwotnie kontrowersyjne walki za topowy sport. Potem oczywiście pojawił się Mariusz Pudzianowski, którego rozpoznawalność otworzyła przed MMA kolejne drzwi, ale to Mamed niósł na swoich barkach prestiż dyscypliny.

Szacunek do sportowych umiejętności reprezentanta Arrachionu Olsztyn sprawił, że Polacy zakochali się w MMA, a tym samym w Chalidowie. Mamed, który po przyjeździe do Polski ukończył studia na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie na kierunku zarządzanie i administracja, ujmował jednak nie tylko sportowym kunsztem. Zachowując klasę podczas wywiadów, konferencji prasowych i tuż po samych walkach zdzierał z MMA łatkę profesji zaadresowanej do tryskających testosteronem prymitywnych neandertalczyków, stanowczo protestując, gdy próbowano mu nadać pseudonim „Kanibal”. Postawa Mameda urzekła nawet pewną polonistkę, która opowiadała o nim na lekcjach... etyki w gimnazjum. Poza tym Mamed był naszym Czeczenem, a jego pochodzenie powodowało, że sympatia do kaukaskiego narodu bynajmniej nie spadała. Skądinąd gestów solidarności z Czeczenią od lat 90. ubiegłego wieku w Polsce nie brakowało. Warto wymienić zainicjowaną przez Zbigniewa Herberta zbiórkę pieniędzy na rzecz doświadczonej okrucieństwem wojny Czeczenii czy list otwarty autora Pana Cogito do nieuznawanego przez Rosję prezydenta Dżochara Dudajewa. Swoje trzy grosze dorzucił też zespół Republika, nagrywając piosenkę „Obejmij mnie, Czeczenio”, oraz Kazik Staszewski, który w utworze „Łysy jedzie do Moskwy” zarzucił premierowi Józefowi Oleksemu, że - udając się w 1995 roku na huczne obchody zakończenia II wojny światowej - zapomniał o krwawej pacyfikacji Czeczenii dokonywanej przez rosyjskie czołgi.
Triumfy Mameda Chalidowa, który w 2010 roku przyjął polskie obywatelstwo, cieszyły oczy i serca kibiców, ale w 2015 roku Europa musiała zmierzyć się z kryzysem migracyjnym. Nigdy nieukrywający swojej wiary Mamed zaczął dostrzegać, że etniczność to nie abstrakcyjny slogan. Pochodzący z Groznego wojownik nadal był ikoną MMA, ale niewybredne internetowe komentarze dotyczące jego pochodzenia i wyznawanej religii zaczęły przybierać na sile.

Apogeum religijno-politycznej niechęci nastąpiło w 2017 roku, kiedy po zwycięstwie Mameda na PGE Narodowym rozległy się gwizdy. Teoretycznie można byłoby spuścić nad nimi zasłonę milczenia, dyplomatycznie kwitując sprawę nietaktownym zachowaniem niewiele znaczącego marginesu, ale dla mistrza KSW była to przykra lekcja poglądowa.

Kogóż z nas cieszą porażki legend?

Trzy kolejne porażki, przedzielone ogłoszeniem zakończenia kariery i informacją o zmaganiu się z depresją, zwiastowały koniec pewnej epoki. Gwiazda Mameda pełnią blasku rozbłysła raz jeszcze w październiku 2020 r., gdy czterdziestoletni fighter po iście ekwilibrystycznym kopnięciu znokautował Scotta Askhama. Król odrodził się niczym feniks z popiołów i wrócił na tron.
Czternaście miesięcy później Mamed ponownie pojawił się w oktagonie, podejmując rękawicę rzuconą przez „Robocopa” Roberto Soldicia. Zapowiadał się epicki pojedynek w stylu Rocky Balboa - Ivan Drago, jednak tym razem stary mistrz nie oszukał przeznaczenia. Jak przystało na dumnego, kaukaskiego górala nie schował się za podwójną gardą, doskonale wiedząc, że idąc na wymianę ciosów z Soldiciem de facto rzuca się w paszczę lwa. Zaryzykował i padł po potężnym ciosie chorwackiej „maszyny”.

I w tym momencie nagle opanował nas smutek, albowiem uświadomiliśmy sobie, że coś się skończyło, a oglądanie leżącego na deskach Mameda jest widokiem, który chcielibyśmy wymazać z pamięci. Sentencja: „Umarł król, niech żyje król” nie pasuje, bo pomija swoistą emocjonalną aurę unoszącą się nad największymi sportowymi herosami. Kogóż z nas cieszyły porażki Michaela Jordana czy Usaina Bolta?
Włodzimierz Szaranowicz - komentując ostatni skok Adama Małysza - powiedział: „chciałoby się, by tak leciał bez końca”. Z Mamedem jest podobnie, ale on sam zapewne nie życzyłby sobie „chwalebnych mów i pustych głośnych słów”.
MICHAŁ MIESZKO PODOLAK

Komentarze (2) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Paul Mark . #3086778 3 sty 2022 15:43

    Erudyta lingwista i Człowiek wielkiej odwagi i honoru,To ON!

    Ocena komentarza: warty uwagi (4) odpowiedz na ten komentarz

  2. Marta #3086774 3 sty 2022 14:41

    Słyszałem o pewnym zawodniku MMA z Olsztyna, który nie pochodził z Polski ale się utożamiał z Polską. Przed walkami grane były na jego rządania piosenki typu hymn ISIS. Do tego ten ktoś podobno był a może i jest podejrzany o przestępstwa podatkowe, posiadanie broni, podrabianie waluty i tym podobne. Dobrze, że z takich ludzi nie robi się ludzi wielkich, co to mają mieć dla Polski "zasługi", a jako ludzi wielkich przestawia się takiego zawodnika jak Mamed, dumny jestem z Olsztyna, olsztyniaki potrafią doceniać.

    Ocena komentarza: warty uwagi (6) odpowiedz na ten komentarz