Po pierwsze: nie poddawaj się!

2021-10-05 15:00:00(ost. akt: 2021-10-05 15:17:50)
W akcji Daniel Mańkowski z Motoklubu Olsztyn (Graften Motorsport), trzeci zawodnik WMMP w klasie Superbike

W akcji Daniel Mańkowski z Motoklubu Olsztyn (Graften Motorsport), trzeci zawodnik WMMP w klasie Superbike

Autor zdjęcia: archiwum teamu

Mimo pechowego początku sezonu, Daniel Mańkowski z Motoklubu Olsztyn zakończył sezon Wyścigowych Motocyklowych Mistrzostw Polski z brązowym medalem w prestiżowej klasie Superbike! To życiowy sukces 42-letniego motocyklisty Graften Motorsport.
Odwołanie październikowej rundy mistrzostw Polski, a zarazem kolejnej rundy Pucharu Europy w czeskim Moście, sprawiło, że piąty i szósty wyścig sezonu – rozegrane ostatnio na Torze Poznań Automobilklubu Wielkopolski – okazały się ostatnimi podczas tegorocznych zmagań. Na podpoznańskim obiekcie pojawili się też motocykliści z Litwy, którzy rozegrali rundę mistrzostw swojego kraju, a wśród prawie 100 zawodników walczących o jak najwyższe miejsca znalazł się m.in. Daniel Mańkowski, reprezentujący olsztyński zespół Graften Motorsport, a także Motoklub Olsztyn. Przypomnijmy: parę lat temu Graften Motorsport zasłynął tym, że jako pierwszy na świecie zespół zaczął wykorzystywać – projektowane przez siebie – drukarki 3D do tworzenia części montowanych w swoich wyścigówkach.

Jeżdżący motocyklem BMW S1000RR, Daniel Mańkowski ostatecznie wywalczył na Torze Poznań tytuł drugiego wicemistrza Polski w „królewskiej” klasie Superbike, zostając jednocześnie najwyżej sklasyfikowanym olsztynianinem startującym w tej klasie w historii WMMP!
Tu dodajmy, że przed 42-letnim olsztynianinem na finiszu rywalizacji w sezonie 2021 znaleźli się tylko Ireneusz Sikora z Automobilklubu Gliwice oraz Piotr Fałat z Automobilklubu Wielkopolski.

– Mam za sobą niesamowicie pozytywny weekend, wieńczący zmagania tego trudnego i pracowitego sezonu, ale żeby dobrze opowiedzieć całą historię, muszę się cofnąć do sezonu 2020 – dzieli się wrażeniami Daniel Mańkowski. – Byłem wtedy gotowy do walki nie tylko o podia w mistrzostwach Polski, ale i o najwyższe miejsca w innych seriach wyścigowych. Niestety, COVID skomplikował wszystkim plany... Nam w ten sposób, że przez zbyt małą liczbę rozegranych zawodów, nie rozdano tytułów mistrzowskich za 2020 rok. Moja motywacja jednak nie gasła... Przygotowania do sezonu 2021 zacząłem jesienią zeszłego roku, dużo trenując m.in. na torze motocrossowym. Z małym opóźnieniem, czyli odwołaną rundą majową, w końcu wystartował nowy sezon: wszystko szło zgodnie z planem, krok po kroku robiłem postępy. Niestety, na niecałe dwa tygodnie przed pierwszymi zawodami, podczas treningu na torze Poznań, zaliczyłem bardzo groźny wypadek. Po najechaniu na nierówność, przednie koło straciło przyczepność przy prędkości około 200 km/h. Szczęśliwie, nie uległem żadnej kontuzji, ale mój motocykl wymagał pilnej naprawy. „Wyścigówkę” odebrałem z serwisu dosłownie na kilka godzin przed wyjazdem na Słowację, gdzie zaplanowano pierwszą rundę Pucharu Europy AAC i mistrzostw Polski.

– Już podczas treningów okazało się, że nie jest dobrze – opowiada dalej motocyklista Graften Motorsport. – W trakcie jazdy co chwila wychodziły nowe i niebezpieczne usterki. Najpierw, przed bardzo szybkim zakrętem, odpadł przedni błotnik i wpadł prosto pod koło. W kolejnej sesji odkręciła się i zupełnie oderwała od motocykla... kierownica. Jakby tego było mało: w drugim, deszczowym wyścigu nie działała mi kontrola trakcji, bez której właściwie nikt już nie jeździ w takich warunkach. To chyba cud, że podczas tamtego weekendu nie uległem kolejnym wypadkom i ukończyłem oba wyścigi... Do domu wróciłem mocno zdezorientowany. Pod presją czasu zrobiłem co mogłem, żeby tym razem samemu usunąć usterki. Za niecałe dwa tygodnie mieliśmy przecież drugą rundę w Poznaniu.

– Na treningach przed poznańskimi zawodami ciągle niepokoiło mnie zachowanie motocykla – przyznaje Mańkowski. – Stało się jasne, że będę musiał pojechać z usterką zawieszenia, której nie da się na miejscu wyeliminować. Nic nie szło tak jak powinno, a na domiar złego w trakcie wyścigu powrócił problem „pompującego przedramienia” (pojawiający się u motocyklistów wyścigowych zespół ciasnoty przedziałów powięziowych przedramienia - red.). Mimo to ukończyłem oba wyścigi, ale najbardziej cieszyłem się z... dwóch miesięcy przerwy przed nami. To była szansa na doprowadzenie motocykla i siebie samego do porządku.
Na ostatnią rundę ruszyłem ze sprawnym motocyklem, pozytywną energią i kilkoma pomysłami na korektę stylu jazdy. Czwartkowe i piątkowe sesje, mimo kapryśnej pogody, przepracowałem owocnie, czego efektem było coraz lepsze tempo i powrót radości z jazdy. Po dobrych kwalifikacjach przyszedł czas na wyścig: do łączonego biegu klas Superbike i Superstock 1000 wystartowałem z dziewiątego pola. Niestety, system startowy Lunch Control i sprzęgło sprawiły mi dziwnego psikusa. Przez to ze świateł ruszyłem jako 17. czyli ostatni zawodnik. Wiedziałem, że czeka mnie bardzo trudny wyścig i rzeczywiście: na pierwszych okrążeniach miałem wrażenie, że wyprzedzaniu i walce z rywalami nie ma końca. Ostatecznie dojechałem na metę jako czwarty w swojej klasie, zaledwie sześć sekund za podium! To był jeden z tych wyścigów, który zapamiętam na długo. Znów mogłem pokazać swój potencjał i wolę walki (uśmiech).

Po tym wyścigu nadal byłem na trzecim miejscu w „generalce”, choć jeden z najlepszych polskich kierowców, który na co dzień startuje w mistrzostwach świata EWC, tracił do mnie tylko kilka punktów (mowa o Marku Szkopku - red.). Przed drugim wyścigiem szybko przekalkulowaliśmy, że w przypadku wygrania przez niego wyścigu, ja na metę muszę dojechać trzeci. Byłem gotów do podjęcia wyzwania, ale niestety Markowi motocykl odmówił posłuszeństwa, przez co już na początku pierwszego okrążenia musiał się wycofać. Ja przez większość czasu jechałem na trzeciej pozycji w Superbike, na cztery okrążenia przed końcem rywalizacji spadłem o jedno miejsce, ale najważniejsze było to, że wiozłem do mety swój pierwszy tytuł w mistrzostwach Polski! Po raz kolejny raz udowodniłem, że choćby nie wiem jak źle nam szło, to przenigdy nie wolno się poddawać – kończy uszczęśliwiony Daniel Mańkowski. Można być pewnym, że trzeci na finiszu sezonu olsztynianin za rok powalczy o spełnienie kolejnych marzeń... red.