Wiele zamkniętych drzwi sport tym dzieciom otwiera

2020-12-16 12:00:00(ost. akt: 2020-12-15 10:14:09)
Filip Matusiak

Filip Matusiak

Autor zdjęcia: Pomarańczowa Siła

Sport daje im wolność, samodzielność i pomaga w budowaniu poczucia własnej wartości. Jedni podnoszą ciężary, inni grają w piłkę czy szusują na stokach. Wszyscy przesuwają granice swoich możliwości. Dla dzieci z niepełnosprawnościami sport to dużo więcej niż rehabilitacja czy terapia. Najlepiej obrazują to historie Wiktora, Filipa, Ewy, Mateusza i Julka. Różnią ich rodzaje niepełnosprawności, wiek i ukochana dyscyplina. Łączy to, że sport jest dla nich ważną częścią życia.
Zawsze na początku są małe kroki: pierwsze samodzielne wejście na wózek, ubieranie się bez pomocy opiekunów i nauczycieli lub nauka korzystania z toalety, a na końcu tej drogi czasami są medale, międzynarodowe sukcesy i sportowa kariera. Przede wszystkim czeka tam jednak na dzieci samodzielność, satysfakcja i umiejętność radzenia sobie w życiu. – My jesteśmy od nauki tych pierwszych kroków. Zaczynamy od pracy u podstaw. Najpierw uczymy ubierać się, przesiadać i poruszać w wózku inwalidzkim. Później pokazujemy różne dalsze ścieżki, którymi na wózku można pojechać. Jedną z nich jest sport – zaczyna opowieść Łukasz Wasielewski z Fundacji Aktywnej Rehabilitacji, gdzie najmłodsze dzieci trafiają już w wieku czterech lat. Wasielewski i jego współpracownicy zajmują się nimi kompleksowo do 16. roku życia. Ci, którzy odnoszą na różnych polach sukcesy, stają się później „wzorcami osobowymi” – przykładami dla najmłodszych, że praca nad sobą ma sens, a niepełnosprawność nie jest przeszkodą do osiągania sukcesów. Usamodzielnione osoby poruszające się na wózkach pokazują innym dzieciom, jak do takiej sprawności dojść. Jedną z takich postaci jest Wiktor Kędzia, który ma rozszczep kręgosłupa.
– Trafił do nas jako kilkuletni chłopczyk przyprowadzony przez mamę. Niedawno skończył 18 lat, ma prawo jazdy i jest wicemistrzem świata juniorów w podnoszeniu ciężarów - wyjaśnia Wasielewski. - Pamiętam go jako malucha, którego uczyłem absolutnych podstaw życiowego funkcjonowania. Wskazaliśmy mu drogę, na której pojawił się klub trenujący podnoszenie ciężarów. Pójście nią wiele go kosztowało, jak każdego sportowca.

Pochodził ze wsi i musiał w pewnym momencie wyjechać do Wrocławia do szkoły średniej, zamieszkać tam, stać się bardziej samodzielnym. I jeszcze ciężej trenować. Dzięki swojej ambicji, wytrwałości i pracy trafił na podium mistrzostw świata juniorów.

Kiedy zobaczyłem go na podium, płakałem ze wzruszenia. Cieszę się, że mogłem dołożyć do jego sukcesu chociaż cegiełkę – opowiada Wasielewski i dodaje: – Szczytowym momentem, w którym dziecko nabiera samodzielności, jest pierwszy wyjazd na obóz aktywnej rehabilitacji, na którym pracujemy nad jego podstawowymi umiejętnościami. Kiedy je osiągnie, może skupić się na sporcie i nauce, bo to musi iść w parze. Wiktora na naszych zajęciach zauważył trener podnoszenia ciężarów, który zaprosił go na treningi do Wrocławia. Tam szybko się okazało, że chłopak ma ogromne predyspozycje do tego sportu, a przede wszystkim sprawiło mu to ogromną frajdę.
Przykład Wiktora jest inspiracją dla innych dzieci na wózkach, które pasjonują się sportem. Wicemistrz świata regularnie pokazuje młodszym koleżankom i kolegom nie tylko jak podnosić ciężary, ale przede wszystkim jak samodzielnie i aktywnie żyć. – Kiedy rodzice i dzieci widzą osobę z taką samą niepełnosprawnością, która osiąga sportowe sukcesy, skończyła dobrą szkołę, jeździ samochodem i radzi sobie w życiu, nabierają wiary i motywacji do „pracy u podstaw” – dodaje Wasielewski.
Ośmioletni Filip Matusiak również porusza się na wózku. Pod opiekę Łukasza Wasielewskiego i FAR trafił jako czterolatek. Dziś jest jednym z najmłodszych uczestników zawodów pływackich dla dzieci z niepełnosprawnością ruchową. Regularnie poprawia rekordy życiowe, a ostatnio zadebiutował w mistrzostwach Polski.
– Syn w wodzie czuje wolność. Czuje się swobodnie. Ma chodzących kolegów, którzy pływają gorzej od niego, zatem ma prawo czuć się wyróżniony. Myślę, że dlatego tak pokochał pływanie. Tam jest całkowicie samodzielny, nie potrzebuje niczyjego wsparcia czy pomocy – podkreśla Mateusz Matusiak, tata Filipa. Po raz pierwszy zabrał syna na basen, kiedy ten miał zaledwie rok. Od niemowlęctwa oswajał go z wodą i zachęcał do aktywności.

– Syn ma sprawne ramiona, przy swoim schorzeniu może pływać w zasadzie każdym stylem. Uznaliśmy, że to dla niego najlepsza forma terapii, chociaż nie zamykaliśmy się tylko na tę dyscyplinę.

Próbowaliśmy też koszykówki i rugby na wózkach, syn jeździ też na handbike’u, czyli specjalnie dostosowanym rowerze, szusuje na narcie monoski. Ponadto lubi grę w badmintona. W tym momencie skupiamy się jednak na pływaniu, największej pasji Filipa. W wieku czterech lat zgłosiliśmy się do FAR, gdzie Filip nauczył się podstaw, takich jak wsiadanie i zsiadanie z wózka, które umożliwiły mu samodzielne wchodzenie do basenu. Od roku trenuje w klubie Start Łódź, bierze udział w zawodach, a na niedawnych zimowych mistrzostwach Polski zajął piąte miejsce, chociaż rywalizował z dziećmi nawet o cztery lata starszymi – cieszy się tata Filipa. Rodzice chłopca są pasjonatami sportu i instruktorami pływania. Tata regularnie startuje w triathlonie, ma też za sobą Ironmana, niezwykle wymagający wyścig składający się z przebiegnięcia maratonu, przepłynięcia 3,86 kilometra oraz przejechania na rowerze ponad 180 km. – Już teraz wspólnie startujemy w triathlonie w parach. Mam nadzieję, że kiedyś zrobimy Ironmana wspólnie z Filipem. Ale to duże wyzwanie, Filip musi jeszcze trochę podrosnąć, przede wszystkim po to, żeby wytrzymać tyle czasu w wózku – mówi pan Mateusz.
O formę i kondycję syna w kontekście Ironmana tata się nie martwi. Wie, że skoro Filip ma w sobie tyle motywacji, żeby w wieku ośmiu lat cztery razy w tygodniu ciężko trenować na zajęciach pływackich, to na pewno nie zabraknie mu chęci do zrobienia kolejnych kroków. Przede wszystkim zależy mu na tym, żeby pasja do sportu została z jego dzieckiem na zawsze i towarzyszyła mu także w dorosłości. Najlepszym dowodem tego, że jest to możliwe, jest Ewa Więckowska, pasjonatka goalballa – dyscypliny paraolimpijskiej przypominającej połączenie piłki ręcznej i „zbijaka”, przeznaczonej dla osób niewidomych i słabowidzących. Ewa przygodę ze sportem rozpoczęła na początku gimnazjum, wcześniej jedynie dopingowała koleżanki i kolegów, ze względu na liczne operacje, które uniemożliwiały jej bycie aktywną fizycznie. Kiedy już mogła się zaangażować w sport, wciągnęła się na całego. Dziś jest zawodniczką Startu Katowice, a także uczestniczy w zgrupowaniach reprezentacji Polski, na przekór dodatkowej trudności, jaką jest krótsza o 13 centymetrów noga, przez co Więckowska ma trudniej od swoich koleżanek i kolegów. – Mimo to trenuje ostro z chłopakami, niczego się nie boi, nawet jeśli zajęcia kończy mocno poobijana. Ewa to wspaniała osoba, świetnie sobie radzi w życiu, a jej pasja do sportu jest niepowtarzalna – zdradza prezes Startu Katowice Piotr Szymala.
Ewa dziwi się komplementom, bo dla niej sport jest czymś naturalnym, niezbędnym do życia jak powietrze.

– Zawsze powtarzam, że sport jest jak muzyka. Bez jednego i drugiego nie da się żyć. Nie potrafię usiedzieć w miejscu, bez tego chyba bym oszalała (śmiech). Choruję też na depresję. W momencie, kiedy mam gorszy czas, goalball daje mi siłę. Przede wszystkim mogę się wyżyć na piłce – śmieje się Więckowska.

– W pierwszej kolejności chciałam spróbować ping ponga dźwiękowego, który jest nową dyscypliną dla osób niewidomych. Ale ciężko było znaleźć klub, który prowadzi taką sekcję, więc stanęło na goalballu. Na pierwszych treningach dużym problemem była moja krótsza noga, muszę dużo kombinować na zajęciach, żeby wymyślić jak obejść dany kłopot i sobie z nim poradzić. Przesuwam cały czas swoje granice.
Wspomniane przesuwanie granic jest kluczem do zrozumienia roli sportu w życiu osób z niepełnosprawnościami. Ewa przyznaje, że wciąż idąca w górę poprzeczka jest dla niej wielką motywacją, a treningi z mężczyznami i z kadrą Polski sprawiają, że cały czas ma w sobie chęć i moc do rozwoju. Nie jest jej w stanie zatrzymać nawet… złamana ręka!
– Kiedyś w szkole zrobiłam takiego psikusa panu od WF. Akurat był Dzień Dziecka i usłyszałam, co z perspektywy czasu ma dla mnie sens, że ze złamaną ręką nie będę grała w unihokeja. Wtedy nie było takiej opcji, żebym się na to zgodziła. Poszłam do kantorka, wzięłam sobie kij i wyszłam na boisko. No i grałam z ręką w gipsie! – wspomina z uśmiechem Ewa Więckowska.

Instruktorzy i opiekunowie pracujący na co dzień z dziećmi posiadającymi niepełnosprawności podkreślają cały czas, że bariery przede wszystkim są w głowach. To, że ktoś jeździ na wózku, nie oznacza, że nie może szusować na przykład na nartach.

Monoski, bo tak nazywa się narta specjalnie dostosowana do potrzeb osób z niepełnosprawnością ruchową, stała się pasją i powodem do dumy Mateusza Leśniewskiego. kolejnego uczestnika programu Pomarańczowa Siła. – Syn w wieku 11 lat po raz pierwszy wsiadł na tę nartę, a dziś, po niespełna czterech latach, jest dwukrotnym złotym medalistą mistrzostw Polski – opowiada pani Agnieszka, dumna mama. – Nawet zdrowe dzieci niekoniecznie mają takie osiągnięcia. To bardzo buduje poczucie własnej wartości. Matiego sport wciągnął do tego stopnia, że latem bierze też udział w zawodach w podnoszeniu ciężarów.
Nie zawsze wyznacznikiem sukcesu jest medal czy rekord. Czasami największym powodem do radości jest przełamanie nieśmiałości, wstydu czy lęku przed nieznanym. Julek, poruszający się na wózku dziewięcioletni uczeń Szkoły Podstawowej w Puławach, zawsze miał duże trudności z odnajdywaniem się w nowych sytuacjach. Zmieniły go wspólne treningi z rówieśnikami w ramach Pomarańczowej Siły, dzięki któremu placówki otrzymują od Fundacji ING Dzieciom sprzęt sportowy, wsparcie merytoryczne i propozycje sportowych zabaw.
– Julek na lekcjach WF bał się gier zespołowych, przeważnie nie chciał ćwiczyć. Nie wchodził też w kontakty i relacje z dziećmi spoza klasy – opowiada Dominika Siatecka ze szkoły w Puławach. - Pierwszy udział w zajęciach w ramach Pomarańczowej Siły był podejmowany z dużą niepewnością i nieśmiałością. Na początku potrzebował dużo wsparcia i motywacji. Obawialiśmy się, że nie będzie chciał aktywnie uczestniczyć w zajęciach, będzie obserwatorem, jak zazwyczaj na zajęciach sportowych. Jednak tak mu się spodobało, że nie tylko w nich uczestniczył, ale wręcz był gwiazdą sali gimnastycznej. Podczas kolejnych etapów nie potrzebował już mojej obecności i wsparcia. Udział w Pomarańczowej Sile otworzył Julka na to, co nowe i nieznane, nie boi się podejmować nowych wyzwań: imprez szkolnych lub wyjść do kina. Uczestniczy chętnie w zajęciach sportowych, nawiązał nowe znajomości. Mogłoby się, że to niewielkie sukcesy, jednak zarówno dla mnie jak i dla mojego ucznia są dużym krokiem naprzód. Sport w życiu osób z niepełnosprawnościami to nie tylko dbałość o kondycję fizyczną. To także możliwość pokonywania swoich słabości i nawiązywania kontaktów z innymi oraz dobra zabawa - kończy Dominika Siatecka.
Dla dzieci z niepełnosprawnościami sport jest drogą do samodzielności i szczęścia, a nie tylko terapią i rehabilitacją. Ewa Więckowska, która jest przykładem tego, ile szczęścia daje aktywność fizyczna, apeluje do młodszych kolegów: – Róbcie coś dla siebie. Nie zastanawiajcie się nad tym, co możecie robić, tylko próbujcie wszystkiego. Jest coraz więcej sportów dla osób z niepełnosprawnościami, a także te tradycyjne dyscypliny są coraz bardziej otwarte.
Dla Filipa, Julka, Ewy, Wiktora czy Mateusza co innego jest sukcesem. Mają inne ograniczenia. Zmagają się z różnymi trudnościami. Historia każdego z nich jest jednak inspiracją dla innych dzieci i dowodem na to, że sport nie musi być męczącym i nudnym przymusem na rehabilitacji czy lekcjach WF, a może stać się jedną z większych życiowych radości.
red