W Mrągowie przed nikim nie czują kompleksów

2020-07-28 12:00:00(ost. akt: 2020-07-30 10:31:09)
Trener Radosław Parzych (siedzi z lewej) w swoim naturalnym środowisku, czyli wśród młodych i utalentowanych speców od dwóch kółek z MSR

Trener Radosław Parzych (siedzi z lewej) w swoim naturalnym środowisku, czyli wśród młodych i utalentowanych speców od dwóch kółek z MSR

Autor zdjęcia: Archiwum klubu

— Uczę naszych zawodników szacunku, zwłaszcza wobec siebie. Muszą wiedzieć, że mogą liczyć na siebie w każdej sytuacji — mówi Radosław Parzych, trener Mrągowskiego Stowarzyszenia Rowerowego. Z doświadczonym szkoleniowcem rozmawiamy m.in. o trudnych chwilach, gdy trzeba spojrzeć w oczy rodzicom zawodnika, który doznał kontuzji. A także o tym, czy wkrótce z trenerskiego stołka nie zrzuci go własny... syn, Maciej.
— Jak głębokie korzenie ma kolarstwo w Mrągowie?
— Miało się tu dobrze jeszcze za czasów minionego ustroju. Później zaczęło się to jednak nieco rozmywać. Byłem jednym z ostatnich zawodników, którzy w latach osiemdziesiątych czynnie i systematycznie brali udział w zawodach. Później ta dyscyplina zrobiła się znacznie bardziej niszowa. Sytuację uratował Marek Rogiński, który — w mojej ocenie — był ogniwem, któremu udało się podtrzymać więź między przeszłością i teraźniejszością. Dzięki jego uporowi kolarstwo w Mrągowie przetrwało, więc było do czego dołączyć tak znanym dziś kolarskim działaczom, jak na przykład Wojciech Gniady, Tadeusz Grudek, Dominik Marcinkjan (były zawodnik, obecnie prezes – red.) czy Grzegorz Chotkiewicz, za którego namową sam pojawiłem się w Mrągowskim Stowarzyszeniu Rowerowym. Szybko dołączali kolejni. Zebrała się ekipa, która może zdziałać niejedno.

— Stowarzyszenie „kręci się” oficjalnie od 2005 roku. Dużo kolarzy wyszło przez te lata spod waszej ręki?
— Trudno to ocenić, bo nie prowadzimy takich statystyk. Myślę jednak, że przynajmniej 300 zawodników wyszkoliliśmy.

— Funkcję trenera objąłeś w 2015 roku. Dlaczego tak późno?
— Przymierzałem się do tej roli już wcześniej, ale... sam chciałem się jeszcze pościgać (śmiech). A niestety nie da się połączyć własnych startów i treningów na przyzwoitym poziomie ze szkoleniem innych. Poza tym z samej „trenerki” nie sposób wyżyć, więc trzeba doliczyć jeszcze czas na „normalną” pracę. Doba robi się wtedy zbyt krótka. Po 10 latach startów przyszedł jednak czas na zawodniczą emeryturę.

— Jakie cechy musi mieć dobry trener kolarstwa?
— Poza wiedzą dotyczącą samej dyscypliny, musi być także dobrym organizatorem. Zwłaszcza podczas wyjazdów na zawody, a zdarza się, że jeździmy na drugi koniec Polski. Trener jest wtedy równocześnie... tragarzem biegającym z bańkami z wodą, psychologiem, niańką, kucharzem, masażystą, kierowcą... To ciężki kawałek chleba, ale bardzo motywujący. Gdy widzi się na twarzy zawodników uśmiech i dumę po udanym starcie, wszelkie trudy idą w niepamięć.

(...)
— W domu nie bywasz zbyt często. Najbliżsi nie mają pretensji?
— Póki mój syn bierze udział w zawodach i jeździ razem ze mną, to nie ma problemu. Myślę o tym, aby powoli zmniejszać liczbę wyjazdów, tyle że wyjazdy w przypadku zawodników z Mazur to cała esencja kolarstwa. Bo oczywiście można startować tylko lokalnie i obrastać w piórka, że jest się tak świetnym. Kiedy jednak nagle przez przypadek spróbuje się sił gdzieś dalej, to przychodzi potężne rozczarowanie. A tak to od razu startujemy ze wszystkimi „z grubej rury”. Nasza ekipa nie czuje dziś kompleksów przed nikim.

Spisali się pod „Zakopcem”
Sześcioosobowa ekipa Mrągowskiego Stowarzyszenia Rowerowego, dowodzona przez trenera Radosława Parzycha, dobrze się zaprezentowała podczas eliminacji Ogólnopolskiej Olimpiady Młodzieży, połączonej z mistrzostwami Polski LZS. Czyli imprezy, na której stawiła się niemal cała polska czołówka młodych kolarzy górskich. Poszalała zwłaszcza trójka mrągowskich żaków, z których każdy „wbił się” w pierwszą dziesiątkę: Wiktor Jakubiak był 6., Patryk Okrągły – 7., a Wiktor Kajetaniak – 9.
Nie zawiedli również młodzicy. W tej najmocniej obsadzonej kategorii wiekowej Michał Polewaczyk zajął 20., natomiast Karol Balcerczyk – 25. miejsce. Swoje zadanie wykonał też Marian Opęchowski, który dzięki 20. pozycji dopisał sobie kolejne punkty niezbędne do startu w finałach OOM. Maciej Parzych, ze względów zdrowotnych, tym razem wspierał kolegów tylko wirtualnie.

Cała rozmowa z Radosławem Parzychem - we wtorkowym wydaniu "Gazety Olsztyńskiej".