Kiedyś interesowała się nim nawet Borussia Dortmund

2020-07-04 14:00:00(ost. akt: 2020-07-03 11:02:49)
Tomek Radziwon

Tomek Radziwon

Autor zdjęcia: archiwum domowe

Młodzieżowy reprezentant Polski (49 meczów i 9 bramek), uczestnik mistrzostw Europy do lat 16 w Niemczech. Z orzełkiem na piersi grał m.in. z Arturem Borucem i Marcinem Wasilewskim. Zawodnik Stomilu Olsztyn, Pogoni Szczecin i Szczakowianki Jaworzno, ale pierwsze piłkarskie kroki stawiał w Ostródzie pod okiem ojca i brata. Oto historia Tomasza Radziwona.
- Jak rozpoczęła się twoja przygoda z piłką?
- Tata grał w Sokole Ostróda, był prawym obrońcą, więc gdy cofam się pamięcią do tamtych chwil, to mogę stwierdzić, że niemalże wychowałem się na stadionie Sokoła. Wraz mamą i starszym bratem Marcinem chodziliśmy na mecze, ale mama, która jest spokojną kobietą, denerwowała się na meczach taty i raczej nie chciała, byśmy z bratem grali w piłkę. Kiedy jednak zacząłem grać w Sokole, to grałem z rocznikiem dwa lata starszym, którego trenerem był mój tata. Z racji różnicy wieku moje początki w drużynie nie były łatwe. Odstawałem fizycznie, więc te braki musiałem nadrabiać innymi walorami, np. techniką. Żyliśmy wówczas bardzo skromnie, więc tata wyjeżdżał za granicę, żeby dorobić. Pamiętam, że z Niemiec przywiózł mi pierwsze buty piłkarskie marki Puma. Dla mnie to był wielki szok, ponieważ u nas zdobycie korkotrampków było sporym sukcesem, a tata przywiózł prawdziwe korki: czarne z czerwonymi wstawkami.
- Pamiętasz jakieś mecze młodzieżowej drużyny Sokoła?
- Najważniejsze były boje ze Stomilem i Jeziorakiem. Stomil prowadził trener Wodniak, w którym grał m.in. Zbyszek Małkowski, z kolei w Jezioraku wyróżniał się chłopak o nazwisku Lange. Zawsze zwycięstwa z tymi dwoma zespołami smakowały najbardziej.
- Przypominasz sobie może jakieś bramki lub wyniki innych meczów z tamtych czasów?
- Kiedy występowałem w kadrze województwa, w Szczytnie rozgrywany był turniej o mistrzostwo makroregionu. To był rok 1994. Te zawody wygrał Białystok, z Łukaszem Tupalskim w składzie. W tamtym okresie zwycięzca turnieju zbierał zespół i jechał na mistrzostwa Polski, no i wraz z Łukaszem Kościuczukiem i Marcinem Buczkiem załapaliśmy się do kadry Białegostoku prowadzonej przez Tadeusza Siejewicza, ojca Huberta, byłego sędziego. Pojechaliśmy na finały do Kozienic, które wygraliśmy. Był to Puchar Kuchara. Jak się okazało dla mnie była to też przepustka do tego, żeby pójść dalej, bo po turnieju otrzymałem powołanie do narodowej kadry młodzieżowej.
Od początku powstania kadry U-15 byłem powoływany na konsultacje szkoleniowe. Do tej reprezentacji powoływani byli zawodnicy z rocznika 1980 urodzeni po 1 lipca, bo wtedy taki był podział. W kadrze grali wtedy Patryk Rachwał, Robert Kolendowicz, Radek Wróblewski, Michał Stasiak czy Artur Boruc, który jednak bywał sporadycznie. Mieliśmy naprawdę niezłą ekipę, z której sporo osób grało chociażby na poziomie Ekstraklasy. Późniejszym sukcesem tej drużyny był awans na mistrzostwa Europy U-16 w Niemczech w 1997 roku.
- W twoim przypadku przeskok z drużyn juniorskich do seniorskich odbył się bardzo szybko.
- Tata włączył mnie do pierwszego zespołu, po czym jako 15-latek zadebiutowałem w seniorach. Sokół grał bodajże w IV lidze, a ja kończyłem wtedy ostatnią klasę szkoły podstawowej. Szybko Ostróda się dla mnie nieco za ciasna, tym bardziej że z reprezentacji dostawałem sygnały, że pora zmienić klub na lepszy. No i napatoczył się wtedy trener Sankowski, który zbierał fajną ekipę. Przeszedłem więc do Stomilu i na początku występowałem w drużynie juniorów młodszych. Trener przygarnął mnie także do szkoły, do „elektronika”, który był wylęgarnią piłkarzy. Oprócz mnie byli tam jeszcze Marcin Przybyliński, Artur Łazar, Krzysiek Kaczmarczyk i Łukasz Kościuczuk. Chodziliśmy do jednej szkoły i jednocześnie graliśmy wspólnie w drużynie juniorów. Toczyliśmy boje z Jagiellonią Białystok i Polonią Warszawa. Bardzo mile wspominam ten czas, chociaż nie grałem w tym zespole długo, bo w 1997 roku zadebiutowałem w Ekstraklasie, chociaż jeszcze nie ukończyłem 17 lat.
- W jaki sposób znalazłeś się w pierwszej drużynie Stomilu?
- Powiadomił mnie o tym chyba Bogusław Oblewski, który młodych i zdolnych piłkarzy najpierw zapraszał na treningi pierwszego zespołu. Zostałem dokooptowany do seniorów, mogłem poczuć klimat szatni, a zanim zadebiutowałem w Ekstraklasie, to wcześniej znalazłem się parę razy w meczowej osiemnastce.
- Zawsze grałeś w drugiej linii?
- Tak, w środku lub na boku pomocy. W kadrze grałem w środku, natomiast w klubie na boku, bo młodemu łatwiej było się tam „uchować”, ponieważ gra na tej pozycji uważana jest za mniej odpowiedzialną od środka pola. W reprezentacji regularnie występowałem jednak w środku boiska, odkąd pojechałem po raz pierwszy na konsultację szkoleniową. Trenerem kadry był Jan Pieszko, legenda Legii Warszawa. Oprócz tego, że był świetnym trenerem, był także wychowawcą młodzieży. Dla mnie był takim „piłkarskim ojcem”, gdyż przez cztery lata trenował mnie w reprezentacjach młodzieżowych.
Pierwszy mecz w reprezentacji rozegrałem w Złotoryi ze Słowacją. Był to rok 1995. Wygraliśmy, chociaż nie pamiętam wyniku, ale gra z orzełkiem na piersi to był powód do dumy. Aż mnie ciarki przeszły. W sumie na moim koncie łącznie uzbierało się 49 występów w juniorskiej reprezentacji. Z czasem zniesiono ten podział „przed lipcem i po lipcu”, więc w pewnym momencie powoływani byli zawodnicy z całego rocznika 1980. Od tego momentu było mi nieco ciężej, bo doszli zawodnicy, którzy w tej kadrze nie byli, np. Marcin Wasilewski. Na treningach nigdy nie lubiłem grać przeciwko niemu. Miałem wrażenie, że dręczy mnie swoją siłą i skrobaniem po achillesach, czyli już wtedy można było zauważyć te cechy, które potem pokazywał jako dojrzały piłkarz. Najważniejsze były dla nas mecze eliminacyjne do mistrzostw Europy U-16. Wygraliśmy swoją grupę i pojechaliśmy na finały ME do Niemiec. Chociaż Boruc akurat na te mistrzostwa nie pojechał.
- Jak zapamiętałeś te mistrzostwa?
- Piękny hotel, piękne stadiony, chociaż bardziej kameralne, własny autobus, super organizacja. Mieliśmy bardzo ciekawą grupę, bo byli w niej Hiszpanie, Austriacy i Ukraińcy. Grupę wygrali Hiszpanie z kompletem punktów, natomiast pozostałe zespoły miały po trzy oczka. Do dalszej fazy awansowała jednak Austria, która dotarła nawet do finału, gdzie zmierzyła się z… Hiszpanią. Czyli mieliśmy w grupie najtrudniejszych rywali, bo późniejszych mistrzów i wicemistrzów Europy. Pierwszy mecz przegraliśmy 0:2 z Austrią, a potem było 1:2 z Hiszpanią, z Ikerem Casillasem w składzie. W ostatnim meczu pokonaliśmy Ukrainę, lecz nie wystarczyło to do awansu. Turniej był też ważny ze względu na obecność europejskich skautów na trybunach. Pojawiły się jakieś propozycje, m.in. z... Borussii Dortmund. Gdybym znalazł się tam, będąc w ówczesnej formie, to myślę, że moja kariera mogłaby potoczyć się lepiej. Zostaliśmy zaproszeni wraz z Patrykiem Rachwałem do Dortmundu. Była tam akademia, do której ściągano wyróżniających zawodników. Pomyśleliśmy, że będziemy mieli jakieś testy, tymczasem powiedziano nam, że testami dla nas były te mistrzostwa. Mieliśmy wtedy po 17 lat i trochę wystraszyliśmy się. Widzieliśmy miejsce, gdzie mamy mieszkać. Było tam mnóstwo obcokrajowców. Dziś to normalne, natomiast dla nas wówczas było to niespotykane. Obecnie na porządku dziennym jest fakt, że lepsi zawodnicy w wieku 15-16 lat wyjeżdżają za granicę. Chcieli nas w Dortmundzie, lecz zarówno ja, jak i Patryk, ostatecznie odmówiliśmy, argumentując to tym, że jeszcze nie jest odpowiedni czas na wyjazd poza Polskę. Poza tym obawialiśmy się o szkołę i inne sprawy, bo nasze życie wyglądałoby zupełnie inaczej. Nie wiadomo, jak potoczyłaby się przyszłość, ale mielibyśmy całkowicie inne perspektywy. Przecież Borussia w tamtym czasie wygrywała Champions League. Ale z reprezentacji dostawałem sygnały, żeby nie wyjeżdżać do Niemiec, ponieważ powołania do kadry otrzymywali głównie zawodnicy grający na co dzień w Polsce ze względu na koszty związane z przybyciem na zgrupowanie. Będąc juniorem myślało się głównie o występach w kadrze, a nieco mniej o klubie. Po powrocie do kraju nadal grałem w reprezentacji, lecz szło nam już gorzej, m.in. z kadrą U-18 nie awansowaliśmy do ME. A do najstarszych kadr młodzieżowych się nie dostawałem, ponieważ trzeba było grać regularnie w lidze i być wyróżniającym się zawodnikiem. Chociaż grałem w miarę regularnie, to nie byłem wiodącą postacią, więc nie byłem powoływany.
- Ile bramek strzeliłeś w meczach reprezentacji?
- W 49 meczach zdobyłem 9 bramek. Szczególnie zapamiętałem gola w meczu z Grecją, graliśmy bodajże na stadionie w Otwocku. Najpierw z woleja trafiłem w poprzeczkę, a chwilę potem uderzyłem z dystansu i piłka wpadła w samo okienko. Tata był wtedy na trybunach, więc to było super uczucie.
- Opowiedz nam teraz trochę o czasie spędzonym w Stomilu.
- Zadebiutowałem w meczu z Odrą Wodzisław Śląski na wyjeździe w roku 1997. Grałem „na Ryśka Wieczorka”. Był doświadczonym zawodnikiem, ja zaś młodziutkim. Ostatecznie przegraliśmy, zresztą Stomil na wyjazdach zawsze miał ciężko. To, że przeskoczyłem do pierwszej drużyny, nie było dla mnie jakimś szokiem, dopiero po wejściu na boisko zobaczyłem różnice, przede wszystkim w aspektach fizycznych. Mimo to czułem się pewnie, głównie wtedy, kiedy grałem regularnie u „Bobo” Kaczmarka, który widział we mnie potencjał. Przykładowo wystąpiłem w pierwszym składzie w meczu z Legią, który wygraliśmy u siebie 1:0.
- Jak wspominasz te czasy, kiedy na mecze Stomilu przychodziło po kilkanaście tysięcy kibiców?
- Wspaniale. Jeszcze nie będąc piłkarzem Stomilu słuchałem relacji radiowych z meczów, gdy Stomil grał wówczas w II lidze. Było słychać kibiców i można było odnieść wrażenie, że jest się na stadionie. Najpierw zatem kibicowałem Stomilowi, a parę lat później sam w takich meczach brałem udział. To było coś wyjątkowego. Stomil i „Bobo” – to były dla mnie najlepsze czasy. Trener Kaczmarek dbał o rozwój młodych piłkarzy. Wyprzedził więc nieco epokę, bo teraz są zachwyty nad trenerami, którzy wprowadzają nastolatków do gry, a on to już wtedy stosował, chociaż nie było to jakoś szczególnie dobrze postrzegane. Po odejściu Kaczmarka, zespół przejął trener Broniszewski i nastały dla mnie nieco gorsze czasy. Przyszli nowi zawodnicy z zewnątrz, bo każdy szkoleniowiec miał „swoich” zawodników, więc wylądowałem na ławce.
- Najwięcej meczów, 16, zagrałeś w sezonie 1999/00.
- Tak, to była runda u Kaczmarka. Niestety, na obozie w Wiśle zwichnąłem bark, bo Rocki popchnął mnie i niefortunnie upadłem. Przez pół roku nie grałem w piłkę. A kiedy wreszcie wróciłem po urazie, to Kaczmarka już w klubie nie było. Byli nowi trenerzy, którzy nie widzieli mnie w składzie. Siedziałem głównie na ławce, a grałem jedynie w Pucharze Polski, gdzie trener wystawiał drugi skład. Zacząłem myśleć o zmianie klubu, ale wtedy szefowie Stomilu namawiali mnie, żebym został, że jeszcze dostanę szansę. Kiedyś była inna sytuacja z kartami zawodniczymi i nie zawsze tak po prostu można było odejść. To było trochę straszne, ponieważ kiedy trener cię nie wystawiał, to tak naprawdę nie mogłeś nic zrobić, nawet mimo propozycji z innego klubu. Czekałem, czekałem, aż osiągnąłem wiek, w którym coraz ciężej było o angaż w dobrym klubie. Miałem pewną osobę, która pomagała mi w transferze, ciężko ją nazwać jednak menedżerem. Ta osoba poleciła mnie klubowi ze Szczecina, pojechałem na testy, dobrze wypadłem i podpisałem kontrakt. Nie mieliśmy słabego składu, ale jeśli brakuje pieniędzy, wtedy sytuacja staje się coraz gorsza. Był więc kłopot, bo miałem podpisany kontrakt, a pieniędzy nie było.
- Następnie był powrót do Ostródy?
- Tak, krótki epizod w Sokole. Tata był trenerem Sokoła, a ja byłem nieco rozbity po przygodzie z Pogonią. Zagrałem tam jedną rundę, bo przyszła oferta z Nowego Miasta Lubawskiego. Drwęca występowała wtedy w III lidze. Tworzyła się tam fajna ekipa, ponieważ klub chciał awansować do II ligi. Drwęca awansowała, lecz nie w tym sezonie, w którym byłem jej zawodnikiem, lecz nieco później. Po rundzie wiosennej sezonu 2003/04 pojawiła się oferta ze Szczakowianki, która spadła z Ekstraklasy wskutek afery barażowej. W Jaworznie była duża chęć powrotu, natomiast ta afera bardzo długo się ciągnęła, w związku z tym w którymś momencie główny sponsor wycofał się z finansowania klubu. Czyli sytuacja podobna do tej ze Szczecina. Pół roku było bardzo dobrze, wspólnie z żoną byliśmy zachwyceni. Byliśmy krótko po ślubie, mieszkaliśmy w Tychach. Jakościowo jednak w klubie było słabo, bo spadliśmy z II ligi po przegranych barażach z Polonią Bytom. Z perspektywy uważam jednak, że dobrze się stało, ponieważ sytuacja w klubie była nieciekawa. Zastanawiałem się wówczas, czy grać dalej w piłkę, chociaż miałem dopiero 24 lata. Finansowo było słabo, gdzie nie poszedłem, było kiepsko, ponadto miałem problemy z mięśniami, głównie dwugłowymi oraz przywodzicielami. Zaczęła się w głowie zapalać taka „lampka”, że najlepszy okres mam już jednak za sobą.
Po Jaworznie nie było perspektywy pójścia do dobrego zespołu. Nadarzyła się jednak okazja gry w Dobrym Mieście, gdzie zespół prowadził Andrzej Biedrzycki. Była tam chęć awansu do III ligi. Walczyliśmy o to z Olimpią Elbląg, która ostatecznie awansowała, a my zajęliśmy drugie miejsce. Mieliśmy dosyć dobry skład, był zaciąg z Olsztyna. Dobrze to wyglądało, jednak nie udało się awansować. Wtedy nastąpił ten moment, w którym zdałem sobie sprawę, że piłkarsko jestem już przegrany. Trzeba było zacząć myśleć o rodzinie, a sportowe ambicje, które miałem na pewno spore po tym, jak sobie radziłem w juniorach, „schować do kieszeni”. Czułem, że mam talent, jednak czegoś zabrakło, może charakteru, zdecydowania w osiąganiu tego, co chce się osiągnąć. Miałem wielu kolegów, którzy może nie byli bardzo utalentowani, jednak twardy charakter pozwolił im osiągnąć nieco więcej. I tak nadarzyła się okazja podjęcia współpracy z Marcinem, bo firma zaczęła się bardzo rozwijać, więc namówił mnie do porzucenia piłki. Firmie przydały się też moje kontakty, które uzyskałem podczas przygody z piłką. Można było budować rozpoznawalność marki dzięki znajomości z niektórymi osobami.
- Mimo szybkiego zakończenia kariery trochę świata zwiedziłeś...
- Tak, nie ma teraz czego żałować. Jako młody chłopak byłem w Tajlandii przez dwa tygodnie na turnieju z reprezentacją. Opowiem może jeszcze o pewnej sytuacji. Otóż trener kadry młodzieżowej zadzwonił do mnie któregoś dnia i powiedział, że w siedzibie PZPN są zaproszenia na wyjazd na Mundial we Francji, a ja jako kapitan mogę z tego skorzystać! Na miejscu okazało się, że zaproszenia otrzymaliśmy z telewizji Canal+, byliśmy nawet w jej siedzibie. Na lotnisku czekała na nas taksówka, dostaliśmy jakieś prezenty i apartament w Paryżu, a mecz Tunezja – Rumunia obejrzeliśmy na Stade de France. Drugiego dnia polecieliśmy do Marsylii na 1/8 finału pomiędzy Norwegią a Włochami. Przez ten wyjazd musiałem się zwolnić z kilku dni obozu przygotowawczego Stomilu w Zakopanem.
- Czym zajmuje się obecnie Tomek Radziwon?
- Zakupami i sprzedażą w firmie R-GOL. Chociaż dziś bardziej zarządzam zespołem, który kupuje i jest odpowiedzialny za sprzedaż towaru. Z racji tego, że firma coraz bardziej „pcha się” do Europy, to te zamówienia robimy coraz większe. Cieszę się, że działam w tej rodzinnej firmie, bo to też dało mi szansę bezbolesnego przejścia z piłki do piłki, ale w nieco innym wymiarze. A znam parę osób, które po zakończeniu przygody z futbolem niezbyt dobrze sobie radzą w życiu...
Mariusz Bojarowski i Emil Wojda
* Autorzy są pracownikami WMZPN. Cała rozmowa jest na wmzpn.pl

Tomasz Radziwon
40 lat, pomocnik, występował w Sokole Ostróda (1995, 2003), Stomilu Olsztyn (1996-2002), Pogoni Szczecin (2002-03), Drwęcy Nowe Miasto Lubawskie (2004), Szczakowiance Jaworzno (2004-05) i DKS Dobre Miasto (2005-06). W ekstraklasie zadebiutował 24 maja 1997 r. w wyjazdowym meczu z Odrą Wodzisław. Przez ponad 4 lata rozegrał 45 meczów w barwach olsztyńskiego zespołu.
























Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Kibic #2944796 | 88.156.*.* 6 lip 2020 18:49

    I tak to sobie trzeba tlumaczyc hmm ze to wszysko wina Rockiego..... Żenada.....

    odpowiedz na ten komentarz