Szansa czy śmiertelne ryzyko?

2020-05-05 10:00:00(ost. akt: 2020-05-05 10:25:31)
Maciej Sarnacki

Maciej Sarnacki

Autor zdjęcia: archiwum GO

Odmrożenie gospodarki oznacza także możliwość powrotu do czynnego uprawiania sportów wyczynowych. Czy skorzystanie przez zawodników z któregoś z Ośrodków Przygotowań Olimpijskich będzie dla nich bezpieczne w dobie epidemii koronawirusa?
Premier Mateusz Morawiecki oraz minister sportu Danuta Dmowska-Andrzejuk ogłosili plan „odmrożenia sportu” w Polsce. Od 4 maja otwarte obiekty sportowe będą dostępne dla zawodników. Zostaną także uruchomione dwa z sześciu – w Wałczu oraz w Spale – Ośrodki Przygotowań Olimpijskich prowadzonych przez Centralny Ośrodek Sportu. Do Wałcza będą mogli przyjechać kajakarze i wioślarze, a do Spały lekkoatleci.
Portal onet.pl przytacza wypowiedź Adama Kszczota, wielokrotnego medalisty mistrzostw Europy i świata, który wyraził obawy przed takim grupowym spotkaniem w Spale. Kszczot uważa, że zamknięcie wielu sportowców w Ośrodku Przygotowań Olimpijskich naraża ich na szybkie rozprzestrzenienie się wśród nich każdego wirusa, nie tylko COVID 19. — Poza tym nie wiadomo, czy w ogóle mamy sezon sportowy i czy jest w związku z tym po co trenować — podsumował wybitny biegacz.

— Ważne jest to, w jaki sposób Centralne Ośrodki Sportu chcą zapewnić bezpieczeństwo — dodaje Dariusz Nowicki, psycholog sportu z Olsztyna. — Pamiętajmy, że im większe skupisko ludzi, tym większe prawdopodobieństwo, że coś się może wydarzyć. Wystarczy jedna zainfekowana osoba w skupisku zawodników. A przecież to oni, będąc w ciężkim treningu, mają obniżoną odporność organizmu. To może być przepis na katastrofę zdrowotną. Jeżeli zatem sportowcy zostaną dla bezpieczeństwa pozamykani w pojedynczych pokojach, to będą z nich wychodzili tylko na treningi. A potem co? Będą siedzieli sami w pokoju do następnego treningu, mając posiłek podawany pod drzwi? To jak siedzenie w izolatce, a stres izolacji bywa traumatycznym przeżyciem. To byłoby gorsze niż więzienie. Przecież nawet więźniowie na spacerniaku mogą spotkać się razem, a w COS nie byłoby takiej możliwości. Nie dziwię się zatem, że po wstępnej euforii nastąpiło wycofywanie się sportowców, bo bezpieczniejsze i bardziej komfortowe — także z psychologicznego punktu widzenia — będzie trenowania w małych grupach w miejscu zamieszkania lub w pobliżu i spędzanie wolnego od treningu czasu z rodziną. Uważam, że trening w COS-ach ma swoje dobre strony, trzeba jednak poszukać tam rozsądnych organizacyjnych rozwiązań.

Jak radzą sobie w związku z tym zawodnicy z Warmii i Mazur? — Robimy, co możemy — mówi Wojciech Sarnacki, ojciec i trener Macieja, wielokrotnego mistrza Polski oraz medalisty mistrzostw Europy w judo. — Specyfiką judo jest bezpośredni kontakt na macie z partnerem, czy to podczas treningu, czy podczas zawodów. Trudno byłoby zrealizować zadania treningowe w COS-ach, pracując tylko z jednym sparingpartnerem. Musiałaby tam przyjechać większa grupa zawodników. Ale nawet jeżeli wszyscy zawodnicy zrobią testy na obecność wirusa, to w ośrodkach pracują przecież ludzie, którzy wychodzą na zewnątrz, więc nie wiadomo, co mogą potem przynieść.
Obiekty sportowe są pozamykane, więc judocy nie mogą korzystać z mat treningowych w hali Urania oraz w Zespole Szkół przy ul. Turowskiego, gdzie normalnie ćwiczą.

— Trenujemy w domu, niestety, bez maty, bo nie mamy jej gdzie położyć — opowiada trener Sarnacki. — Możemy za to doskonalić cechy motoryczne niezbędne podczas walki. W garażu mojego domku na wsi urządziłem Maćkowi siłownię, mamy też blisko las, realizujemy więc bez problemu wszystkie biegowe i kondycyjne elementy treningu. Realizujemy także wszystkie inne kierunkowe ćwiczenia wzmacniające atak, czyli wychylenia na specjalnych gumach. W walce judo najważniejsza jest pierwsza faza wytrącenia przeciwnika z równowagi przy wykorzystaniu jego ruchu, tak zwane kuzushi. I nad tym teraz pracujemy. Maciek wykonuje wszelkiego rodzaju wychylenia, wynoszenia – tak zwane uchikomi – pierwszą fazę wejścia, z obrotami i bez obrotów, i tak dalej. Jednak nie może zakończyć akcji rzutem, ponieważ nie ma tutaj sparingpartnera.

Maciej Sarnacki waży 135 kg i w jego przypadku o takiego sparingpartnera jest szczególnie trudno. Jedynie Bartek Sawiniec, klubowy kolega Sarnackiego i wielokrotny medalista mistrzostw Polski, może stanąć do pojedynku z mistrzem na macie. — Natomiast duży problem Maciek ma z partnerami na poziomie kadry — kontynuuje trener i ojciec zawodnika. — Ludzie nie chcą tam przyjeżdżać z powodu relacji z trenerem kadry narodowej Mirosławem Błachnio. Maciek jako jedyny z polskiej reprezentacji męskiej miał kwalifikację na mistrzostwa świata w zeszłym roku i był najwyżej w rankingu światowym spośród polskich zawodników – w drugiej dziesiątce – mimo to trener kadry nie zabrał go na te mistrzostwa. Pojechali za to ludzie bez kwalifikacji, pozostający w światowym rankingu poza pierwszą setką. I te nieporozumienia ciągną się do dzisiaj.
Zdaniem pana Wojciecha najlepiej byłoby, gdyby można już było wejść na matę w Uranii. — To uratowałoby nasze przedolimpijskie przygotowania. A w kwestii zamknięcia zawodników w COS-ach na zbyt długi czas zgadzam się z panem Nowickim, że mogłoby to odbić się niekorzystnie na ich psychice.
— Czy pojechałbym potrenować do COS-u? Chętnie, jeżeli będzie ze mną co najmniej trzech sparingpartnerów — dodaje Maciej Sarnacki. — Teraz nie jest to realne, więc spokojnie robię swoje. Nie sądzę, żebym tak szybko zapomniał techniki po 25 latach intensywnego treningu. Po igrzyskach w Rio de Janeiro miałem kilka miesięcy odpoczynku i na pewno dobrze mi to zrobiło. Na obecną przerwę w treningach ze sparingpartnerem nie patrzę więc z przerażeniem. Do tego zdążymy wrócić, a na razie cyzeluję formę.

— Szwedzi nie mają tego problemu i organizują zgrupowania w dużych grupach zawodników — dodaje z kolei Ireneusz Bukowiecki, ojciec i trener kulomiota Konrada Bukowieckiego. — Jeżeli zawodnicy trenujący w COS ograniczą do minimum kontakty między sobą oraz z wychodzącymi na zewnątrz pracownikami ośrodka, to wtedy ma to sens. Na pewno wszystkie osoby trenujące w COS muszą przejść przedtem test na obecność koronawirusa. Gdyby zostały ogłoszone zawody odpowiedniej rangi, w których warto wziąć udział zawodnikowi klasy Konrada, to wtedy pojedziemy do COS-u, bo mają tam dobre warunki do pracy.

Za kontrowersyjny uważa jednak pan Ireneusz pomysł odbycia wcześniej dwutygodniowej kwarantanny. — To mija się z celem, bo tak długa przerwa w treningu oznacza bardzo istotny spadek formy, odbudowanie której będzie wymagało ogromnego nakładu pracy. Najpierw nic nie robię, a potem mam jechać i wejść od razu w mocny, wyczynowy trening. To nie jest dobry pomysł. Trzeba będzie zaczynać jak gdyby od początku. Akurat w przypadku wyczynowego treningu sportowego nie można sobie tak po prostu nic nie robić przez pewien czas, choćby nawet „tylko” dwa tygodnie. Powrót nawet tylko do średniego poziomu jest bardzo trudny, a odzyskanie olimpijskiej formy to wręcz miesiące pracy. Nawet po zakończeniu sezonu zawodnicy uprawiają inne dyscypliny, choćby pływanie czy jazdę na rowerze, żeby zachować jednak pewną formę, od której będą mogli rozpocząć treningi w następnym roku. Bez tego forma ucieka naprawdę bardzo szybko. Planowaliśmy wyjechać z Konradem do ośrodka w Spale, ale zrezygnowaliśmy z tego po odwołaniu mistrzostw Europy. Za bardzo dobrą uważam decyzję o otwarciu obiektów na powietrzu, gdzie będziemy mogli przygotować się sami, trenując i w Olsztynie, i w Szczytnie. Na razie zrobiliśmy sobie siłownię w garażu i walczymy — kończy Ireneusz Bukowiecki.
Robert Zbysław z Iławy jest lekarzem zajmującym się sportem wyczynowym oraz jednocześnie trenerem judo. Jego zdaniem wyjazd zawodników do jednego z Ośrodków Przygotowań Olimpijskich jest możliwy, jednak przy ścisłym przestrzeganiu reguł bezpieczeństwa. — Z koronawirusem jest jak z higieną. Jeśli nie będziemy o nią dbać, wtedy nastąpi, niestety, transmisja wirusa. Wszyscy muszą więc przejść test na obecność koronawirusa, a potem przestrzegać zasad w trosce o pozostałych sportowców. Wystarczy bowiem jedna osoba, która nie spełni tych wymogów, by doszło do zakażenia.
Łukasz Czarnecki-Pacyński