Mika: W Olsztynie mogę złapać oddech

2019-12-02 12:00:00(ost. akt: 2019-12-01 19:42:31)

Autor zdjęcia: Emil Marecki

- Cieszę się, że mogę być w Olsztynie i pomagać zespołowi – mówi Mateusz Mika, który w ostatnim meczu Indykpolu AZS (3:1 z Cuprum Lubin) pierwszy raz w tym sezonie rozegrał pełne spotkanie w barwach olsztyńskiego zespołu.
– To było zaskoczenie, że Cuprum tak dobrze zaczęło mecz? Mimo że w secie otwarcia prawie nie popełniali błędów, chyba wszyscy w Uranii czekali aż goście wreszcie pękną. A tymczasem nie pękli i wygrali 31:29...
– No i w tym był problem, że właśnie czekaliśmy aż oni pękną. A zamiast czekać, powinniśmy wziąć sprawy w swoje ręce i sprawić swoją grą, żeby przeciwnik zaczął się czuć niepewnie na boisku. W tym pierwszym secie byliśmy może nieco spięci, przez co trochę szarpaliśmy grą, ale od drugiego seta potrafiliśmy – co jest bardzo pozytywne – zmienić oblicze. Byliśmy zespołem, który zmuszał rywala do zastanawiania się, jak zdobyć każdy kolejny punkt. Bo graliśmy na bardzo dobrym poziomie i w obronie, i w bloku. Im dalej w mecz, tym było lepiej.

– A zaczęło się od tego, że zaczęliście lepiej serwować.
– No, tak, choć wydaje mi się, że i w Suwałkach, i tutaj ta nasza zagrywka nie stała na takim poziomie, jaki byśmy sobie życzyli. Przynajmniej takie odnoszę wrażenie wizualne, bo nie widziałem jeszcze statystyk (rozmowę przeprowadzono zaraz po meczu z Cuprum – red.). Ale rzeczywiście zagrywka była nieco lepsza w dalszej części meczu niż w tym pierwszym secie. Wiadomo: jeżeli odrzuci się zagrywką przeciwnika od siatki, to w dzisiejszej siatkówce gra się dzięki temu o wiele łatwiej. Teraz jest tak szybka gra, że środkowi muszą wybrać jakąś opcję wcześniej, bo jak będą czekać, jak się akcja rozwinie, to nic nie zablokują...

– Od drugiej partii wasz blok zaczął „chodzić” aż miło.

– To prawda: dobrze się zachowywaliśmy w grze na siatce. Nasz blok blokował, a nie służył jako narzędzie do zdobywania punktów. Byliśmy dziś skoncentrowani na tym elemencie: pilnowaliśmy, żeby przekładać równo ręce i zamykać dobrze kierunki. W statystykach tylko widziałem, że Paweł Woicki miał dzisiaj pięć bloków, więc na pewno to był świetny mecz w bloku w naszym wykonaniu (uśmiech). Cztery sety i 17 punktów blokiem – można być z tego zadowolonym.

– W ósmym meczu sezonu nareszcie wyszedł pan na boisko w podstawowym składzie. Jest uczucie ulgi, że w końcu rozegrał pan pełne spotkanie?
– Może nie ulgi, ale cieszę się, bo lubię grać w siatkówkę (uśmiech). A cieszę się tym bardziej, że trochę trzeba było na to poczekać, bo – ze względu na terminarz reprezentacji – była długa przerwa po poprzednich rozgrywkach. Do tego jak się doda moją nie najlepszą grę w poprzednim sezonie i mało zwycięstw, to bardzo się cieszę z tego, co jest teraz: że mogę złapać w Olsztynie oddech, zacząć wygrywać i cieszyć się siatkówką. To miła odmiana po zeszłym sezonie, w którym częściej się denerwowałem niż odczuwałem przyjemność. Na pewno pozytywne jest też to, że wytrzymałem dzisiaj praktycznie całe cztery sety. Zobaczymy, jak jutro będę się czuł (śmiech).

– Co to za dolegliwość tak długo trzymała pana poza składem Indykpolu AZS?
– Po sezonie miałem operację więzadła rzepki w kolanie, później trochę się przeciągnęła rehabilitacja, ale już jest wszystko w porządku. Gdzieś po drodze podjąłem kilka złych decyzji, bo po prostu mogłem to zrobić wcześniej. Myślałem, że sobie poradzę bez tego, ale sobie nie poradziłem... Cieszę się, że to wszystko już za mną, że mogę być w Olsztynie i pomagać zespołowi.

– To przejście do Olsztyna to była dobra decyzja? Trochę zasugerowałem panu odpowiedź...
– Nie, dlaczego, zawsze mogę odpowiedzieć, że nie (uśmiech). Były inne opcje przed tym sezonem, ale ta olsztyńska wydała mi się najrozsądniejsza dla mojego rozwoju. Myślę, że z tych opcji, które miałem, właśnie tu jest drużyna z największą szansą na ugranie czegoś w tym sezonie.

– Ano właśnie: jak pan ocenia ten początek rundy? Wygraliście sześć z ośmiu meczów i to w sytuacji, gdy aż pięć razy graliście na wyjeździe.
– Myślę, że możemy być zadowoleni, choć zawsze może być lepiej. I każdy by chciał, żeby było lepiej, więc jest też mały niedosyt. Ale to jest normalne: że nie wszystkie mecze można wygrywać. Na pewno bardzo byśmy tego chcieli, ale to się raczej nie zdarza w sporcie (uśmiech).

– W poniedziałek czeka was pojedynek w Bydgoszczy i patrząc na tabelę (Visła zajmuje przedostatnie miejsce – red.), można powiedzieć jedno: wypadałoby iść za ciosem i znów zdobyć komplet punktów. Choć w tym sezonie, może poza Będzinem, jakoś nie widać rywali do „bezkarnego” ogrywania...
– To prawda, z roku na rok jest coraz trudniej wygrywać. Jeszcze parę lat temu była tak zwana wielka czwórka (ZAKSA, Resovia, Skra, Jastrzębie – red.), która całą resztę ligi ogrywała jak chciała, a teraz to już tak nie wygląda. Liga jest ewidentnie trudniejsza i bardziej wymagająca, z czego powinniśmy się cieszyć, bo mamy mocniejszą i bardziej wyrównaną ligę. Co do Bydgoszczy, a później i Będzina u siebie (w sobotę o g. 17.30 – red.) – będziemy chcieli zdobyć w tych meczach jak najwięcej punktów, bo później, przed świętami czekają nas mecze z trzema bardzo mocnymi zespołami. I tam o punkty może być naprawdę bardzo ciężko (mowa o meczach w Kędzierzynie oraz z Vervą i Skrą – red.). Dlatego musimy brać, póki możemy, jak najwięcej (uśmiech). pes

Mateusz Mika
Urodzony 21 stycznia 1991 w Kobiernicach, przyjmujący, wychowanek Hejnału Kęty, reprezentant Polski juniorów i kadetów (2006-09), od 2009 roku zawodnik Asseco Resovii Rzeszów. W kadrze seniorów zadebiutował w 2010 roku, a cztery lata później został mistrzem świata. Poza tym jest brązowym medalistą mistrzostw Europy (2011) i Pucharu Świata (2015).
* Kariera klubowa: 2009-12 - Resovia; 2012-13 - Lotos Trefl Gdańsk; 2013-14 - Montpellier UC; 2014-18 - Lotos Trefl Gdańsk/Trefl Gdańsk; 2018-19 - Resovia; 2019 - Indykpol AZS Olsztyn. Mistrz (2012), wicemistrz (2015) i brązowy (2010, 2011, 2018) medalista mistrzostw Polski. Dwukrotny zdobywca Pucharu Polski (2015, 2018) i Superpucharu Polski (2015).