Sporty, o których wiemy niewiele

2019-10-26 12:00:00(ost. akt: 2019-10-25 10:12:40)

Autor zdjęcia: Tambako the Jaguar

Mecze piłkarskiej lub siatkarskiej reprezentacji Polski gromadzą przed telewizorami miliony widzów. O takiej popularności szybownicy, brydżyści czy mistrzowie od psich zaprzęgów, mimo sukcesów, mogą jedynie pomarzyć.
Kiedyś mówiło się, że polski pilot może polecieć nawet na drzwiach od stodoły. To oczywiście przesada, ale reprezentanci biało-czerwonych od lat świetnie radzą sobie w lataniu… bez silnika! W 41 edycjach mistrzostw świata w szybownictwie Polacy zdobyli aż 25 złotych medali! Nasze tradycje w tym sporcie zaczęły się od 1958 roku i mistrzostwa Adama Witka w klasie Standard, który na polskim szybowcu SZD-22 Mucha zostawił konkurentów w tyle. W kolejnych latach mistrzami zostawali Edward Makula, Jan Wróblewski, Jerzy Makula czy Janusz Centka. W obecnych czasach największą światową gwiazdą tego sportu jest Sebastian Kawa, absolutny rekordzista świata pod względem liczby tytułów mistrzowskich – zdobył ich aż 15. 47-letni lekarz z Zabrza jest dla szybownictwa kimś takim, jak razem wzięci Roger Federer, Rafael Nadal i Novak Djoković dla tenisa.

Kolejny nietypowy sport to... cięcie i rąbanie drewna. Ma już ponad 100 lat i wywodzi się z Australii, gdzie drwale zakładali się o to, który szybciej powali drzewo. Dzisiaj za sprawą firmy Stihl te zawody pod względem używanego sprzętu i poziomu organizacji przypominają... Formułę 1, a Polacy są jednymi z najlepszych ekstremalnych drwali w Europie. W rywalizacji drużynowej w 2017 roku sięgnęliśmy po srebrny medal, przegrywając dopiero w finale z gigantami z Antypodów. Na początku listopada w Pradze odbędzie się kolejna edycja mistrzostw, w której biało-czerwoni mają wielkie apetyty na medale. Oczy świata będą zwrócone na Michała Dubickiego, ten właściciel tartaku z Konar (woj. wielkopolskie) w tym roku wygrał już w wielkim stylu europejskie zawody w sportowym cięciu i rąbaniu drewna Stihl Timbersports European Trophy. Do Czech Polak jedzie z wielkimi nadziejami na medal i napsucie krwi wielkim mistrzom zza oceanu. Również nasza drużyna nastawia się na wywalczenie miejsca na podium, podobnie jak dwa lata temu w norweskim Lillehammer.

Następna egzotyczna dyscyplina sportowa - z naszego punktu widzenia - to wyścigi psich zaprzęgów, które wywodzą się z Ameryki Północnej, gdzie na początku XX wieku były organizowane pierwsze wyścigi psich zaprzęgów. Amerykanie są tak przywiązani do tej dyscypliny sportu, że w trakcie igrzysk olimpijskich w Lake Placid włączyli ją do programu. Musieli jednak przełknąć gorzką pigułkę, bo złoto zgarnął Kanadyjczyk Emile St. Goddard.
Po II wojnie światowej zdobyły popularność również w Europie, przede wszystkim w Skandynawii i krajach alpejskich. Polacy tym sposobem aktywności zainteresowali się na początku lat 90., prędko dołączając do światowej czołówki. W 2009 roku mistrzem Europy został Waldemar Stawowczyk, a w tym samym roku Igor Tracz sięgnął po podwójne mistrzostwo świata, okazując się najlepszym zarówno w zaprzęgach ciągniętych przez dwa, jak i cztery psy! Od tego czasu Tracz regularnie przywoził medale z najważniejszych imprez. U naszego mistrza pasję do wyścigów psich zaprzęgów zapoczątkowało zabranie ze schroniska psa rasy husky, stworzonego do takiej aktywności. Kiedy brakuje śniegu, Tracz startuje w bikejoringu, czyli wyścigi rowerów ciągniętych przez psy.

Specjaliści od brydża sportowego nazywają go „jedyną dyscypliną, w której komputer nigdy nie wygrał z człowiekiem”. W tej grze karcianej całkowicie wyeliminowano czynnik szczęścia, poprzez ustalanie wyników na podstawie porównania sposobów wykorzystania takich samych kart na różnych stołach przez różnych graczy. Największe turnieje trwają nawet dwa tygodnie, w trakcie których każdego dnia rozgrywa się po 48 rozdań. Brydż sportowy wymaga olbrzymiej odporności i wytrzymałości psychicznej. Tym bardziej docenić należy niedawne sukcesy reprezentantów Polski, którzy we wrześniu przywieźli po raz drugi w historii złoty medal mistrzostw świata. Polska reprezentacja wystąpiła w chińskim Wuhan w składzie: Krzysztof Buras, Bartosz Chmurski, Jacek Kalita, Grzegorz Narkiewicz (wszyscy z Warszawy), Michał Nowosadzki z Gdańska, Piotr Tuczyński z Wrocławia, Marek Pietraszek (niegrający kapitan - red.) i trener Marek Wójcicki. Ten zespół pokonał w finale Holendrów, po meczu stojącym na bardzo wysokim poziomie. Trwają złote lata polskiego brydża sportowego, bo to złoto jest powtórzeniem sukcesu z 2015 roku. Wcześniej biało-czerwonym udawało się stawać tylko na niższych stopniach podium.
red.