Sandra Kruk marzy o przepustce

2019-09-12 10:00:00(ost. akt: 2019-09-12 09:50:28)

Autor zdjęcia: Emil Marecki

W lutym są europejskie kwalifikacje do igrzysk. W razie niepowodzenia potem są jeszcze kwalifikacje światowe, ale bilet do Tokio wolałabym wywalczyć za pierwszym razem - przyznaje Sandra Kruk, brązowa medalistka bokserskich mistrzostw Europy.
- Boli panią jeszcze ta porażka w półfinale mistrzostw Europy z zawodniczką z Włoch?
- Tak! Każda porażka boli, tym bardziej że wiem, iż mogłam awansować do finału. Byłam mocno zaskoczona werdyktem sędziowskim, bo nie czuję się przegraną w starciu z Irmę Test. Zabrakło bardzo niewiele, bo przegrałam 2:3.
- A jak wyglądały wcześniejsze walki, bo zanim trafiła pani do półfinału, to trzeba było wyeliminować dwie rywalki.
- Najpierw walczyłam z utytułowaną zawodniczką z Rosji Darią Abramową. Wiedziałam, że to będzie ciężki bój, bo losowanie nie było na moją korzyść. Rosjanka była rozstawiona z numerem dwa, ale udało mi się wygrać wysoko (5:0 - red.). Cały czas ją spychałam, zachodziłam, pracowałam dużo lewą ręką, no i to dało sukces w tej walce. Potem walczyłam z Białorusinką Heleną Brujewicz. Musiałam mocno się wysilić, żeby zwyciężyć 3:2. Wskoczyłam jednak na wysokie obroty i udało się dojść do półfinału. A tam, jak wiemy, przegrałam z Włoszką, bardzo lotną zawodniczką. Trzeba było dużo pracować, żeby z nią walczyć. Niestety, zabrakło pierwszej rundy.
- Ogólnie jednak były to dla pani bardzo udane mistrzostwa Europy?
- Oczywiście, bo jest medal, pierwszy po siedmiu latach przerwy zdobyty na arenie międzynarodowej. Pozostaje jednak pewien niedosyt, bo wiem, jak niewiele mi zabrakło, żeby znaleźć się w finale. Tym bardziej że wielu obserwatorów uważało, że to ja powinna wygrać tę walkę.
- Ile czasu trzeba poświęcić na taki sukces?
- Całe życie. W boksie wszystko się nakłada, tu każdy start, nawet ten sprzed kilku lat, ma znaczenie. Bo każda walka czegoś nowego nas uczy, daje kolejne doświadczenie. Ten sezon jest bardzo długi i i ciężki, ale przyszły będzie jeszcze cięższy i ważniejszy (odbędą się kwalifikacje do igrzysk olimpijskich - red.), dlatego cały czas muszę wiele pracować.
- Siedem lat temu zdobyła pani srebrny medal mistrzostw świata, teraz do tego doszedł brąz mistrzostw Europy. Który sukces bardziej „smakował”?
- Obydwa medale smakują tak samo znakomicie. Ten z 2012 roku był moim pierwszym poważnym osiągnięciem na arenie międzynarodowym, natomiast brąz zdobyłam po długiej przerwie. Muszę jednak przyznać, że sama zbyt często nie wracam pamięcią do tego pierwszego sukcesu. Nie pamiętałam nawet, że to było siedem lat temu.
- Teraz głównym celem są igrzyska w Tokio?
- Tak! W lutym są pierwsze europejskie kwalifikacje. Mam nadzieję, że trenerka mnie wystawi i uda mi się osiągnąć cel. W razie niepowodzenia potem są jeszcze kwalifikacje światowe, ale bilet do Tokio wolałabym wywalczyć za pierwszym podejściem. Wcześniej nie miałam okazji rywalizować o olimpijską przepustkę, bo moja kategoria wagowa 57 kg dopiero zadebiutuje na igrzyskach.
- Teraz weźmie pani udział w Światowych Igrzyskach Wojskowych w Chinach kosztem mistrzostw świata w Ułan-Ude na Syberii.
- Tak. Tam jest różnica kilku dni, a organizm mógłby nie wytrzymać aklimatyzacji w tych dwóch krajach. Nie chcę startować, byle wystartować. Nie o to przecież chodzi.
- Wojsko przychylnie patrzy na pani udział w walkach bokserskich?
- Jest żołnierzem 4. Warmińsko-Mazurskiej Brygady Obrony Terytorialnej, ale dzięki zgodzie dowództwa mogę trenować, jeździć na zawody i odnosić sukcesy. Jestem za to bardzo wdzięczna.
- A nie myśli pani o zawodowym boksie?
- Tak często mnie o to się ludzie pytają, że może z czasem o tym pomyślę (śmiech). Teraz jednak skupiam się na spełnieniu marzenia, czyli na zdobyciu olimpijskiej przepustki do Tokio.
EMIL MARECKI