Pech? Tak, parami i... w wodzie

2019-08-03 12:00:00(ost. akt: 2019-08-02 17:04:37)
Benediktas Vanagas i Sebastian Rozwadowski nie ukończyli rajdu Baja Aragonia, pokonani przez taką przeszkodę...

Benediktas Vanagas i Sebastian Rozwadowski nie ukończyli rajdu Baja Aragonia, pokonani przez taką przeszkodę...

Autor zdjęcia: Archiwum teamu

- Inżynierowie z Overdrive'u robili wielkie oczy, bo czegoś takiego nie widzieli – mówi olsztynianin Sebastian Rozwadowski, który – w roli pilota Benediktasa Vanagasa – nie ukończył drugiej z rzędu rundy PŚ w rajdach terenowych.
– Kiedy rozmawialiśmy przed miesiącem, to – mimo nieukończenia rajdu Italian Baja (awaria silnika po przejeździe przez „water splash” – red.) – byłeś pełen dobrych myśli przed kolejną rundą Pucharu Świata.
– Faktycznie, mimo tej pechowej awarii we Włoszech – po której trzeba było wymienić silnik na zupełnie nowy – z dużymi nadziejami wyruszyliśmy na podbój Hiszpanii, do pięknego regionu Aragonii (uśmiech). No i z naprawdę dużym apetytem na fajne ściganie ruszyliśmy na tamtejsze odcinki. Co do tych odcinków, to po pierwszym dniu oceniliśmy je dość krytycznie, bo nie były zbyt przyjemne do jazdy.
– Nawet napisałeś na facebookowym profilu, że nie macie za dużo radości z jazdy...
– Zgadza się, co było o tyle dziwne, że zwykle bardzo optymistycznie podchodzimy do jeżdżenia w rajdach, bo sprawia nam to wielką frajdę. I nawet po najtrudniejszych odcinkach Dakaru jesteśmy „zajarani” jazdą i tym, co się działo na trasie (uśmiech). A tutaj, faktycznie, i ja, i Ben zgodnie stwierdziliśmy, że to były odcinki, które nie sprawiały frajdy z jazdy. Były bardzo, bardzo wyboiste, z mnóstwem kamieni i skał, ale bez miejsc na cieszenie się jazdą. Nie było gdzie złapać takiego fajnego feelingu, gdzie jazda naprawdę sprawia przyjemność. Cały czas było bardzo technicznie, bardzo dużo skał, więc każda nawet najmniejsza wizyta poza drogą – trzy, cztery, dziesięć centymetrów – już groziła urwaniem koła albo co najmniej złapaniem „kapcia”. Trzeba było się non stop pilnować i – jak powiedziałem – trochę nas to psychicznie zmęczyło. No, ale przespaliśmy się z tym wszystkim i stwierdziliśmy, że ruszamy z pełnym optymizmem drugiego dnia. Tym bardziej że to były dokładnie te same odcinki, które przejeżdżaliśmy dzień wcześniej, więc wiedzieliśmy, czego się spodziewać.
– Na którym miejscu byliście po pierwszym dniu Baja Aragonia (dwa odcinki o długościach 170 i 86 km – red.)?
– Był pewien niedosyt, bo dopiero na dziewiątym. Z jednej strony było to spowodowane pewnie tym, że te odcinki nam nie „leżały”, a z drugiej: konkurencja była potwornie mocna. Oprócz bardzo szybkiego jednego z miejscowych kierowców, Joao Ramosa w bliźniaczej Toyocie, wszyscy pozostali, którzy znaleźli się przed nami, to byli regularni uczestnicy Dakaru i nie ma co ukrywać – zawodnicy szybsi od nas.
– Skoro trasa się powtarzała, to te przejazdy przez rzekę czy wielkie kałuże też były identyczne?
– Tak i pierwszego dnia przejechaliśmy je bez żadnych problemów... No, ale nazajutrz – po 14 kilometrach pierwszego odcinka dnia, czyli tak naprawdę odcinka numer trzy – znów przyszła sekcja z „water splashami”. A że już raz pokonaliśmy je całkowicie bezboleśnie, więc to tylko utwierdziło nas w przekonaniu, że auto jest szczelne i wszystko dobrze działa. Tym większe było nasze rozczarowanie, gdy od razu po przejechaniu tej sekcji, dosłownie po 200 metrach, auto zgasło i już nie dało się go uruchomić... Popatrzyliśmy na siebie z niedowierzaniem, ale – niestety – rzeczywiście to był koniec. A silnik nie zakręcił, bo nie miał prawa: od razu było tam mnóstwo wody i z miejsca urwał się korbowód. To było naprawdę bardzo dziwne. Inżynierowie z Overdrive'u, czyli z firmy, która te auta buduje, robili wielkie oczy, bo czegoś takiego nie widzieli: żeby dwa razy z rzędu w Toyocie zalał się w ten sposób silnik. Później oglądaliśmy na youtube różne filmiki i onboardy (kręcone z wnętrza samochodu – red.), bo podejrzewaliśmy swój błąd – że za szybko wjeżdżamy w wodę. Ale inne Toyoty wjeżdżały tak samo jak my i jakoś przejeżdżały, tak że to jest bardzo dziwne.
– Musi być jakieś wytłumaczenie...
– Jedna odpowiedź może być taka, że jest jakaś nieszczelność w airboksie, czyli układzie dolotowym powietrza do silnika. I – mimo zamknięcia klapy na masce i zasysania powietrza tylko ze snorkela z góry (rura służąca podniesieniu wlotu powietrza w aucie, po to aby silnik mógł „oddychać” pod wodą – red.) – jeszcze gdzieś to powietrze, jak i również woda, jest zasysane między zwężką a filtrem powietrza. Trzeba to będzie dokładnie posprawdzać, bo to jest niezależne od silnika. Silnik wymieniliśmy na nowy, ale elementy dolotowe są niezależne od silnika i zostały „stare”. I może jest tam gdzieś jakieś pęknięcie czy rozszczelnienie, czego nasi chłopcy z zespołu nie dostrzegli. A wytwarza się tam ogromne podciśnienie, bo ten silnik potrzebuje mnóstwo powietrza, no i jak mu przymkniemy klapę na masce, żeby ta woda się nie wlewała, to szuka tego ssania, gdzie tylko może. Ssie przez snorkela, czyli ten dolot powietrza wystawiony na dachu w najwyższym punkcie, albo jeśli faktycznie jest gdzieś nieszczelność, to zasysa tamtędy jak jakiś lepszy odkurzacz.
– A jeżeli wszystko okaże się jednak szczelne?
– To mamy dużą zagwozdkę, bo nie ma możliwości sprawdzenia tego w bezpieczny sposób. No bo co: założymy trzeci silnik, ruszymy pojeździć pełnym gazem przez rzeki na jakiś testach, po czym znowu się okaże, że jest po kolejnym silniku. To dość ryzykowne, a tylko tak to można sprawdzić... Cała ta sytuacja spowodowała duże zmiany w naszych planach na sezon. Przerywamy nasz program startów w Pucharze Świata, ponieważ dwa rajdy pechowo nam uciekły i straty punktowe są już nie odrobienia. Nie ma szans na wynik, w który celowaliśmy. A mieliśmy walczyć o pierwszą trójkę w Pucharze Świata Rajdów Baja... Zniszczenie dwóch silników to także potężne straty finansowe, czyli ponadprogramowe wydatki w budżecie, ale przede wszystkim to, że ta „karawana ”z punktami nam odjechała i pierwsza czwórka jest absolutnie poza naszym zasięgiem – przez to, niestety, przerywamy nasze starty w pucharze. Może jeszcze tylko uda nam się pojechać w ostatni weekend sierpnia – trochę na otarcie łez: i dla kibiców, i dla nas – w Baja Poland, rundzie PŚ w okolicach Szczecina. I to tyle, w kolejnych trzech rundach już na pewno nas nie będzie. A później być może przejedziemy testowo jakiś pustynny rajd, np. w Arabii Saudyjskiej w listopadzie czy na początku grudnia, i to by było super przed Dakarem, no ale zobaczymy. Trochę się to wszystko pozmieniało, ale tak to w motorsporcie bywa...
Piotr Sucharzewski