Andrzej Kłosowski: Aż dwa awanse w jeden sezon

2019-07-16 17:40:39(ost. akt: 2019-07-16 17:43:47)
Żagiel Piecki kompletnie zdominował rozgrywki w grupie 1 klasy A: przegrał tylko dwa z 22 meczów (bilans 18-2-2), a drugiego w tabeli Kłobuka wyprzedził o 9 pkt. Pierwszy z lewej stoi trener Andrzej Kłosowski

Żagiel Piecki kompletnie zdominował rozgrywki w grupie 1 klasy A: przegrał tylko dwa z 22 meczów (bilans 18-2-2), a drugiego w tabeli Kłobuka wyprzedził o 9 pkt. Pierwszy z lewej stoi trener Andrzej Kłosowski

Autor zdjęcia: Archiwum klubu

Praktycznie z marszu udało się nam wrócić do okręgówki — mówi trener Andrzej Kłosowski, który właśnie doprowadził do awansu do klasy okręgowej piłkarzy Żagla Piecki. I nie tylko, bo po tytuł sięgnął również z... piłkarkami III-ligowego MOSiR Kętrzyn!
— Dużo czasu spędziłeś ostatnio na przyjmowaniu gratulacji?
— W tym roku i w Żaglu, i w Kętrzynie udało się zebrać naprawdę świetne ekipy. To głównie ich zasługa, że udało nam się wygrać rozgrywki. I to w pięknym stylu, bo w obu przypadkach dysponowaliśmy naprawdę dużą przewagą punktową. A gratulacji, wbrew pozorom, nie było aż tak dużo. Choć przyznaję, że – patrząc z boku – mogłoby się wydawać, że powodów do radości, faktycznie, jest niemało.

— Mogłoby się wydawać? Doprowadziłeś równolegle dwa kompletnie różne zespoły do tytułu mistrza. Jakim cudem mogłoby to wyglądać kiepsko od środka?
— W przypadku Piecek, oczywiście, euforia jest niesamowita, bo praktycznie z marszu udało się Żaglowi wrócić do klasy okręgowej. To duży sukces i z niecierpliwością czekamy już na kolejny sezon i kolejnych rywali. Zupełnie inaczej sytuacja wygląda w MOSiR Kętrzyn. Dziewczyny wywalczyły awans, kompletnie zdominowały III ligę i...

— I pewnie pieniędzy na II ligę nie będzie.
— Akurat to było jasne już od dawna. Z tym faktem byliśmy oswojeni. Okazało się jednak, że zespół mistrzyń się... rozpadł.

— Definitywnie?
— Długo zastanawialiśmy się co z tym fantem zrobić. Realia są jednak takie, że zespołu dziewcząt nie zgłosiliśmy nawet do Warmińsko-Mazurskiego Związku Piłki Nożnej. To była naprawdę trudna decyzja, ale innej – w mojej ocenie – obecnie nie można było podjąć.

— Skąd tak drastyczny krok? Miałem pytać o triumfy, a tu przychodzi nam rozmawiać o smutnych sprawach...
— Zespół, który w sezonie 2018/2019 rywalizował w III lidze, był bardzo mocny. Duża w tym zasługa także dziewcząt z Mrągowa czy Srokowa. Jednak kluczowym problemem był i jest brak jakiegokolwiek zaplecza, czyli jakichkolwiek młodszych grup, które mogłyby uzupełniać główną kadrę. Na początku sezonu dysponowaliśmy 18 zawodniczkami. Wiosną zaczęło się to już sypać, sześć dziewczyn odeszło, a ostatnia prosta sezonu to było ciągłe zamartwianie się o to, czy uda się zebrać pełny skład. Nie zawsze się to udawało, czego dowodem jest na przykład mecz z Wikielcem, na który pojechaliśmy w dziesiątkę. A teraz byłoby jeszcze gorzej, bo część zawodniczek wkrótce wyjeżdża do szkół, na studia, do pracy... Po prostu nie byłoby komu grać.

— Nie będę pytał „czy”, ale raczej „jak bardzo” szkoda?
— Bardzo. Widziałem, ile serca wkładała w treningi i mecze większość dziewczyn. Potrafiły kompletnie przestawiać swoje prywatne plany dla dobra drużyny. Sam również dużo serca włożyłem w tę ekipę. Wspólnie zrobiliśmy chyba wszystko, aby móc – przynajmniej od strony sportowej – „poczuć” ten awans do II ligi.

— Może właśnie tutaj leży problem? Staraliście się, wykonaliście świetną robotę, a o awansie i tak można było tylko pomarzyć.
— Nie wydaje mi się, żeby tak to wyglądało. Chyba wszyscy byli świadomi, że przy naszej kadrze nie ma szans. To już nie byłyby wyjazdy po sąsiedzku, trzeba byłoby jeździć na mecz po 200, 300 kilometrów. I gdyby jeszcze wsiadać do autobusu „gołą” jedenastką albo w niepełnym składzie... Mijałoby się to z celem.

— Kadra kadrą, ale jeszcze większy problem byłby pewnie z kasą.
— To na pewno. Nie sądzę, aby Kętrzyn było stać na II ligę kobiet. A przynajmniej ja nie zauważyłem żadnych przejawów, by komuś – poza wąską grupą najbardziej zainteresowanych – na tym naprawdę zależało. Miasto, za sprawą MOSiR-u – któremu serdecznie dziękujemy za cały ten czas – pomagało nam głównie w kwestii transportu. Bo z dotacji, które otrzymaliśmy na miniony sezon, nie wystarczyłoby nam nawet na dojazdy, a co dopiero na inne rzeczy... Zresztą, raz nawet się zdarzyło, że musieliśmy organizować transport w prywatnym zakresie. Czyli z własnych kieszeni.

— Szukam w tym wszystkim pozytywów i jedyne, co przychodzi mi do głowy, to to, że będziesz teraz częstszym gościem w domu.
— Prawda, w ostatnim czasie nie miałem dla swojej rodziny zbyt wiele czasu. W końcu, poza trenowaniem Żagla Piecki i MOSiR Kętrzyn, chodzę też do „normalnej” pracy, a w międzyczasie robię również kurs UEFA B, więc dodatkowo wypadają mi niektóre weekendy. W sezonie nie było łatwo tego wszystkiego pogodzić... Wielkie podziękowania należą się więc Ewelinie Korotko (trenerka UKS Mini Soccer Academy Mrągowo – red.), która właśnie w takich kryzysowych sytuacjach potrafiła wziąć na barki także obowiązki trenera MOSiR-u.

— Wychodzi na to, że ten podwójny awans byłby dla ciebie bardziej przekleństwem niż błogosławieństwem...
— Może nie aż tak, ale ja też mam wątpliwości, czy równoległe prowadzenie Żagla w okręgówce i MOSiR-u w II lidze byłoby wykonalne. A tak... Zabrzmi to pewnie niezbyt elegancko, ale na rozpadzie MOSiR-u skorzysta właśnie Żagiel. Będę mógł wziąć się za trenowanie z chłopakami dużo solidniej. I będzie to konieczne, bo po awansie poprzeczka zawiśnie znacznie wyżej.

— Jaki cel stawia sobie Żagiel w sezonie 2019/2020?
— Utrzymanie to plan minimum. A ja myślę, że miejsce w środkowej części tabeli leży w naszym zasięgu. Jakkolwiek sezon by się nie zakończył, jedno jest pewne: w Pieckach nikt nie będzie rozdawał punktów za darmo.

— Żagiel tylko raz w swej krótkiej historii grał w okręgówce i skończyło się to szybkim spadkiem. W czym ta dzisiejsza ekipa jest lepsza od tej, która – będąc beniaminkiem – nie zdołała zagrzać miejsca w klasie okręgowej?
— Spadliśmy, ale bez wielkiego huku. W końcu stało się to dopiero po dwóch barażach. W drugim z nich, gdy graliśmy z Pojezierzem Prostki, powinniśmy to spokojnie wygrać. Stało się jednak tak, a nie inaczej. Teraz jesteśmy solidniej przygotowani, a także – co równie ważne – bogatsi o bagaż doświadczeń. Solidnych nazwisk też nam nie brakuje, na przykład doszedł Damian Majak. Bardzo ważny będzie początek sezonu...

— Do okręgówki awansowali też wasi rywale z Kłobuka Mikołajki. To będzie ten najtrudniejszy rywal?
— Na pewno jeden z najtrudniejszych. Wiosną w A klasie z nimi zremisowaliśmy, a obie bramki padły w końcówce spotkania. Z podziału punktów byłem zadowolony, bo obiektywnie oceniając, to był to dla Żagla bardzo szczęśliwy remis.

— Raźniej awansować razem z „sąsiadem”?
— Oczywiście. Zawsze jest raźniej, gdy gra w tej samej lidze jakaś inna ekipa z okolicy. My na pewno będziemy im kibicować, a myślę, że i oni będą trzymali za nas kciuki. Naturalnie, poza tymi kilkudziesięcioma minutami, w których będziemy walczyć na boisku. Bo wtedy obie strony czeka tradycyjna, derbowa „wojna” (uśmiech).

— Ostatnie tygodnie pewnie dały ci w kość, a wkrótce – bo już 27 lipca Żagiel zagra w Wojewódzkim Pucharze Polski – znów zacznie się „orka”. Znajdziesz chwilę na odpoczynek?
— Jakoś się udało taki wywalczyć: tygodniowy urlop spędzę nad morzem (uśmiech). Naładuję nieco „baterie”, wracam i biorę się ostro do pracy.
Kamil Kierzkowski