Bukowiecki: Skupiam się na tym, co będzie

2019-04-04 11:00:00(ost. akt: 2019-04-04 10:47:41)
Konrad Bukowiecki w Nowej Zelandii

Konrad Bukowiecki w Nowej Zelandii

Autor zdjęcia: Archiwum zawodnika

- Trochę tam potrenowałem, ale też pozwiedzałem, no i wystartowałem w trzech mityngach. Koniec końców, fajnie to wyszło — kwituje niedawny pobyt na Antypodach mistrz Europy w pchnięciu kulą Konrad Bukowiecki (AZS UWM Olsztyn).
— Kiedy pan wrócił do domu?
— Z Nowej Zelandii? Niedawno: w piątek w nocy. Razem z przystankami w Sydney i w Singapurze, które zahaczyłem w drodze powrotnej, nie było mnie w kraju prawie trzy tygodnie.

— To były turystyczne przystanki?
— Tak, i tu, i tu zatrzymałem się, żeby trochę pozwiedzać. Czy się podobało? Bardzo (uśmiech). Sydney to miejsce, które od zawsze chciałem zobaczyć. Marzyłem o tym od dziecka, więc mega fajnie, że tam byłem. A Singapur też polecam każdemu: naprawdę jest tam mnóstwo bardzo ciekawych miejsc do zobaczenia.

— Drugi rok z rzędu, po zakończeniu sezonu halowego, poleciał pan do Nowej Zelandii. Na zaproszenie Toma Walsha (mistrz świata w pchnięciu kulą – red.)?
— Tak, chociaż dokładniej rzecz biorąc: wszystko organizuje nowozelandzka federacja lekkiej atletyki. Zapraszają mnie głównie z myślą o udziale w mityngach, no i tym razem trzy razy u nich startowałem: dwukrotnie w Christchurch i raz w Auckland. A ponieważ dla mnie to jest okres taki bardziej roztrenowania po hali, a przed sezonem letnim, więc trochę tam potrenowałem, ale też trochę poodpoczywałem i pozwiedzałem. Przy okazji wystartowałem w tych trzech mityngach, no i – koniec końców – nie najgorzej to wyszło.

— A propos zwiedzania: Nowa Zelandia kojarzy się z pięknymi plenerami...
— I słusznie, bo chyba trudno by było znaleźć piękniejsze zakątki świata pod względem krajobrazowym.

— Wracając do sportu, na koniec „odpalił” pan w Auckland z wynikiem 21,32 m (trzeci w tym roku rezultat na świecie – red.). Wygląda, jakby ta forma sprzed grypy i przez to nieudanych halowych mistrzostw Europy w Glasgow (11. miejsce – red.), do pana wróciła...
— Myślę, że mniej więcej tak powinno to wyglądać, gdyby nie ta choroba, no, ale ja już nie chcę do tego wracać. Było, minęło, koniec na tym. Wyszedłem na prostą ze zdrowiem, trochę poluzowałem, no i – jak pan mówi – trochę odpaliłem. Tak, chyba można tak powiedzieć... W każdym razie: nie chcę rozpamiętywać tego, co było, bo teraz trzeba się skupić już tylko na tym, co przede mną. Tak naprawdę, już niedługo zaczyna się sezon letni, więc nie ma co wracać myślą do hali.


— Zamykając temat, jeszcze tylko poproszę o ocenę tego, co już za panem.
— Właściwie nie ma czego oceniać, bo tak naprawdę w hali zrobiłem dwa „normalne” starty na początku sezonu, przy czym w jednym z nich uzyskałem raczej średnio rewelacyjny wynik – 20,95 m. A później przyplątała się ta grypa i już nic normalnie nie było... A w Nowej Zelandii? Cóż, wystartowałem tam czysto treningowo, ale fajnie to wyszło, no i fajnie, że taki wynik powyżej 21 metrów już mam w tym roku.

— O nowozelandzkim Christchurch, gdzie pan przebywał, mówił parę tygodni temu cały świat. Zmroziło pana po tych krwawych atakach terrorystycznych tuż pod bokiem...
— Nie mogło być inaczej, bo to strasznie smutne i tragiczne wydarzenie. Natomiast z perspektywy czasu wydaje mi się, że wtedy za szybko się wszystko działo, jeśli chodzi o te wywiady i moje wypowiedzi w mediach, no, ale tak to jest na gorąco... Nagle wszyscy zaczęli się o mnie martwić, czy nic mi się nie stało, i ja to rozumiem, bo w końcu byłem w tym samym mieście. No, ale z drugiej strony: to były ataki skierowane na meczety, więc raczej bym tam nie przebywał, a już tym bardziej w piątek. Choć, jak mówię, rozumiem te pierwsze myśli, jaki przychodzą w takich razach do głowy.

— Skoro już pan wspomniał o sezonie letnim: jak wyglądają pana najbliższe plany?
— Wyglądają tak, że już jutro z samego rana (rozmowa ze środy – red.) lecę na Teneryfę na dwutygodniowy obóz. Potem praktycznie z marszu, bo wracam do kraju tylko na jeden dzień, lecę na dwa tygodnie do Turcji, znowu na zgrupowanie. I po powrocie to już będzie maj, więc czas, kiedy zaczniemy powoli już startować. Myślę, że w maju będę miał ze dwa, trzy starty... Lipiec, sierpień to już będą starty z dużą częstotliwością, a koniec września i początek października to mistrzostwa świata, do czego się głównie przygotowujemy. Plus to, że w lipcu będę jeszcze miał mistrzostwa Europy do lat 23, no i być może także Uniwersjadę. Tak że w tym roku znowu będę miał trochę ważnych imprez.

— Ale najważniejsze będą mistrzostwa świata w Doha?
— Jak najbardziej. Przede wszystkim do tego się przygotowujemy i to w Katarze ma być największy „ogień” (uśmiech). Byle tylko zdrowie było.

— Na Święta Wielkanocne wraca pan do domu?
— A kiedy w tym roku wypadają? 21 kwietnia? To nie, już będę wtedy w Turcji. Takie życie sportowca: sezon się zbliża, więc trzeba pracować, żeby było dobrze...
Piotr Sucharzewski