Jest OK i niech tak zostanie

2019-01-14 10:00:00(ost. akt: 2019-01-13 20:07:12)
Benediktas Vanagas i Sebastian Rozwadowski przedzierają się przez peruwiański fesz fesz

Benediktas Vanagas i Sebastian Rozwadowski przedzierają się przez peruwiański fesz fesz

Autor zdjęcia: Archiwum teamu

Benediktas Vanagas i olsztynianin Sebastian Rozwadowski dotarli do mety piątego etapu Rajdu Dakar na 14. miejscu. Dzięki temu jedyny dzień przerwy w tej imprezie spędzili na świetnej 11. pozycji w klasyfikacji generalnej.
Piąty odcinek, czyli drugą część etapu maratońskiego, wygrali Sebastien Loeb i Daniel Elena, dla których było to 12. etapowe zwycięstwo w Rajdzie Dakar. Na powrotnym szlaku do Arequipy załoga Loeb/Elena wyprzedziła o 10.22 Nassera Al-Attiyaha, a kolejne miejsca na mecie zajęli Nani Roma (+24.04), Stephane Peterhansel (+26.09), no i „nasz” Jakub Przygoński (+26.17), który utrzymał czwartą pozycję w „generalce”. A my cieszyliśmy się też z kolejnego udanego dnia litewsko-polskiej załogi Vanagas/Rozwadowski, która zajmując 14. miejsce, awansowała w klasyfikacji ogólnej na bardzo dobrą 11. pozycję. I w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku mogła czekać na dzień przerwy (ang. rest day) w Dakarze.

— Nareszcie rest day! To były dwa potwornie długie dni maratońskie, wycieńczające zarówno dla nas, jak i dla samochodów. Jeśli organizator będzie w takim tempie podnosił nam każdego dnia stopień trudności, to za jakieś trzy dni zabraknie już skali. A nam zostało przecież jeszcze pięć dni rywalizacji — mówił na mecie 5. etapu Sebastian Rozwadowski. — Póki co, nasza strategia działa, a jeszcze bardziej cieszy to, że potrafimy ją skutecznie realizować. Uwierzcie, że nie jest łatwo cały czas się powstrzymywać przed podkręceniem tempa jazdy. Wiemy, że możemy to zrobić, ale to zawsze niesie za sobą duże ryzyko, a przecież naszym celem nadrzędnym jest czołowa piętnastka i temu podporządkowujemy każdy dzień.

— Dakar to sztuka powstrzymywania się i uczymy się to robić każdego dnia — kontynuował swoją opowieść olsztyński pilot rajdowy. — Dzisiejszy odcinek również bardzo trudny i taki mało przyjemny do jazdy. Dziesiątki kilometrów w bardzo głębokim fesz feszu, czego nienawidzę: ten drobny jak mąka pył często ma ponad pół metra głębokości i wdziera się do samochodu wszystkimi szczelinami. Do tego dzisiaj mieliśmy jeszcze parę miejsc, w których panowała burza piaskowa i nie widzieliśmy nawet maski naszej Toyoty Hilux. Musieliśmy stawać i czekać po parę minut, żeby cokolwiek zobaczyć. Właśnie dlatego w zasadzie parę minut po naszym starcie odwołano ostatnią część odcinka. Trochę szkoda, bo tam naprawdę dobrze poszło nam nawigacyjnie, a wiele załóg właśnie tam się gubiło i mogliśmy zyskać parę pozycji. Ale, oczywiście, rozumiemy, że bezpieczeństwo jest najważniejsze, a to dlatego ta część została odwołana. Trzeba jeszcze wspomnieć o potężnych wydmach, które Ben pokonał naprawdę koncertowo i to na bardzo wysokich ciśnieniach w oponach, co wydawało mi się niemożliwe! Teraz zasłużony odpoczynek. Marzę o tym, żeby się wykąpać i wyspać, dzisiaj praktycznie całą noc przygotowywałem roadbook i spałem tylko trzy godziny, bo do późna pracowaliśmy z Benem przy naszym „Black Hawku”, żeby był sprawny na dzisiejszy etap. Bo przypomnę, że podczas etapu maratońskiego zawodnicy sami muszą przejrzeć swoje pojazdy i dokonać niezbędnych napraw. Podsumowując: pierwsza, bardzo udana dla nas część Dakaru 2019 zakończona. Zbieramy siły i energię na kolejne pięć dni – zakończył Sebastian Rozwadowski.
Marzenie zawodnika Automobilklubu Warmińskiego na „rest day” spełniło się, o czym dowiedzieliśmy się, kontaktując się z nim w nocy z soboty na niedzielę czasu warszawskiego. — Czy się wyspałem? Relaks: 12 godzin w łóżku! Ale teraz już robię roadbook na niedzielę — przyznał Sebastian Rozwadowski. A jutro czeka nas hardcore, bo pierwsza załoga rusza o 3.30 rano, no i mamy te mega długie i męczące 460 km dojazdówki, po której częściowo jechałem, kiedy Ben miał problemy ze zdrowiem. Tylko, że w drugą stronę. Na to mamy siedem i pół godziny i dopiero później ruszamy do mega trudnego odcinka 310 km, a na koniec jest 60 km drogi na biwak. Będzie się działo...

Niedzielny 6. etap z Arequipy do San Juan de Marcona, czyli najdłuższy etap w tej edycji Dakaru (800 km, w tym aż 501 km dojazdówki!) zakończył się w nocy z niedzieli na poniedziałek naszego czasu. Niestety, nie przystąpiła do niego załoga Aron Domżała/Maciej Marton, której nie udało się wydostać na czas auta z wąwozu...

* 5. etap (Tacna - Arequipa 714 km, w tym OS 452 km), samochody: 1. Sebastien Loeb/Daniel Elena (Francja/Monako; Peugeot) 4:56.34; 2. Nasser Al-Attiyah/Mathieu Baumel (Katar/Francja; Toyota Hilux) +10.22; 3. Nani Roma/Alex Haro (Hiszpania; Mini) +24.04; 4. Stephane Peterhansel/David Castera (Francja; Mini Buggy) +26.09; 5. Jakub Przygoński/Tom Colsoul (Polska/Belgia; Mini) +26.17; 6. Cyril Despres/Jean-Paul Cottret (Francja; Mini Buggy) +32.38, (...) 14. Benediktas Vanagas/Sebastian Rozwadowski (Toyota Hilux) +1:06.33, (...) 18. Aron Domżała/Maciej Marton (obie Toyota Hilux) +1:27.11.
Po 5 etapach: 1. Al-Attiyah 17:19.53; 2. Peterhansel +24.42; 3. Roma +34.33; 4. Przygoński +38.12; 5. Loeb +40.00; 6. Despres +1:12.47, (...) 11. Vanagas/Rozwadowski +2:44.41, 12. A. Domżała +2:45.26.

SEBASTIAN ROZWADOWSKI DLA „GAZETY OLSZTYŃSKIEJ”
— Pierwsza część Dakaru była zaskakująco trudna, a dla nas bardzo udana. Nasza strategia spokojnej jazdy nie na 100, a gdzieś tak na 70 proc. możliwości jest realizowana i przynosi efekty, bo, jak widać, możemy regularnie mieścić się w czołowej piętnastce rajdu i mieć 11. miejsce w generalce. Samochód jest w porządku, staramy się go szanować, aczkolwiek na Dakarze nigdy nic nie wiadomo do końca i każdego dnia zawsze może się coś przydarzyć. Teraz postaramy się jechać jeszcze ostrożniej, bo interesuje nas dowiezienie do mety tego miejsca w piętnastce, a może nawet w dziesiątce... Jest to całkiem realne: nie ścigając się, tylko jadąc bardzo rozsądnie, jesteśmy w stanie to zrobić.
— Trasa tegorocznego Dakaru troszkę nas, zawodników, rozczarowuje. Przed rajdem mówiło się, że 70-80 procent tras to będą wydmy, no i owszem: jest ich trochę, ale 80 procent to mamy fesz feszu, którego wszyscy nienawidzą. To drobny, miałki pył o konsystencji mąki, którego miejscami jest do pół metra głębokości. Jedzie się po tym strasznie, bo ukrywa wszystkie kamienie pod sobą, dziury i inne niespodzianki, wdziera się do samochodu i wszędzie jest tego pełno. I tego jest mnóstwo, mimo że mnóstwo to miało być wydm, czego się trochę obawialiśmy. A teraz widzę, że po wydmach jedzie się fajnie: Ben jeździ po nich zaskakująco dobrze.
— Z mojego punktu widzenia: nawigacja jest bardzo trudna z dwóch względów. Po pierwsze, roadbooki pozostawiają wiele do życzenia i nie tylko my na to narzekamy. Nie są zbyt dokładne: i pod względem bezpieczeństwa, bo wiele groźnych miejsc jest albo źle, albo w ogóle nieoznakowanych, więc tu organizator nie za bardzo się przyłożył, no i nawigacyjnie, bo jest wiele pomyłek. Ja, żeby nie zapeszyć, na razie daję sobie radę, nawigacja idzie mi zadziwiająco dobrze (uśmiech). Przez moje błędy straciliśmy może ze trzy minuty, więc w takim rajdzie i z takimi różnicami czasowymi to jest nic. Z tego, póki co, mogę być zadowolony.
— Odcinki z dnia na dzień są coraz trudniejsze. Skala trudności szybuje w górę w takim tempie, że aż się boję pomyśleć, co będzie dalej... Od piątku wracamy już po swoich śladach, czyli trasą, którą już jechaliśmy w drugą stronę, więc ta nawigacja będzie jeszcze trudniejsza. Nie będzie można sugerować się śladami, bo jest ich mnóstwo. Już w piątek wydmy były tak rozjeżdżoe, że trzeba było naprawdę zachować 120 procent skupienia, żeby wybrać dobrą drogę. Walczymy dalej, trzymajcie za nas kciuki!
Piotr Sucharzewski