Od kanki z żurkiem i kiełbasą do gry w europejskich pucharach

2019-01-05 12:00:00(ost. akt: 2019-01-05 10:45:32)
To na asfaltowym boisku na os. Podleśne w Iławie, nieopodal Polanki, piłkarskiego abecadła uczył się m.in. Remigiusz Sobociński (przy piłce)

To na asfaltowym boisku na os. Podleśne w Iławie, nieopodal Polanki, piłkarskiego abecadła uczył się m.in. Remigiusz Sobociński (przy piłce)

Autor zdjęcia: archiwum organizatorów

Remigiusz Sobociński – urodzony 11 marca 1974 w Iławie, wychowanek miejscowego Jezioraka, grał w takich klubach jak: Amica Wronki, Jagiellonia Białystok i Śląsk Wrocław. Zdobył Puchar Polski, występował w Pucharze UEFA, a dzisiaj mimo 45 lat biega jeszcze po czwartoligowych boiskach.
- Jak zaczęła się twoja przygoda z futbolem?
- W piłkę zacząłem grać na podwórku, nie było wówczas akademii i szkółek, które są obecnie, więc była to czysta pasja. Po zajęciach rzucało się tornister i kolejne sześć czy siedem godzin spędzało się na boisku. Pierwsze, na którym grałem, mieściło się w Iławie na osiedlu Podleśnym. Było to asfaltowe boisko, dzisiaj co prawda jest już rujnowane, więc bardzo łatwo można połamać tam nogi, ale istnieje do dzisiaj. Bramki nadal stoją, pozostały wszystkie dziury w płotach, ale ja mam do tego miejsca sentyment. Mieszkałem 50 metrów od tego boiska, więc tam spędzało się czas, ewentualnie na budowie skakało się po hałdach piasku i po bloczkach betonowych. Stąd między innymi brała się nasza koordynacja. Potrafiliśmy pójść na „pachtę”, przeskoczyć przez płot, ale też szybko uciec, gdy ktoś przyszedł, dzięki czemu człowiek był zwinny jak kot. Obecnie na zajęciach wychowania fizycznego nie przykłada się takiej wagi do rozwijania koordynacji.
- W co się grało kiedyś na osiedlu?
- Na przykład w „warszawiaka”, gdzie trzeba było strzelić pięć goli głową, podawać można było tylko w powietrzu, natomiast bramkarz nie mógł bronić rękoma. Kiedy zdobyło się te pięć bramek, wówczas strzelaliśmy rzuty karne. Jeżeli nie obronił karnego, wtedy łapał za słupek i dostawał kopniaka w tyłek.
- Wśród twoich sportowych pamiątek dostrzegliśmy zeszyt podpisany „MEXICO 86”…
- Mama pracowała wtedy w przedszkolu i chodziła do pracy na szóstą rano. No i ja wstawałem wraz z nią, by kupić w kiosku gazetę „Świat młodych”. Kupowałem zawsze dwa egzemplarze, ponieważ na jednej stronie było zdjęcie jednej drużyny, a na drugiej stronie zdjęcie drugiej drużyny, więc gdybym kupił jeden egzemplarz, to miałbym tylko jedną fotografię. Miałem wtedy 12 lat.
- Kto był twoim pierwszym trenerem?
- Marek Czachorowski, który mieszkał parę bloków dalej. Rozgrywaliśmy mecze pomiędzy osiedlami lub blok na blok. Trener wypatrzył mnie tam i od tego się zaczęło. Podejrzewam, że moi rodzice mogli nawet nie wiedzieć, kto był moim trenerem. Kiedyś tak nie było, że rodzice przywozili dziecko samochodem na trening.
- Jak długo z nim współpracowałeś?
- Z krótkimi przerwami od wieku juniora do czasów, kiedy trafiłem do seniorów, gdy byliśmy w III lidze. Trafiłem na wypożyczenie do czwartoligowego Orkana Zalewo jako osiemnastolatek, bo trener Sosnowski nie widział mnie w składzie. Grał jego syn, który przyjeżdżał tylko na jedną połowę. Musiałem udowodnić swą wartość. Spędziłem tam pół roku. W pierwszej rundzie strzeliłem 11 bramek i iławianie stwierdzili, że trochę szkoda, żebym grał dalej w Zalewie, więc wróciłem do Jezioraka.
Byliśmy bardzo skupieni podczas treningów. Gra była dla nas pasją, nie zarabialiśmy żadnych pieniędzy w juniorach. Nie było też żadnych roszczeń. Po prostu wiedzieliśmy, że trzeba najpierw coś pokazać. Często powtarzam synowi, by najpierw coś udowodnił, a wtedy pieniądze same przyjdą. Obecnie wygląda to tak, że byle junior kopnie piłkę, zatrudni menedżera, który coś mu powie, i od razu zaczynają się roszczenia.
- Czy kiedyś trzeba było namawiać dzieci do aktywności fizycznej?
- Przecież to była dla nas jedyna atrakcja! Nie było telefonów komórkowych, nie było konsoli do gier. Jedyne zajęcie, jakie było, to gra w piłkę, która zużywała się w przeciągu miesiąca i trzeba było kupić kolejną.
- Pamiętasz więc swoją pierwszą piłkę i pierwsze buty do gry?
- Pamiętam jedynie z opowieści taty, że po mistrzostwach świata w RFN jego znajomy z pracy przywiózł skórzaną piłkę, którą po paru latach mi wręczył. Ponoć zniszczyłem ją w dwa miesiące. Od początku było widać, że garnę się do sportu. Nie było może pewne, że będę grał w piłkę zawodowo, ale futbol był u mnie na pierwszym miejscu. Natomiast pierwszą parą butów do gry były... chińskie trampki. Pamiętam także gumowe stomilowskie korkotrampki, w których zimą na zaśnieżonym boisku było strasznie zimno w stopy. Poza tym nie było boisk typu orlik, które są tak równe. Na Sienkiewicza, na bocznym boisku, był czarny żużel i odbywała się tam giełda. Po jej zakończeniu przyjeżdżał pan Edek, który zrównywał żużel i wtedy mogliśmy grać i trenować. Nikt nie narzekał, nie marudził. Podejrzewam, że gdyby teraz jakiś rodzic zobaczył swoje dziecko na tego typu boisku, to wziąłby je za rękę i powiedział: co oni robią?. Na tym nierównym boisku kształtowała się także technika i przede wszystkim charakter, więc miało to swoje plusy. Trener Czachorowski robił treningi indywidualne dla napastników. Po strzałach głową niemalże cała twarz była brudna od pyłu.
- Chodziłeś na mecze Jezioraka?
- Oczywiście. Szał na piłkę był wtedy niemożliwy. Wystarczy spojrzeć na stare zdjęcia, by móc stwierdzić, co działo się na trybunach. Górka przy popularnym „orzełku” (pomnik orła, ustawiony w najwyższym punkcie stadionu – red.) była całkowicie zajęta. Podczas meczów pucharowych niektóre osoby wdrapywały się na dach liceum ogólnokształcącego. Późniejsze prowadzenie klubu, niestety, skończyło się tak, jak się skończyło. Życzę jednak Jeziorakowi, by się odbudował. Iława potrzebuje sportu, tak, jak cała Warmia i Mazury, bo w chwili obecnej jesteśmy piłkarską pustynią.
- Jak kiedyś wyglądały wyjazdy na mecze?
- Często graliśmy w Warszawie, więc przed wyjazdem jechaliśmy do baru, z którego w kankę brało się grochówkę lub żurek z białą kiełbasą. Przed Warszawą był parking, na którym stawaliśmy zawsze, no i tam jedliśmy. Jeśli było się na końcu kolejki, wtedy można było się nie załapać się kiełbasę, bo starsi zawodnicy zjadali wszystkie. Trzeba było walczyć od samego początku (śmiech).
- Czy któryś z twoich kolegów z czasów juniorskich zrobił karierę podobną do twojej?
- Na pewno Arek Klimek, który grał też za granicą, parę meczy w pucharach zagrał, m.in. z Barceloną i Liverpoolem. Do tego grona dołączyłbym Pawła Pasika, który miał epizod w Zagłębiu Lubin. Po zdobyciu Pucharu Polski przez Amicę zakwalifikowaliśmy się do europejskich pucharów. Fajnie było zagrać na stadionie Atletico Madryt i Herthy Berlin. Wspomnienia zostają, ale nie ma co żyć historią, trzeba iść do przodu.
- Zdradź nam kulisy transferu do Amiki.
- W rundzie jesiennej strzeliłem 11 bramek w Jezioraku, no i zostało to dostrzeżone. Pod koniec rundy w listopadzie odbył się mecz kadr pierwszoligowych i drugoligowych trenera Wójcika. Podejrzewam, że tam ktoś mnie wypatrzył, spojrzał na moje statystyki i parę propozycji się pojawiło. Byłem przymierzany do gry w Wiśle Kraków za czasów, gdy występował tam m.in. Kazimierz Węgrzyn. Przeszedłem tam badania, ale to Amica Wronki okazała się najkonkretniejsza. Był także temat Stomilu Olsztyn, media pisały o takim ruchu, jednak nikt tak naprawdę z tego klubu nie przyjechał na rozmowę. Przyjechali za to przedstawiciele Amiki. Spotkali się ze mną i z ówczesnym posiadaczem mojej karty zawodniczej, czyli z panem Szynaką. Rozmowy na temat transferu trwały dwie godziny, ustaliłem warunki kontraktu i pojechałem do Wronek obładowanym po brzegi Oplem Astrą. Mieszkało mi się tam dobrze, pomimo specyfiki tamtejszych mieszkańców. Żyłem tam od 1998 do 2005 roku. Bardzo dobrze wspominam spędzony tam czas, zagraliśmy przecież w europejskich pucharach. Zdobyliśmy Puchar Polski i dwukrotnie zajęliśmy trzecie miejsce w I lidze (najwyższy ówcześnie poziom rozgrywkowy w Polsce - red.), więc odniosłem tam kilka sukcesów.
- Ten transfer był pewnie dużym przeskokiem?
- Wronki są mniejsze niż Iława, ale czuć było tam otoczkę wielkiego futbolu. Byłem lekko speszony, skrępowany, bo jechałem do ludzi, którzy już grali w I lidze. Szybko się jednak zaaklimatyzowałem i zostałem fajnie przyjęty. Dla mnie było to na pewno ogromne wyzwanie, bardzo cieszę się, że podjąłem taki ruch, bo wszystko wyszło mi na dobre.
- Jak wyglądały wasze wyjazdy, np. na mecz Pucharu UEFA z Atletico?
- Amica nie oszczędzała na wyjazdach, więc do Madrytu polecieliśmy samolotem, a dzień później przyjechały nasze żony. Wszystko to było sponsorowane przez klub.
- Jednak w 2005 roku odszedłeś z Amiki. Dlaczego?
- Trenerem Amiki był Maciej Skorża, a mi urodziło się dziecko, co troszkę odbiło się na mojej formie. Nieprzespane noce dawały o sobie znać, co przełożyło się na dyspozycję. Do tego stopnia, że podejrzewano mnie, iż jeżdżę na jakieś imprezy do Poznania. Dlatego zgodziłem się na wypożyczenie do drugoligowego Kujawiaka Włocławek. Walczyliśmy tam o I ligę, w rundzie strzeliłem sześć bramek i pojawiła się oferta z Jagiellonii Białystok, która grała wówczas w II lidze. Podpisałem umowę menedżerską z Piotrem Tyszkiewiczem, no i on już dopilnował tego transferu na Podlasie. Ściągnął mnie tam trener Adam Nawałka. W Białymstoku spędziłem trzy lata. W pierwszym sezonie biliśmy się o awans, lecz w barażach przegraliśmy z Arką Gdynia. Drugi sezon zakończył się już powodzeniem i awansowaliśmy do elity. Mój trzeci sezon w tym zespole spędziliśmy już na najwyższym poziomie rozgrywkowym. Współpracę z byłym selekcjonerem wspominam bardzo dobrze. Był zawsze przygotowany perfekcyjnie do każdego treningu. Był wymagającym szkoleniowcem, nie można było sobie pozwolić nawet na moment rozluźnienia. Już wtedy było widać, że zajdzie daleko. Bardzo cenię sobie tę współpracę, mimo że nie trwała zbyt długo.
- Kiedyś zaliczyłeś aż cztery asysty w jednym meczu ligowym. Bodajże do dziś jest to rekord!
- Było to z Dospelem Katowice (Amica wygrała 4:0 – red.). Nie wiem, czy ten rekord jest nadal aktualny.
- Jak potoczyły się twoje dalsze losy?
- Rundę wiosenną sezonu 2007/08 mieliśmy w Jagiellonii słabą, więc klub chciał się pożegnać z częścią zawodników. Przyszedł trener Michał Probierz, chciał, żebym został w Białymstoku, dostałem jednak propozycję ze Śląska Wrocław. A że zbiegło się to z moimi problemami rodzinnymi, więc postanowiłem zmienić otoczenie. Z perspektywy czasu trochę żałuję takiego ruchu. W Śląsku podpisałem dwuletni kontrakt, lecz wypełniłem tylko rok umowy, bo otrzymywałem tam mało szans na grę, pomimo zapewnień Ryszarda Tarasiewicza, który był moim trenerem w Jagiellonii i to on ściągnął mnie do Wrocławia. Rozwiązałem kontrakt ze Śląskiem, więc odezwał się Wojciech Tarnowski, ówczesny szkoleniowiec Jezioraka, który namawiał mnie do powrotu. Zdecydowałem się na taki ruch - był to sezon 2009/10, a ja miałem wtedy 35 lat. Spędziłem w Iławie trzy lata, Jeziorak w tym czasie upadł przez złe zarządzanie, po czym trafiłem do GKS Wikielec. Jestem tu już szósty rok i niedługo okaże się, że byłem w sumie dłużej graczem GKS niż Jezioraka, który był moim macierzystym klubem.
- Jak trafiłeś do Wikielca?
- Jeziorak został zdegradowany z II ligi do okręgówki, natomiast Wikielec był szczebelek wyżej, no i złożył mu propozycję. Ważne było także to, że obie miejscowości dzieli niewielka odległość, ponieważ nie chciałem się już nigdzie przeprowadzać. Kreowała się dobra perspektywa. Do tego dochodzili koledzy z drużyny, działacze z pasją, pozytywnie zakręceni. I chociaż nie wyglądało to tak profesjonalnie, jak w poprzednich klubach, to jednak postanowiłem podjąć wyzwanie. To są ludzie, których bardzo szanuję, każda ich decyzja jest przemyślana. Odwrotnie niż było to w przypadku Jezioraka, gdzie zarządzanie nie miało nic wspólnego z racjonalnością. Lubię wyzwania i pewnie nikt się nie spodziewał, że klub z takiej miejscowości zdobędzie Wojewódzki Puchar Polski, że awansuje do III ligi, że stadion GKS będzie miał oświetlenie, że powstanie tam znakomita baza treningowa.
- W Wikielcu jesteś także trenerem młodzieży…
- Przez dłuższy czas namawiano mnie na ten pomysł, no i złapałem bakcyla, odkryłem, że się w tym spełniam. Mam świadomość, czego brakuje dzieciom, które trenuję. Jeżdżę na różne konferencje, szkolenia, jeździłem też z dziećmi do akademii Lecha i Legii, by coś podpatrzeć, o coś podpytać. Wiem, że dzieci muszą wykazywać się przede wszystkim sprawnością i zwinnością, muszą także intensywnie pracować, bo to jest podstawą rozwoju. Wychodzę z założenia, że „jak grasz, tak trenujesz i jak trenujesz, tak grasz”. Osiągnęliśmy wicemistrzostwo województwa i myślę, że to jest niewątpliwie sukces tych dzieci, chociaż wyniki w tej kategorii wiekowej są jeszcze sprawą drugorzędną.
- Uważasz, że powrót do Iławy nastąpił w odpowiednim momencie?
- Zrobiłem sobie małą analizę i uznałem, że troszkę za szybko się na to zdecydowałem. Z poziomu Ekstraklasy mogłem spróbować jeszcze swoich sił nieco wyżej niż II liga. Byłem w takim reżimie treningowym, że mógłbym pograć jeszcze w jakimś słabszym zespole Ekstraklasy lub w I lidze. Po czasie mogę stwierdzić, że gdybym wiedział, że Jezioraka spotka to, co go spotkało, to na pewno nie zdecydowałbym się na powrót. Ale to dopiero po latach można oceniać, a wtedy chciałem się gdzieś odbudować, no i po namowach kolegów zawitałem ponownie na Sienkiewicza 1. Początek w Iławie wyglądał nawet dobrze, ale gdzieś to wszystko zaczęło się sypać i powoli upadać/
- Którego z zawodników, z którym miałeś przyjemność grać w jednej drużynie, uważasz za najlepszego piłkarsko?
- Paweł Kryszałowicz. Był nieobliczalny, lewonożny, miał niekonwencjonalny drybling, był szybszy z piłką niż bez niej, co bardzo rzadko się zdarza. Zagrał wiele meczów w kadrze, pojechał na mistrzostwa świata w 2002 roku, gdzie zdobył bramkę w meczu przeciwko USA. Cieszę się, że dane było mi grać z nim w Amice Wronki.
- A z zawodników, przeciwko którym grałeś, kogo byś wyróżnił?
- Na pewno zapamiętam Santiago Solariego, obecnie trenera Realu Madryt. Grałem przeciwko niemu w Pucharze UEFA, gdzie występował w barwach Atletico. W meczu we Wronkach „sprzedał mi dwie dziury”, widać było, że to zawodnik, który robił różnicę na boisku. Zresztą cały zespół Atletico był wtedy bardzo silny. Dali nam trochę nadziei w Madrycie, bo przegraliśmy tam tylko 0:1, ale w rewanżu we Wronkach nie pozostawili nam złudzeń, wygrywając 4:1.
- Któremu z trenerów zawdzięczasz najwięcej?
- Od każdego czegoś się nauczyłem, od każdego coś wyniosłem, dlatego nie chciałbym żadnego wyróżniać. Na pewno wiele zawdzięczam trenerowi Czachorowskiemu, który mnie niejako wyciągnął z podwórka, być może gdyby nie on, to w ogóle bym w piłkę nie grał.
- Co pozwoliło ci osiągnąć sukces? Może jakaś konkretna cecha charakteru?
- Nieustępliwość. Nigdy nie lubiłem przegrywać. Mama często opowiadała, że nawet podczas gry w „chińczyka”, gdy przegrywałem, to bardzo się irytowałem, rzucałem pionkami i odchodziłem. Ta cecha jednak później mi się przydała, bo wychodząc na boisko, zawsze trzeba było walczyć o wygraną.
- Czy wycisnąłeś maksimum ze swojej kariery?
- Zawsze można więcej zrobić, tylko czasem brakuje szczęścia, jakiejś podpowiedzi, czyjejś pomocy. Gdybym miał kogoś takiego, jak mój syn ma teraz mnie, to na pewno dużo więcej bym osiągnął. Mimo wszystko jednak nie żałuję niczego, ponieważ udało mi się wyrwać się z Iławy i pograć wyżej, co było dla mnie sporym osiągnięciem.
- A reprezentacji nie żałujesz?
- Marzeniem każdego piłkarza jest gra z orzełkiem na piersi. Dane mi to było tylko w nieoficjalnym meczu w 1997 roku. Z telegazety dowiedziałem się, że mam jechać na konsultację szkoleniową kadry Janusza Wójcika w Koninie. Ale to nie było nawet spotkanie towarzyskie, tylko bardziej taki sparing wewnętrzny. Wójcik powołał wówczas zawodników z pierwszej i z drugiej ligi. Na pewno żałuję, że nie zagrałem w reprezentacji, bo po to się gra w piłkę, żeby walczyć o najwyższe cele i dumnie reprezentować kraj.
- A jakieś inne niespełnione piłkarskie marzenie?
- Zagrać z Realem Madryt albo wystąpić w meczu na Santiago Bernabeu (śmiech). Jest to moja ulubiona drużyna, więc występ na tym stadionie byłby dla mnie fajnym przeżyciem. W 2011 roku miałem jednak okazję obejrzeć na żywo „Gran Derbi” (mecz Real - Barcelona – red.). Pojechaliśmy ze znajomymi, tak spontanicznie, ale bilety udało nam się kupić w kasie. Padł wtedy remis 1:1, a bramki po rzutach karnych zdobyli Cristiano Ronaldo i Leo Messi.
- Za pięć lat skończysz pięćdziesiątkę. Czy w tym wieku nadal będziesz biegał za piłką?
- Uwielbiam grać w piłkę i dopóki pozwoli mi na to zdrowie, będę grał, nieważne, czy będę miał skończone 50, czy też 55 lat. Jeśli jednak uznam, że już nie będę nadążał za grą, wtedy zrezygnuję, bo nie mam zamiaru się ośmieszać i męczyć. Sport był u mnie na pierwszym miejscu, poza tym ma dobry wpływ na organizm. Ważę wciąż tyle samo, ile ważyłem, gdy odchodziłem z Jezioraka do Amiki, więc mam nadzieję, że jeżeli będą mnie omijały kontuzje, to będę wciąż kontynuował swoją przygodę z futbolem. Piłka jest moją pasją i chociaż czasem z trybun słyszę głosy: „ej, dziadek, daj sobie spokój”, to jednak jak strzelę bramkę, wtedy zamykam usta takim osobom.
- Chciałbyś zagrać w jednej drużynie seniorskiej ze swoim synem?
- Były takie marzenia, lecz obecnie, analizując całą sytuację, wolałbym, żeby w Wikielcu już go nie było, kiedy osiągnie wiek seniora. Dla jego rozwoju lepiej byłoby, żeby za dwa lata, kiedy osiągnie wiek seniora, grał gdzieś indziej, choć takie marzenie na pewno fajnie byłoby zrealizować.
MARIUSZ BOJAROWSKI, EMIL WOJDA
* Autorzy są pracownikami Warmińsko-Mazurskiego Związku Piłki Nożnej, a tekst jest częścią cyklu #Tu Zaczynałem. Cały artykuł jest dostępny na stronie wmzpn.pl


Juniorzy Jezioraka Iława w 1991 roku. Remigiusz Sobociński stoi drugi z prawej
Fot. archiwum domowe


W 2007 roku Remigiusz Sobociński z Jagiellonią Białystok awansował do Ekstraklasy
Fot. archiwum domowe

Komentarze (2) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Ilawiak Podlesne #2656174 | 86.22.*.* 5 sty 2019 18:57

    Nie ma jak to komus sklepac dupe w Warszawiaka ;-)

    Ocena komentarza: warty uwagi (2) odpowiedz na ten komentarz

  2. Bodek #2656159 | 176.221.*.* 5 sty 2019 18:30

    No fajnie się czyta,solidny,jak na nasz region,nietuzinkowy piłkarz, czegoś zabrakło, mentora może. ....szacunek,sportowe pozdrowienia od kibica.....

    Ocena komentarza: warty uwagi (2) odpowiedz na ten komentarz