Piotr Kula: Jak duszę sprzedasz morzu, to jej nie odzyskasz

2019-01-02 12:00:00(ost. akt: 2019-01-02 12:16:36)
Piotr Kula

Piotr Kula

Autor zdjęcia: Szymon Sikora

- Spędzamy na wodzie około 300 dni w roku plus jeszcze treningi siłowe i kondycyjne na lądzie. Żeglarstwo wyczynowe, szczególnie w klasie Finn, to jest sport siłowo-wytrzymałościowy - mówi Piotr Kula, finnista, który marzy o drugim starcie w igrzyskach olimpijskich.
- Osiem razy stanąłeś już na najwyższym podium żeglarskich mistrzostw Polski, pod tym względem lepszy od ciebie jest tylko Mateusz Kusznierewicz, dziesięciokrotny mistrz Polski.
- Mam szansę na wyrównanie osiągnięcia Kusznierewicza, bo planuję żeglować profesjonalnie jeszcze przez dwa sezony.
- Zmęczyłeś się, czy może znudziłeś? Przecież wyczynowo żeglować można znacznie dłużej...
- Mam już 31 lat, ale kiedy po mocnych treningach coś bardziej mnie boli niż kiedyś, wtedy staram się nie używać swojego wieku jako wymówki do dłuższego odpoczynku. Chcę jednak poszukać nowych wyzwań życiowych, choć na pewno nigdy nie przestanę być żeglarzem. Jak się raz sprzeda duszę morzu, to raczej nigdy się jej już nie odzyska.
- Ale po co odzyskiwać? To jest przecież tak piękne: wyjść na wodę pod żaglami...
- Mam jednak paru znajomych, którzy żeglowali tak intensywnie jak ja, ale po zakończeniu kariery sportowej nie bardzo ich ciągnie dalej na wodę.
- No cóż, żeby mieć wyniki, trzeba trochę potrenować...
- My spędzamy na wodzie około trzystu dni w roku plus jeszcze treningi siłowe i kondycyjne na lądzie. Żeglarstwo wyczynowe, szczególnie w klasie Finn, to jest sport siłowo-wytrzymałościowy. Pojedynczy wyścig dużych regat, od mistrzostw Polski oraz Pucharu Europy wzwyż, to jest co najmniej godzina ostrej jazdy. W pucharze mamy pięć dni takiej intensywnej walki dwa razy dziennie. Poza tym ostatniego dnia czołowa dziesiątka ściga się jeszcze w krótkim spektakularnym finale medalowym, w którym punkty liczone są podwójnie. To jest naprawdę ciężki bój do ostatniej chwili.
- Finn to nie jest łatwa klasa.
- To jest największa i najcięższa jednoosobowa łódka olimpijska.
- Na jeziorze „śmiga” się na niej aż miło, ale potem wychodzisz na morze, a tam wieje „szóstka” albo „siódemka”, fale zaczynają osiągać wysokość burty jachtu i wtedy żarty się kończą.
- Jeżeli chodzi o sztormowanie, to Finn jest chyba najdzielniejszą z olimpijskich łódek. Kiedy zaprojektowano ją w 1949 roku, to nikt nie myślał o tym, że jej konstrukcja mogłaby nie poradzić sobie na wzburzonym morzu. Ta duża i mocna konstrukcja może ścigać się do wiatru o prędkości 35 węzłów. W morskim żeglarstwie sportowym nie operujemy niezbyt precyzyjną skalą Beauforta, tylko podajemy prędkość wiatru w węzłach.
- Czasem jednak zdarza się, że dajecie sobie radę na wodzie, a komisja regatowa nie może się zakotwiczyć, tak mocna jest fala i dryf.
- Kiedy tak nimi rzuca, że nie dają rady, wtedy ogłaszają przerwę i czekamy parę godzin na brzegu, aż wiatr osłabnie. Chyba że prognoza wskazuje na coś innego, wówczas zawody są tego dnia odwoływane.
- A najsilniejszy wiatr w twojej karierze?
- 52 węzły (96 km/h - red.) na treningu w Grecji. To była już prawdziwa walka o przetrwanie. Kiedy wychodziliśmy z portu, wiało 30-35 węzłów od brzegu. Lepiej, kiedy wieje do brzegu, bo wtedy mamy dużą falę i możemy zabrać się z nią „surfując”. Zmniejsza się wtedy nasza prędkość względem wiatru i jest dzięki temu trochę bezpieczniej zrobić na przykład manewr na wodzie. W tamtych warunkach przewracał się każdy z nas, czy to ówczesny mistrz świata, czy też ja, wtedy początkujący na Finnie. Aż przyszło takie uderzenie wiatru, że każdy ratował się jak mógł, płynąc jak najszybciej do brzegu. Nawet motorówki trenerskie nie były wtedy w stanie płynąć równo.
- Kiedy płyniesz w regatach, to musisz zachować czujność i reagować na odkrętki wiatru.
- Nawet kiedy płyniesz prosto i pozornie nic się nie dzieje, to w głowie skippera, czyli dowódcy załogi, także jednoosobowej, trwa nieustanny proces analizy sytuacji na wodzie. Trzeba przez cały czas pilnować konkurencji.
- W roku 2012 byłeś na olimpiadzie w Londynie.
- Zakochałem się w żeglarstwie i pragnę nadal startować. Chciałbym pokazać się jeszcze w Tokio, jeśli oczywiście dam radę. Najpierw trzeba się tam zakwalifikować, a kryteria są bardzo restrykcyjne.
- Lekkoatleci muszą zmieścić się na przykład w określonym czasie przebiegnięcia danego dystansu, a żeglarze?
- Musimy mieć konkretny wynik. Najbliższe takie zawody to mistrzostwa Europy w maju 2019, podczas których muszę znaleźć się wśród czterech pierwszych dotąd niezakwalifikowanych krajów. A potem, jeżeli dzięki mnie Polska zakwalifikuje się do udziału w igrzyskach, to potem będę musiał jeszcze powalczyć w kraju o zaszczyt reprezentowania Polski na Olimpiadzie.
- To wygląda na karkołomne oraz kosztowne przedsięwzięcie, skąd bierzesz na to pieniądze?
- Część moich treningów i startów jest finansowana z programu kadry narodowej. My, kadrowicze, jesteśmy objęci programem szkolenia Polskiego Związku Żeglarskiego, który korzysta ze swoich własnych środków oraz z dofinansowania Ministerstwa Sportu. Natomiast część kosztów muszę pokryć we własnym zakresie. Korzystam tu z pomocy sponsorów, logotypy których widnieją na mojej łódce.
- A czego jeszcze brakuje, żebyś mógł być pewien, że do tego Tokio polecisz?
- Trzeba zrobić wspomniane wyżej minimum podczas mistrzostw Europy w maju 2019 lub przejść kolejną kwalifikację na początku roku 2020. I wszystkie moje działania są teraz dopasowane do tego planu.
- Czyli wstajesz rano i zaczynasz intensywny trening?
- Klasyczny dzień na zgrupowaniu to jest pobudka, rozruch - tutaj preferuję rower, żeby nie katować kolan, potem śniadanie, wyjście na wodę. Udział w takim silnowiatrowym treningu jest naprawdę wyczerpujący. Potrafię wtedy spalić do 5000 kalorii. Potem odprawa z trenerem, obiad i znowu praca nad kondycją: rower albo siłownia.
- Jako członek kadry narodowej nie jesteś zatrudniony nigdzie na etacie, bo korzystasz ze stypendium Ministerstwa Sportu?
- Stypendium można dostać tylko za wyjątkowo dobre wyniki w mistrzostwach świata lub Europy. To nie są jakieś olbrzymie pieniądze, ale wystarczą na skromne utrzymanie i prowadzenie intensywnego treningu sportowego. Można zatem powiedzieć, że moim obecnym zawodem jest żeglarstwo. Ostatnio byłem na wodzie 19 grudnia na zgrupowaniu w Atenach. Żeglowałem tam w bardzo dobrej ekipie. Teraz jest jedna z dłuższych przerw, bo dopiero 16 stycznia będę znowu na wodzie.
- A jak wrócisz z olimpiady ze złotym medalem, to będziesz myślał, co dalej robić w życiu?
- W związku z tym, że nie chcę dopiero wtedy zacząć zastanawiać się nad tym, co dalej, to już teraz opracowuję „strategię wyjścia”. Na razie oczywiście robię wszystko, żeby zakwalifikować się na igrzyska, i mam nadzieję, że mi się uda.
- Gdybyś zdobył tam medal, to przybyłoby ci trochę obowiązków po powrocie...
- Każdy medalista olimpijski powinien po powrocie popracować trochę na rzecz swojej dyscypliny, żeby zainspirować kolejnych młodych zawodników do pracy w tym kierunku. Traktowałbym to bardziej w kategoriach zaszczytu niż pracy.
- Wraz z igrzyskami w Tokio Finn kończy swoją obecność pośród klas olimpijskich. Wychowało się na nim wielu znakomitych żeglarzy, nie tylko w Polsce, skąd więc zatem taka decyzja MKOl? Wycofanie łódki o tak znakomitych parametrach i wciąż wielu możliwościach...
- Ogólnym dążeniem MKOl jest, aby wyrównać liczbę kobiet i mężczyzn biorących udział w igrzyskach olimpijskich. Próbują uzyskać ten efekt w różnych dyscyplinach sportu. Akurat w przypadku Finna, dużej i ciężkiej łódki jednoosobowej, nie ma odpowiednika dla kobiet. Finnista musi ważyć ok 100 kg.
- Aby być w stanie wybalastować łódkę?
- Tak, bo 10 metrów kwadratowych żagla to naprawdę dużo. Trudno byłoby znaleźć kobiety o takiej masie, do tego sprawne i silne, żeby mogły konkurować z nami na tej łódce. Chociaż był czas, że Finn był klasą otwartą i kobiety też startowały.
- I dawały radę, pomimo, że są lżejsze o połowę?
- Tomek Rumszewicz z Olsztyna, niegdyś selekcjoner kadry narodowej, z którym współpracuję, opowiadał, że kiedyś ścigał się z panią z dawnego NRD, która była większa od niego. On ją ogrywał na pełnych wiatrach, bo był lżejszy i sprytniejszy, ale na halsówce, kiedy trzeba było wybalastować łódkę, to ona była lepsza i mu odjeżdżała.
- Te czasy już jednak minęły i Finn wypadnie z klas olimpijskich.
- Trochę więcej miejsc dla kobiet przewidziano w innych klasach, a po Tokio w miejsce Finna ma wejść łódka pełnomorska, kilowa i ma ją prowadzić para damsko-męska. Tę decyzję władz żeglarskich musi jeszcze zaakceptować MKOl.
- Kiedyś tak samo wypadła z olimpiady klasa Star, a pomimo to nadal ma wielu zwolenników i wciąż odbywają się regaty tych łódek. Zatem Finn też zapewne przetrwa?
- Tak, bo ludzie te łódki kochają.

Piotr Kula
Ur. 23 maja 1987 roku w Olsztynie. Żeglarstwo zaczął uprawiać wyczynowo w wieku 13 lat, do 2013 roku reprezentował Biskupieckie Towarzystwo Żeglarskie. Obecnie jest zawodnikiem Gdańskiego Klubu Żeglarskiego. Uczestnik igrzysk w 2012 roku, absolwent wydziału ekonomicznego na Uniwersytecie Gdańskim.

Łukasz Czarnecki-Pacyński