Bo żeglować każdy może...

2018-10-02 12:00:00(ost. akt: 2018-10-02 12:17:36)
Regaty Babiego Lata 2018

Regaty Babiego Lata 2018

Autor zdjęcia: Karolina Nowicka

Solidna stawka aż ponad 120 zawodników na 39 jachtach, rywalizujących w siedmiu klasach, ścigała się podczas minionego weekendu po wodach olsztyńskiego Jeziora Ukiel. A okazją ku temu była już 27. edycja Regat Babiego Lata.
Pomysł zorganizowania na zakończenie żeglarskiego sezonu regat dla wszystkich rzucił 26 lat temu trener żeglarstwa regatowego Ryszard Pepłowski. Przez te ćwierć wieku impreza obrosła tradycją i teraz kto tylko może, spieszy w ostatni weekend września do Harcerskiej Stanicy Wodnej„ Bryza” nad jeziorem Ukiel, aby dołączyć do braci żeglarskiej na wodzie.

Pierwszy dzień regat zaczął się bezwietrzną pogodą, tak że nawet nie było wiadomo, czy komisja sędziowska zdecyduje w końcu rozpocząć wyścig. — Kiedy już wreszcie zaczęliśmy, to było różnie, bo czasem wiatr był, a czasem go nie było — wspomina Radek Jankowski, skipper DeZeTy „Ekspedyt” z Yacht Klubu Polski w Olsztynie. — Ale najważniejsza jest przecież fajna zabawa na zakończenie sezonu. Wszystkie najważniejsze regaty już się odbyły, te są tylko podsumowaniem sezonu oraz okazją do spotkania znajomych. A że do tego jest jeszcze trochę sportowej rywalizacji... Jeżeli tylko to „trochę” nie przerodzi się w walkę na śmierć i życie, to będzie OK. O życie walczyliśmy w innych regatach, tutaj już tego nie trzeba...

Organizatorzy XXVII Regat Babiego Lata zaplanowali na pierwszy dzień siedem wyścigów, ale z trudem udało się rozegrać tylko cztery. Czyli tyle, na ile pozwoliły warunki wiatrowe. — Chwilami wiało, ale ten, kto „rządził” tym wiatrem, był dla nas mało łaskawy — śmieje się Jankowski. Podobnego zdania jest Arek Sendlewski, organizator tej imprezy. — Uważam, że ten pierwszy dzień regat był bardzo udany. I tak lepiej, że odbyły się chociaż cztery wyścigi niż gdyby miało nie dojść do żadnego. Dzień przeszedł bardzo spokojnie. Była tylko jedna „gleba”, czyli wywrotka, łódki typu Omega.

— Jedna „gleba” to i tak dobry wynik jak na tyle startujących łódek — potwierdza sędzia główny Mariusz Anaszewicz. — Rzeczywiście: wiało ze wszystkich stron, jak to na naszym kochanym Jeziorze Krzywym. Z powodu zmian kierunku wiatru, trzeba było raz przestawić całkowicie trasę. Rozegranie w tych warunkach aż czterech wyścigów uważam za sukces. Do tego, jak zwykle, na zakończenie regat zaczęło pięknie równo wiać, ale wtedy musieliśmy już wracać do portu.
Adam Wielechowski i Jakub Opęchowski od lat występują na scenie, grając i śpiewając piosenki pod szyldem zespołu „Dobre Wino”. Tą samą nazwą ochrzcili też Omegę, na której, także od lat, startują w regatach. — Plan na pierwszy dzień został wykonany i zajęliśmy drugie miejsce. Adaś Pelczyński na swoim „ścigaczu” był przecież nie do pokonania... To jezioro dlatego nazywa się Krzywe, bo tu tak wieje, wciąż w innym kierunku. Trzeba trochę się w tym orientować, no i mieć też trochę szczęścia. Było już tak pierwszego dnia, że czuliśmy na plecach „oddech” innych łódek, a potem nagle odjeżdżaliśmy na „prywatnych” wiatrach. Można było i pobalastować, i pomyśleć, jak szukać tego wiatru. Bardzo fajne warunki...

— Pierwszego dnia mieliśmy tylko jeden protest, co jest sukcesem, bo zazwyczaj protestów jest bardzo dużo — kontynuuje sędzia główny regat Mariusz Anaszewicz. — Patrząc na tę imprezę z perspektywy lat: kiedyś mieliśmy tu rzeczywiście turystów, którzy się fajnie bawili i tak dalej. A teraz zaczyna się już wyścig zbrojeń, jachty są coraz lepsze, coraz szybsze, a niektóre z nich to są już profesjonalne regatowe łódki. Kiedyś było to bardziej na luzie, komisja sędziowska nie pilnowała aż tak bardzo, ponieważ wiadomo było, że jest to tylko zabawa. A teraz zaczyna się już sport na wyższym poziomie, bo nasi żeglarze potrafią coraz więcej. Zresztą mamy tutaj gości z Biskupca, Morąga, Ostródy, a nawet z Warszawy. Na takich regatach można popatrzeć, jak pływają inni, wyeliminować własne błędy oraz podpatrzeć, co można zrobić, żeby lepiej pływać.
Roman Dybek przyjechał na olsztyńskie regaty z Poznania. — W sezonie spotykamy się na regatach z cyklu Pucharu Polski Jachtów Kabinowych (PPJK — red.), startując w klasie T3, grupującej najwieksze i najcięższe łódki. Tym razem przyjechaliśmy gościnnie do kolegi Arka, bo bardzo się lubimy i łączy nas wspólna pasja. Arek udostępnił mi swój jacht, na którym pływa na co dzień w PPJK, jego konstrukcji SEN 749, a sam popłynął na 49erze. Jestem bardzo mile zaskoczony dobrym przyjęciem, no i całą obsługą tych regat.

— Biskupieckie Towarzystwo Żeglarskie bardzo często organizuje regaty na jeziorze Dadaj, ale wyjeżdżamy towarzysko także nad inne jeziora — podkreśla Marek Laskowski, prezes BTŻ. — Przyjechaliśmy tutaj z jedną z naszych lepszych łódek, czysto regatową LG 755 „Madame”. Kiedyś byly to regaty zabawowe, turystyczne, teraz jednak przyjeżdżają „ściganci”. W slangu żeglarskim tak nazywa się zawodowców czy półzawodowców, dla których esencją żeglowania jest właśnie ściganie się w regatach. I tutaj już żarty się kończą. Nikt oczywiście nie walczy na śmierć i życie, ale jest to już poważne sportowe wyzwanie.

— To są z założenia regaty wybitnie turystyczne — mówi natomiast komandor zawodów Ryszard Szotkowski. — Jest tu wielu „turystycznych” mistrzów Polski, ale paru „ścigantów” też przyjechało: z takimi łódkami, że aż miło było popatrzeć. Puchar Babiego Lata jest wręczany zwycięzcy tzw. wyścigu australijskiego, w którym startują wszyscy razem bez podziału na klasy. W wielu innych regatach stosuje się w takim wypadku przeliczniki, które pozwalają ocenić umiejętności samej załogi, bez brania pod uwagę walorów sprzętu. No, bo nietrudno mając szybką łódkę, przegonić wszystkich... Ale kiedy komisja regatowa przemnoży wszystkie czasy przez współczynnik przeliczeniowy, to może się okazać się, że ta najszybsza łódka wcale nie zdobyła pierwszego miejsca — podkreśla komandor Szotkowski. — Rozważamy wprowadzenie przeliczników — potwierdza Sendlewski.

— Żeglarstwo to przecież sport „techniczny”, w którym wiele zależy od sprzętu, więc dopiero przelicznik pozwala dowiedzieć się, kto lepiej żeglował. Jest to prosta w założeniu zasada, która jednak okazuje się nie tak prosta do zastosowania, z uwagi na wiele problemów natury technicznej. Nie miejsce tu na kontynuowanie tych rozważań, pozostaje zatem tylko trzymać kciuki za to, żeby za rok udało się wybrać — spośród tych kilkunastu używanych obecnie na świecie — formułę przelicznikową, która będzie najbardziej odpowiednia do naszych warunków.
Arek Sendlewski już po raz ósmy wygrał Puchar Babiego Lata i jeżeli podobna sztuka uda mu się także za rok, to będzie mógł postawić w swoim salonie już trzeci egzemplarz tego przechodniego pucharu, który staje się własnością zwycięzcy po trzeciej wygranej z rzędu. — Dwa dni pięknej zabawy na wodzie, przy zmiennych wiatrach. Na szczęście, obyło się bez opadów deszczu, a wiatr — jak to na Krzywym — co rusz wiał w inną stronę. W ciągu 20 minut ustawiało się żagle od bajdewindu do baksztagu i z powrotem. Dlatego wszyscy mówią Jezioro Krzywe, kopnięte, bo tak tu jest z tym wiatrem: z każdej strony zawiewa. Nie było łatwo, chodziły duże zmiany, po 180 stopni.

— Rozegraliśmy cztery doskonałe biegi przy dość wymagającym wietrze. Kto umiał szukać i odnalazł się w tym słabym, zmiennym wietrze, to wygrał — dodaje komandor Ryszard Szotkowski. — Chociaż ja osobiście uważam, że wszyscy tu wygrali. Wracają do domu uśmiechnięci, zadowoleni i to jest najważniejsze — dodaje.
Przed żeglarzami jeszcze dwudniowe regaty o Puchar Komandora Morąskiego Klubu Żeglarskiego, zorganizowane z okazji zakończenia sezonu, oraz Regaty Niepodległości 11 Listopada.
Łukasz Czarnecki-Pacyński