Katastrofalna gra mistrzów Polski

2018-07-25 17:00:00(ost. akt: 2018-07-25 17:17:21)

Autor zdjęcia: Emil Marecki

Legła, Legła Warszawa - po porażce Legii śpiewają kibice, którzy za tym klubem nie przepadają. A ostatnio mają sporo okazji do wykazania się talentem wokalnym, bowiem mistrzowie Polski są bardzo daleko od mistrzowskiej formy.
Tradycyjnie pierwszym akordem nowego sezonu jest mecz o Superpuchar, o który walczy mistrz kraju ze zdobywcą Pucharu Polski. Ale że ostatnio oba trofea padły łupem Legii, więc o Superpuchar warszawianie zagrali z Arką, którą ograli w finale Pucharu Polski. Warto przypomnieć, że Legia już pięć razy z rzędu przegrała mecz o Superpuchar, chociaż w tym czasie trzy razy była mistrzem i dwa razy triumfowała w PP, dlatego z Arką legioniści koniecznie chcieli wygrać. Nic z tego, bo na stadionie przy Łazienkowskiej Legia po raz szósty rzędu Superpucharu nie zdobyła. Kilka dni później na inaugurację Ekstraklasy - także na swoim stadionie - warszawianie przegrali z Zagłębiem Lubin, a we wtorkowy wieczór w pierwszym meczu drugiej rundy eliminacji Ligi Mistrzów w kompromitującym stylu polegli 0:2 ze Spartakiem Trnava. O istnieniu tego słowackiego klubu większość kibiców piłkarskich w Polsce dowiedziała się dopiero po losowaniu drugiej rundy eliminacji. I chociaż Spartak ostatnio nie błyszczy (m.in. porażka 0:6 i dopiero 10. miejsce w lidze), to na stadionie Legii wystąpił w roli profesora, który musiał udzielić lekcji uczniowi, dodajmy szczerze, tępemu uczniowi.

Już po kwadransie powinno być pozamiatane, bowiem goście powinni wygrywać 3:0. Strzelili jednak tylko jednego gola, bo na przeszkodzie stanął im Arkadiusz Malarz, bramkarz Legii, jedyny zawodnik, do gry którego nie można mieć zastrzeżeń. Trener Dean Klafurić porażkę tłumaczył kłopotami zdrowotnymi kilku piłkarzy i zapowiedział, że w rewanżu jego podopieczni z nawiązką odrobią straty. Pożyjemy, zobaczymy, ale nikt nie ma wątpliwości, że Legia stanęła nad przepaścią i sportową, i finansową, bo dochody z gry w europejskich pucharach stanowią poważną część jej budżetu. Do tej pory szansę na grę w Lidze Europy gwarantował dopiero awans do trzeciej rundy kwalifikacji LM, ale całe szczęście dla warszawian w tym sezonie UEFA wprowadziła specjalną ścieżkę eliminacji do fazy grupowej LE, w której będą brać udział wyłącznie kluby wyeliminowane z Champions League. W ten sposób miejsca w Lidze Europy wywalczy 12 mistrzów - czterech przegranych w ostatniej rundzie el. LM i ośmiu spośród tych, którzy odpadli wcześniej. Jeżeli Legia przegra walkę o Ligę Mistrzów, wtedy trafi do trzeciej rundy eliminacji LE, w której zmierzy się ze zwycięzcą pary Dudelange (Luksemburg) - Drita (Kosowo).

W poprzednim sezonie Klafurić był prawdziwym dzieckiem szczęścia, bo zaczął jako asystent Romeo Jozaka, a skończył jako trener mistrzów kraju i zdobywców Pucharu Polski. W tej sytuacji szkoleniowiec podpisał nowy kontrakt z Legią, chociaż jeszcze niedawno wydawało się, że warszawski klub poszuka szkoleniowca z większym nazwiskiem. Podobno na celowniku był Adam Nawałka, ale ten pracował wtedy z reprezentacją. Teraz jednak wszystko wywróciło się do góry nogami - Nawałka po nieudanych mistrzostwach świata stracił stanowisko i jest do wzięcia, a Klafurić przegrywa z Legią wszystko jak leci. Poza pierwszą rundą kwalifikacji, ale o tym nie ma nawet co wspominać, bo irlandzki zespół Cork City to byli amatorzy, których nie było stać nawet na tradycyjną pomeczową wymianę koszulek. Swoją drogą, pewnie niewielu już pamięta, że kiedyś w podobnej sytuacji była Legia. Otóż w 1999 roku Cezary Kucharski po meczu z Widzewem podarował komuś swoją koszulkę. W warszawskim klubie z tego powodu wybuchła taka afera, że Kucharski wylądował w Stomilu Olsztyn.

Ale wróćmy do teraźniejszości, bo wiele wskazuje na to, że w poprzednim sezonie Dean Klafurić poprowadził Legię w końcówce rozgrywek, a tym razem może być pierwszym szkoleniowcem, który w Ekstraklasie straci pracę. Pytanie tylko brzmi: czy stanie się to już po sobotnim meczu w Kielcach z Koroną, czy dopiero po rewanżu ze Spartakiem Trnava. A wtedy być może na Łazienkowskiej pojawi się Adam Nawałka.
ARTUR DRYHYNYCZ