Kajakiem po szlaku krzyżackich zamków

2018-07-25 13:00:00(ost. akt: 2018-07-24 13:17:13)
Spływ kajakowy Gniew - Malbork

Spływ kajakowy Gniew - Malbork

Autor zdjęcia: Anna Zmyślona

Nasz region przyciąga miłośników wakacyjnych kajaków, przez co na Krutyni ruch niczym na Marszałkowskiej w Warszawie. Ale nie jest to tylko specjalność Warmii i Mazur, o czym przekonaliśmy się podczas spływu z Gniewu do Malborka.
X spływ Gniew - Malbork „Szlakiem krzyżackich zamków” wzbudził w nas spore zainteresowanie, szczególnie u przedstawicielek płci pięknej, które już widziały siebie, jak w strojach kąpielowych i czarnych okularach wylegują się na kajaku w promieniach słońca, gdy tymczasem my, czyli ich mężowie, od czasu do czasu machniemy wiosłem. Oczywiście tylko po to, by ewentualnie skorygować kurs, bo kajak przecież sam będzie płynął z nurtem rzeki. Cóż, rzeczywistość miała tyle wspólnego z tymi wyobrażeniami co magister Przyłębska ze stanowiskiem prezesa Trybunału Konstytucyjnego...

Ostatecznie z Olsztyna do Gniewu, gdzie spływ miał swój początek, wyruszyło sześć osób. Na miejscu okazało się, że w sumie w imprezie weźmie udział około 40 kajakarzy. Trzeba przyznać, że organizatorzy bardzo poważnie i profesjonalnie podeszli do sprawy: zaczęli od dziesięciominutowego instruktażu, co nam wolno, a czego nie, po czym objaśnili trasę, która wodami Wisły i Nogatu miała zakończyć się po minięciu krzyżackiego zamku w Malborku. Ale to nie wszystko, bowiem położono bardzo dużą uwagę na bezpieczeństwo: dbali o to płynący na kajakach trzej przewodnicy-ratownicy: pierwszy z nich prowadził grupę, drugi płynął w środku, a trzeci asekurował maruderów. Poza tym płynął też ponton z kilkoma ratownikami, a nad wszystkim czuwał kolejny ratownik na skuterze wodnym.

Spływ zaczął się kwadrans po dziewiątej, no i szybko okazało się, że nasze wyobrażenia w stylu „ach, jak przyjemnie kołysać się wśród fal” niewiele mają wspólnego z rzeczywistością, bo nie dość, że na Wiśle żadnych fal nie było (na co swoją drogą nikt chyba nie narzekał), to na dodatek rzeka płynęła w tempie ślimaka winniczka. Czyli nici z wystawiania twarzy do słońca i słodkiego nicnierobienia - trzeba było chwycić krzepko za wiosła i jednocześnie uważać na... mielizny (dbał o to płynący na czele pierwszy przewodnik). Okazało się bowiem, że w lipcu królowa polskich rzek miejscami jest tak płytka, że nawet kajak może osiąść na mieliźnie. Ale generalnie źle nie było i cała grupa bez większego zmęczenia około południa - po przepłynięciu dziesięciu kilometrów - dotarła do miejsca, w którym do Wisły wpada Nogat.

Półgodzinna przerwa na rozprostowanie kości i posiłek regenerujący, po czym czas na drugą, niestety, dwa razy dłuższą część spływu. Szybko okazało się, że przy Nogacie Wisła jest szybka niczym Pendolino, bo w Nogacie woda w zasadzie nie płynie, tylko stoi. Jeśli więc nie machasz wiosłem, to stoisz razem z nim. W efekcie z każdym kolejnym kilometrem siły opuszczały olsztyńską grupkę, która na taki wysiłek nie była przygotowana. Z utęsknieniem i niecierpliwością wypatrywaliśmy stojących przy brzegu tablic informujących o liczbie przepłyniętych kilometrów, dobrze chociaż, że nie było żadnych przenosek, bo te mogły ostatecznie nadwątlić nasze i tak już niewielkie siły. Bez wątpienia dużą atrakcją spływu były dwie śluzy (na drugiej z nich poziom wody obniżono o półtora metra), poza tym była to też okazja do złapania chwili oddechu.

Po drugiej śluzie do mety zostało około pięciu kilometrów, więc mniej więcej co 10-12 minut cieszyliśmy wzrok kolejnymi tablicami: 16, 17, 18, aż wreszcie z oddali zobaczyliśmy zamek w Malborku. Ostatnie kilometry okazały się najgorsze i niektórzy pokonali je jedynie „siłom i godnościom osobistom”, aż w końcu - po siedmiu godzinach i 30 minutach dobiliśmy do celu, którym była położona jakiś kilometr za zamkiem przystań. Uff, było naprawdę ciężko, ale tylko dla niedzielnych kajakarzy, bo starzy wyjadacze, którzy kolejny już raz pokonali tę trasę, nie wyglądali na zbyt zmęczonych.

- Impreza była znakomicie zorganizowana - przyznał Paweł Klonowski z Olsztyna. - Trasa była długa i dość męcząca, ale wszyscy dotarli do mety i niektórzy już umawiali się na 11. edycję spływu z Gniewu do Malborka.
Jego słowa potwierdziła Anna Zmyślona z Elbląga: - Co prawda tuż po wyjściu z kajaka pomyślałam sobie „nigdy więcej”, ale następnego dnia, jak minęło zmęczenie i przyszła satysfakcja, to chciało się popłynąć jeszcze raz. No i mój mąż już nas na przyszły rok zapisał (śmiech).
ad



Fot. Anna Zmyślona