Kozłowski jest już bliżej końca niż początku

2018-07-25 12:00:00(ost. akt: 2018-07-24 13:19:38)
Koledzy z reprezentacji sztafety (od lewej) Rafał Omelko, Łukasz Kraczuk, olsztynianin Kacper Kozłowski i Jakub Krzewina, stoczyli wczoraj ciekawy bój o medale mistrzostw Polski.

Koledzy z reprezentacji sztafety (od lewej) Rafał Omelko, Łukasz Kraczuk, olsztynianin Kacper Kozłowski i Jakub Krzewina, stoczyli wczoraj ciekawy bój o medale mistrzostw Polski.

Autor zdjęcia: pzla.pl

- Ja już dawno mówiłem, że — w moim przypadku — tylko wynik się obroni. A w tym roku, niestety, mój wynik się nie obroni — mówi 31-letni Kacper Kozłowski z AZS UWM Olsztyn, szósty zawodnik mistrzostw Polski w biegu na 400 m.
— Szóste miejsce w Polsce i twój najlepszy tegoroczny czas 46,60 sek. — jak z perspektywy dwóch dni oceniasz start w Lublinie?
— Co mogę powiedzieć: generalnie przygotowania przebiegły sprawnie, ale w finale trochę zabrakło mi na końcówce... Pierwsze 200 metrów, tak jak w poprzednich biegach, przebiegłem w podobnym czasie, więc tu było wszystko fajnie, jednak na końcówce już nie zagrało. Nie wiem, może tu już mój rocznik się odzywa... Bo treningowo wszystko zostało zrealizowane, czasu na przygotowania wystarczyło. Niestety: szóste miejsce, więc raczej bez awansu do sztafety na mistrzostwa Europy. Na 99 procent...
— Czyli „odcięło ci prąd” w końcówce?
— Tak, już nie było takiego przełożenia jak w poprzednich latach, no i trochę mnie odcięło w drugiej części dystansu. Można powiedzieć, że to był w miarę równy bieg, ale bez błysku na końcu.
— Patrząc tylko na ten sezon: to miałeś najsłabszy czas w finałowej ósemce, więc chyba trudno było oczekiwać cudów...
— Niby tak, dobrze wiedziałem, że z dalekiej pozycji atakuję. Ale też wiedziałem, że wykonałem dobrą pracę, a moje czasy na treningach wskazywały, że jestem w stanie powalczyć. Może nie ze wszystkimi rywalami, ale z niektórymi, którzy byli czasowo przede mną, na pewno. Dla mnie start w mistrzostwach Polski akurat w tym roku był najważniejszy, bo... Ja już mam swoje lata, wiem, jak to wszystko wygląda, i wiem, jak się konkurencja rozwija. Nie przyjechałem do Lublina, żeby tylko walczyć o finał, ale po to, żeby zająć jak najlepsze miejsce w tym finale. Czułem, że jestem spokojnie przygotowany na awans do ósemki, ale miałem nadzieję, że w tym finale jednak trochę szybciej będzie. A tego mi zabrakło.
— Nie zaglądając nikomu w metrykę: fakty są takie, że byłeś najstarszy w gronie finalistów biegu na 400 m (w grudniu Kacper Kozłowski skończy 32 lata — red.)...
— Nie da się ukryć. Nawet przejrzałem sobie pod tym kątem listy startowe, no i najmłodszy zawodnik w eliminacjach był o 14 lat młodszy ode mnie, a jeden z finalistów — o 12 lat. Niektórzy mieli mniej lat niż ja trenuję (uśmiech).
— W finale zostawiłeś za sobą m.in. Jakuba Krzewinę, jednak trudno przypuszczać, żeby trener kadry Józef Lisowski przy powołaniach na ME w Berlinie pominął bohatera z Birmingham (gdzie Polacy, z doskonale finiszującym Krzewiną, zdobyli złoto HMŚ i ustanowili halowy rekord świata na 4x400 m — red.)...
— Też mi się tak wydaje, chyba że zdrowotnie nie da rady (Jakub Krzewina narzeka ostatnio na problemy ze ścięgnem Achillesa — red.). No ale widać, że młodzi coraz śmielej się przebijają i... czas najwyższy, bo rocznikowo z ósemką z przodu zostali, nie licząc mnie, Krzewina, Krawczuk i Omelko. Ci młodzi powinni więc zacząć już szybko biegać, żeby polska sztafeta dalej się liczyła za parę lat. I, jak widać, powoli przebijają się do czołówki (brąz MP zdobył 22-letni Dariusz Kowaluk, a tuż przed Kozłowskim był w finale 20-letni Mateusz Rzeźniczak — red.).
— Co do składu sztafety na ME w Berlinie, to teoretycznie, powinieneś być brany pod uwagę. Zwłaszcza że na te wielkie imprezy zwykle zabiera się szóstkę czterystumetrowców.
— Jeżeli by to było rozpatrywane czysto wynikowo, czyli biorąc pod uwagę mistrzostwa Polski, gdzie na dwa tygodnie przed mistrzostwami Europy powinno się brać najszybszą szóstkę, to wtedy tak: wydaje się, że powinienem być brany pod uwagę. Ale tu ostatnie słowo ma trener Józef Lisowski... Już wiele lat temu mówiłem, że — w moim przypadku — tylko wynik się obroni. A w tym roku, niestety, mój wynik się nie obroni. Bo nikt mnie nie weźmie do sztafety dlatego, że mnie lubi czy coś w tym stylu. Tym bardziej że zająłem szóste miejsce, a to miejsce pozostaje w dyspozycji pana Lisowskiego.
— I co dalej, jeśli chodzi o dalszą część sezonu?
— Może jeszcze kilka pojedynczych komercyjnych startów. A jak w piątek dojdzie do biegu na 400 metrów w Sopocie, to tam też jeszcze bym wystartował (chodzi o Grand Prix im. Janusz Sidły — red.). I tyle. W tym sezonie nie ma się już do czego przygotowywać. Co prawda oficjalne listy na Berlin jeszcze nie są opublikowane, więc ten jeden procent nadziei gdzieś tam jest, ale nie sądzę... Jeżeli się na tej liście nie znajdę, to — jak mówię — jeszcze kilka startów do końca sierpnia, a później wakacje.
— Nie żebym cię wysyłał na emeryturę, ale to nie jest ten moment, w którym się myśli: „A może by to rzucić w pioruny.”?
— Może nie od razu w pioruny, ale ja wiem, na czym stoję, ile mam lat i wiem, jak mój organizm się regeneruje. Wiem, jaką pracę mogę wykonać i ile mnie to kosztuje: wykonanie fizycznie takiej samej pracy, jak jeszcze dwa, trzy lata temu, wiąże się z dwu-, trzykrotnie większym wysiłkiem. Jestem świadomy tego, że ten koniec wyczynowego biegania musi nadejść. Powiem tak: od 2003 roku jestem w każdym finale mistrzostw Polski w kategoriach wiekowych, w których startowałem, no i... dobrze by było zakończyć karierę finałową ósemką. A nie gdzieś tam na 12., 14. miejscu czy pod koniec stawki, bo to nie o to chodzi, żeby schodzić z bieżni dopiero, gdy już totalnie nie idzie. Trzeba pozostawić po sobie dobre wrażenie.
— Wracając jednak do ostatniego pytania...
— Najpierw jeszcze parę biegów, wakacje, a dopiero później przyjdzie czas na przemyślenia i rozmowy, co dalej. Na pewno jestem bliżej końca niż początku. pes