Więcej nie znaczy lepiej

2018-07-24 14:00:00(ost. akt: 2018-07-24 13:22:33)
Marcin Malewski (Warmia Energa) rzuca, a Mariusz Jurkiewicz (Vive) obserwuje

Marcin Malewski (Warmia Energa) rzuca, a Mariusz Jurkiewicz (Vive) obserwuje

Autor zdjęcia: Emil Marecki

Wprowadzenie zawodowstwa - choć generalnie jest to słuszna droga - doprowadziło do powstania między Superligą i I ligą trudnego do przejścia muru. Niedawno na własnej skórze boleśnie przekonali się o tym piłkarze ręczni Nielby Wągrowiec.
Zmiany polityczno-gospodarcze, który zaszły w Polsce po 1989 roku, nie ominęły oczywiście sportu, o czym boleśnie przekonało się wielu zawodników, trenerów, działaczy, bo ich kluby z dnia na dzień straciły finansowe podstawy. By zachęcić sponsorów i lokalne władze do finansowania sportu, działacze zaczęli m.in. bawić się w gierki słowne. Do 1989 roku poziomy rozgrywek były jasne i czytelne, czyli najwyższy poziom to była I liga, potem II, III i IV, kończąc na klasie C - oczywiście ten podział dotyczył jedynie piłki nożnej, bo inne gry zespołowe nie były aż tak rozbudowane. Ale zawsze określenie „pierwszoligowy zespół” - bez względu na to, czy chodziło o piłkę nożną, ręczną, siatkówkę, koszykówkę, rugby czy hokej - oznaczało, że gra w najwyższej klasie rozgrywkowej. Jednak w latach 90. XX wieku postanowiono sztucznie poprawić wartość lig, tworząc różne Superligi, Ekstraklasy czy Topligi. Od tego momentu pierwsza liga tak naprawdę była drugą, druga - trzecią, trzecia - czwartą itd.

Jednocześnie chcąc spopularyzować swój sport, powiększano ligi - i tak na przykład siatkarską PlusLigę zwiększono ostatecznie do 16 zespołów, a przecież wielu kibiców pamięta jeszcze czasy, gdy elitę tworzyło jedynie osiem klubów! Ten trend nie ominął praktycznie żadnej gry - na przykład w sezonie 2015/16 w rozgrywkach PHL (Polska Hokej Liga) uczestniczyło aż 12 klubów, chociaż w Polsce pewnie nie ma tylu potrafiących jeździć na łyżwach mężczyzn. Rozbudowa rozgrywek PHL miała jeszcze jeden nieoczekiwany efekt - ponieważ zaliczono do niej praktycznie wszystkich, którzy wyrazili na to ochotę, to w I lidze zostały, uwaga, dwa zespoły:Stoczniowiec Gdańsk i UKH Dębica. Rozgrywki zaczęły się 10 października, a skończyły... 15 listopada po wygraniu przez gdańszczan czterech meczów. Bez wątpienia był to jeden z najkrótszych ligowych sezonów na świecie.

Megalomania nie ominęła piłki ręcznej, bo tu także powstała rozbudowana do granic absurdu Superliga, a niedawno działacze ZPRP poszli jeszcze krok dalej, bowiem zdecydowali się powiększyć I ligę - w miejsce dotychczasowych dwóch grup postanowili utworzyć trzy. Teoretycznie I liga powinna być zapleczem Superligi, ale faktycznie są dwa różne i mające niewiele ze sobą wspólnego światy. W Superlidze wprowadzono przecież zawodowstwo, natomiast I liga staje się powoli zabawą dla amatorów, którzy po pracy lubią sobie porzucać piłką na bramkę. Wystarczy przypomnieć przykład pewnego utalentowanego zawodnika, który zakończył karierę, bo lepiej mu się opłacało zostanie masażystą siatkarzy. W warunkach jedynie zabawy w piłkę ręczną trudno będzie wychować następców Szmala i Bieleckiego.

- Bez wątpienia powiększenie I ligi wpłynie na obniżenie poziomu, bo dostały się do niej zespoły, które na to nie są przygotowane - stwierdza Leszek Dublaszewski, dyrektor Warmii Energi Olsztyn. - Szkoda, że tej decyzji związek nie skonsultował z klubami. Poza tym ciekawostką jest fakt, że wciąż nie wiadomo, na jakich zasadach będzie się awansowało do Superligi: przecież spadną z niej dwa kluby, natomiast zwycięzców I ligi będzie trzech. Uważam, że zdecydowanie byłby lepszy system z dwoma czternasto- lub dwunastozespołowymi grupami I ligi - kończy dyrektor Dublaszewski.

Warto pamiętać, że wprowadzenie zawodowstwa - choć generalnie jest to słuszna droga - doprowadziło do powstania między Superligą i I ligą trudnego do przejścia muru. Niedawno przekonała się o tym Nielba Wągrowiec, która wygrała I ligę, ale do gry w elicie nie została dopuszczona. Jeśli za rok rozgrywki wygra Warmia Energa Olsztyn, sytuacja pewnie się powtórzy, bo gra w Superlidze wymaga nie tylko większego budżetu, ale także są to znacznie zwiększone obciążenia treningowe. A przecież praktycznie wszyscy olsztynianie gdzieś pracują, a trenują dopiero wieczorem. W Superlidze taka sytuacja jest niemożliwa, chyba że zgodzimy się na nieustające pasmo kompromitujących porażek. Czyli gra w elicie dla zawodników musiałaby się wiązać z rezygnacją z pracy zawodowej, na co nikt (albo prawie nikt) pewnie by się zgodził, bo płace w Superlidze do imponujących nie należą, a poza tym są niepewne, ponieważ albo klubowa kasa okaże się pusta, albo po roku zespół powróci do I ligi. A wtedy zawodnicy zostaną na lodzie, czyli bez pieniędzy i pracy...
ARTUR DRYHYNYCZ


Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. bat #2542765 | 37.47.*.* 24 lip 2018 20:38

    Może by tak napisać o młodych chłopakach że szczypiorniaka rocznik 2002, którzy dostali powołanie do kadry polski gdzie trenerem jest Mariusz Jurasik

    odpowiedz na ten komentarz