Bez wysiłku emeryt czuje się paskudnie

2018-06-11 13:00:00(ost. akt: 2018-06-11 13:04:42)

Autor zdjęcia: Archiwum prywatne

18 czerwca Krawczyk ukończy 66 lat. Gdyby jego sukcesy rozłożyć na wiele osób, to i tak każda z nich byłaby wniebowzięta. — Mój organizm jest tak skonstruowany, że już po trzech dniach bez solidnego wysiłku czuję się paskudnie — mówi.
— Wszędzie pana ostatnio pełno…
— Rzeczywiście niedawno wziąłem udział w mistrzostwach Polski amatorów w tenisie stołowym w Toruniu, gdzie wystartowałem w kategorii wiekowej +66. Zaczęło się od gier grupowych, w których zająłem drugie miejsce i awansowałem do grupy finałowej liczącej 14 zawodników. Potem graliśmy do dwóch przegranych. Doszedłem do spotkania półfinałowego, które wygrałem 3:2. No i miałem finał z byłym mistrzem kraju amatorów, czyli z Wiesławem Ostrowskim z Grudziądza, z którym wcześniej w grupie przegrałem. Jednak tym razem to ja okazałem się lepszy, pokonując go 3:0. Tydzień później były mistrzostw Polski weteranów w Iławie. Tu już mogli startować zawodnicy mający ligową przeszłość. W rywalizacji +65 w singlu byłem siódmy, natomiast w deblu, grając razem z olsztyńskim lekarzem Mirosławem Smółką, wywalczyliśmy brązowe medale.
— Jakie jeszcze dyscypliny sportowe pan uprawia lub uprawiał pan?
— Jest ich kilka: kolarstwo, pływanie, taniec towarzyski, żeglarstwo, jazda figurowa na lodzie, kajakarstwo, narciarstwo biegowe, no i smocze łodzie, w których mam tytuły i medale mistrzostw świata oraz Europy.
— A który sportowy sukces ceni pan najbardziej?
— Było to dwa razy podczas jazdy dobowej na rowerze. W 2005 r. podjąłem się pierwszej próby ustanowienia rekordu świata i rekordu Guinnessa. Przejechałem wtedy w 24 godziny bez wypoczynku 807 km i 520 m, co było nowym rekordem. Dwa lata później postanowiłem poprawić ten rekord i tak się też stało. Tym razem udało mi się pokonać 864 km i 270 m, ustanawiając nowy rekord świata. Uzyskałem średnią szybkość 36,10 km/godz, gdy rekordowa w Tour de France to 41 km/godz. W 2011 r. mój rekord próbował pobić 54-letni Zdzisław Kalinowski, ale jemu udało się zaliczyć „tylko ”756 km i 672 m. Dotąd nikt mi tego rekordu z 2007 r. nie odebrał. Muszę jednak przyznać, że po tych dobówkach byłem tak zajechany, iż przez kilka miesięcy nawet na samo słowo „rower ”robiło mi się niedobrze. Teraz kolarstwo traktuje jako sport uzupełniający głównie do pływania i tenisa stołowego.
— Skąd u pana tak wielka miłość do sportu?
— Od najmłodszych lat ciągnęła mnie sportowa rywalizacja. Mój pierwszy prawdziwy start zaliczyłem jako trzylatek. Był to wyścig na … hulajnogach na 50 m, w którym zająłem drugie miejsce, będąc najmłodszym uczestnikiem. W nagrodę dostałem samochodzik z przyczepką i pralinki. Do dzisiaj mam z tego wydarzenia wycinek prasowy.
— Miał pan, w dniach tak wypełnionym sportem, czas na naukę?
— Musiałem mieć. Skończyłem olsztyńskie Technikum Kolejowe, jestem absolwentem Akademii Wychowania Fizycznego w Białej Podlaskiej i mam za sobą studia podyplomowe na Uniwersytecie Warszawskim. Teraz jestem emerytem, ale przez 15 lat pracowałem jako nauczyciel wychowania fizycznego w Zespole Szkół Ogólnokształcących nr 4.
I emeryta stać na sport?
— No, nie za bardzo. Wszystko jest bardzo drogie, a szczególnie sprzęt. Jak byłem na topie, to pomagali mi sponsorzy, teraz jednak zostałem sam ze sobą, a na przykład taka okładzina do pingpongowej rakietki kosztuje 500 zł, co jest dla emeryta ciosem. Bardzo drogie są też wyjazdy na zawody, jeden przeciętny to wydatek rzędu 300-400 złotych. Dlatego z wielu ciekawych imprez muszę rezygnować.
— A jak to się stało, że zajął się pan tańcem towarzyskim?
— Jak byłem w szkole średniej, to zapisałem się do Zespołu Pieśni i Tańca Warmia. Tak mi wszystko fajnie wychodziło, że postanowiłem dalej uczyć tańca, ale już w Centrum Tańca Wasilewski-Felska. Tam poznałem Danusię, przyszłą matkę mojej córki, z którą przetańczyłem kilka ładnych lat. W 2000 roku odnieśliśmy życiowy sukces, bo zajęliśmy pierwsze miejsce wśród amatorów w wielkim międzynarodowym turnieju tańca towarzyskiego w Mikołajkach. Potem nasze drogi się rozeszły i miałem sporą przerwę. Jednak od jakiegoś czasu chodzę dwa razy w tygodniu na zajęcia salsy.
— Jak w skrócie wygląda obecnie typowy pana dzień?
— Wstaje dość późno, bo zwykle około dziesiątej, jedenastej. Wsiadam na rower i przejeżdżam 20-30 kilometrów lub więcej. Potem idę na basen i przepływam kilometr lub dwa. Po nim, jak jest pogoda, to się trochę opalam. Po południu drugi trening pływacki, a wieczorem idę sobie pograć w pingponga. Ot, tyle…
— Czy jest coś, co chciałby pan jeszcze osiągnąć, ma pan jakiś konkretny sportowy cel?
— Najbardziej pociąga mnie sama rywalizacja sportowa i to mi właściwie wystarcza. Nie jest ważne, czy są tam jakieś nagrody, czy też nie, ale zawsze walczę o jak najlepsze miejsce. Najczęściej rywalizuję z dużo ode mnie młodszymi, nawet o 20 lub 30 lat. Niekiedy słyszę od nich, że już nie mają siły, a ja wtedy mówię: ustąp miejsca kolejnemu, to sobie z nim pogram.
— Jest pan emerytem, więc chyba najwyższy czas na odrobinę słodkiego lenistwa?
— Mój organizm jest tak skonstruowany, że już po trzech dniach bez solidnego wysiłku czuję się paskudnie. Czegoś mi zaczyna brakować, tak jak narkomanowi narkotyku, a palaczowi nikotyny.
— Co zatem będzie pan robił jako 95-latek?
— Będę marzył, aby… zdrowo umrzeć.
Lech Janka
l.janka@gazetaolsztynska

Komentarze (2) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. rocky #2517636 | 83.31.*.* 12 cze 2018 10:31

    brawo Bolek, tak trzymaj

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz

  2. Marek62 #2517827 | 213.76.*.* 12 cze 2018 15:11

    Gratulacje!!! Razem uczęszczaliśmy do Kolejówki a bojery sam mnie uczyłeś!! 100 lat

    odpowiedz na ten komentarz