Krupska-Tyszkiewicz: Ten sport uzależnia jak narkotyk

2018-05-26 12:00:00(ost. akt: 2018-05-25 11:33:12)
Beata Krupska-Tyszkiewicz, podczas meczu meczu ekstraklasy, próbuje przejść legendę polskiej koszykówki, niezapomnianą Małgorzatę Dudek

Beata Krupska-Tyszkiewicz, podczas meczu meczu ekstraklasy, próbuje przejść legendę polskiej koszykówki, niezapomnianą Małgorzatę Dudek

Autor zdjęcia: Archiwum prywatne

Tak już jest w życiu, że coś się zaczyna i coś się kończy — mówi olsztynianka Beata Krupska-Tyszkiewicz, olimpijka, była wieloletnia rozgrywająca koszykarskiej reprezentacji Polski.
— Jak się czuje osoba, która po tylu latach ligowej gry w koszykówkę, w końcu się z nią rozstaje?
— To jest olbrzymia zmiana dotychczasowego trybu życia. Przecież ja więcej czasu przebywałam na parkiecie niż poza nim. Sport dla mnie był jak narkotyk, jestem od niego uzależniona. Nie było więc łatwo z tym skończyć. Przeżyłam to rozstanie z ciężkim sercem, ale głównie dzięki rodzinie jakoś to wszystko przezwyciężyłam. Trudno, trzeba było żyć dalej, dlatego starałam się, aby było to życie równie ciekawe jak wcześniej. Tak już jest w życiu, że coś się zaczyna i coś się kończy.
— I nie ciągnie już pani na parkiet?
— To już jest przeszłość, teraz ciągnie mnie już, niestety, tylko na…trybuny. Lubię patrzeć, jak z basketem radzi sobie młodzież. Trzymam zawsze mocno kciuki za olsztyńskimi drużynami. Bardzo mi zależy na tym, aby w naszych zespołach ligowych grało więcej Polek niż koszykarek zagranicznych. To według mnie jest jeden ze sposobów na powrót naszej reprezentacji do światowej czołówki.
— Nie wyobrażam sobie jednak pani bez aktywnego, to znaczy pełnego ruchu, trybu życia.
— Bez ruchu i ja siebie też nie wyobrażam. To mi zostało pewnie już na zawsze. Jak się człowiek porusza, to wszystko, łącznie z głową, spisuje się jak należy. Dlatego nie wyobrażam sobie poranka bez przebieżek i ćwiczeń fizycznych. Ale nie tylko to, bo mamy na naszej działce w Dorotowie boisko z koszem. Tam często prowadzę zajęcia treningowe z zawodniczkami, które do nas przyjeżdżają. Dzięki uprzejmości kierownictwa Olsztyńskiej Szkoły Wyższej przenosimy je czasami do sali tej uczelni.
— Pani kariera sportowa była nie tylko bardzo owocna, ale i długa. Skąd tyle sił i wytrwałości w tak drobnej postaci?
— Rzeczywiście była długa, bo trwała prawie ćwierć wieku i na szczęście przebiegała bez poważnej kontuzji. Teraz - po latach przerwy - dochodzi do mnie, jak niesamowicie trudne i wyczerpujące jest wyczynowe uprawianie sportu. To potwornie ciężki kawałek chleba, dlatego należy podziwiać osoby, które się zajmują wyczynem.
— Co dał pani sport?
— Wiele dobrego. Poznałam wspaniałych ludzi, zwiedziłam kawał świata, poza tym sport uczy dyscypliny i waleczności. O wiele łatwiej jest mi teraz w życiu iść dalej i radzić sobie. Potrafię unieść ciężar radości ze zwycięstwa, ale też - co jest znacznie trudniejsze - umiem sobie radzić z goryczą porażki. Gdybym rozpoczynała życie po raz drugi, niewiele bym w nim zmieniła. Nie wyobrażam sobie życia bez sportu.
— Jakie momenty w pani sportowej przygodzie wspomina pani najlepiej, a które najgorzej? Kiedyś wspomniała pani, że do najgorszych wspomnień zalicza pani igrzyska olimpijskie w Sydney...
— Niezapomniane chwile przeżyłam podczas gry w Olimpii Poznań. Była to wtedy jedna z najlepszych drużyn europejskich, natomiast najbardziej przykre chwile są związane rzeczywiście z Sydney. Byłam przygotowana jak nigdy dotąd. Byłam rezerwową, bo nasza rozgrywająca numer jeden Krysia Lara miała wcześniej kontuzję i mało trenowała. Pojechała jednak na igrzyska, ale obawiano się odnowienia urazu. Okazało się, że wytrzymała cały turniej, a ja siedziałam cały czas na ławce i już po pierwszym meczu chciałam uciekać z hali, ale mi nie pozwolono. Bardzo mnie to bolało. To był najgorszy miesiąc w moim życiu, choć same igrzyska były wspaniałe. Teraz z perspektywy czasu uważam, że każdy inny reprezentant czy reprezentantka Polski byliby uszczęśliwieni na moim miejscu.
— Reprezentowała pani wielu klubów, w którym czuła się pani najlepiej?
— W Poznaniu w Olimpii, no i w klubach olsztyńskich, gdzie byli wspaniali trenerzy. W niemieckim Halchter Linden Wolfenbuettel podziwiałam działaczy, którzy serdeczną opieką otaczali sportowców. Do dzisiaj są mi wdzięczni, że podczas mojej gry ich drużyna awansowała do I ligi, w której długo występowała. W ich hali zawsze wisiała polska flaga.
— W pani karierze było wielu trenerów, których wspomina pani najcieplej?
— Było ich kilku, począwszy od Basi Żuchlewskiej ze Stomilu, która była dla nas jak mama i zaszczepiła w nas miłość do koszykówki, oraz niezapomnianego Aleksandra Grzegorzewskiego. Wiele zawdzięczam też Piotrowi Langoszowi z Olimpii. Po wyjeździe z Olsztyna, gdzie byłym wręcz głaskana przez trenerów, trafiłam do klubu w pełni profesjonalnego. Trener Langosz był wymagający, ale to wtedy nauczyłam się solidności i pracy ponad siły oraz stawiania sobie poprzeczki coraz wyżej. Nie mogę tu też pominąć Tomasza Herkta, z którym spędziłam najwięcej czasu zarówno w reprezentacji, ak i w klubie. Jego metody treningowe najbardziej mi odpowiadały, rozumieliśmy się bez słów.
— A jakim trenerem był Białorusin Anatoli Bujalski, który przez kilka sezonów prowadził olsztyńską Łączność?
— To wybitny szkoleniowiec. Był wiele lat trenerem kadry Białorusi i doprowadził ją m.in. do półfinałów mistrzostw Europy i do igrzysk olimpijskich w Pekinie. Miał coś takiego, czego nie miał żaden z trenerów, może poza Basią Żuchlewską. To było głębokie wyczucie kobiecej psychiki. Był nie tylko wspaniałym trenerem, ale i człowiekiem. Szkoda, że tak szybko opuścił Olsztyn i Polskę.
— Czy Olsztyn stać na powrót do kobiecej ekstraklasy?
— Moim zdaniem stać i powinien podnieść tę rękawicę. Moje rodzinne miasto w pełni na to zasługuje. Ma też za sobą, wprawdzie krótką, ale bardzo owocna historię gry w ekstraklasie. Należy wykorzystać to, że żeńska młodzież lgnie do tej gry. Będzie takich dziewcząt zawsze więcej, jeżeli będą miały wzór do naśladowania w postaci silnej drużyny ligowej.
— A co się dzieje z pani córką Julią?
— Chciała zawsze być koszykarką. Zaczęła treningi u pana Andruszkiewicza i pani Głowackiej w Szkole Podstawowej nr 3, a ja też pomagałam im wtedy w prowadzeniu zajęć. Pamiętam, jak w tamtym czasie w wakacje byłam z Julką na obozie w Sokołowie Podlaskim i prowadziłam tam zajęcia z tamtejszymi dziewczętami. Po treningu kilka z nich podeszło do mnie i zapytało, z żalem w głosie, dlaczego pani już nie gra? Pogłaskałem jedną z nich, prosząc, aby mnie o to nie pytać, bo to smutne i mogę się rozpłakać. Niech pani się nie smuci, odpowiedziała mi słodkim głosikiem. Przecież ma pani córeczkę, która gra w koszykówkę. Pomyślałam sobie wtedy, że ta mała ma rację. Przecież Julia to jest moje przedłużenie kariery. Dzisiaj ma już 22 lata i jest obecnie zawodniczką zespołu ekstraklasy Enea AZS Poznań, a wcześniej Ślęzy Wrocław.
— Też jest rozgrywającą?
— Nie, bo odziedziczyła sportowy charakter po… tacie, co oznacza, że jest… snajperem. Ponadto ma inne parametry niż ja. Ja nie jestem wysoka, a ona ma 180 cm.
— Czym się więc pani teraz zajmuje?
— Razem z mężem od kilku lat prowadzimy firmę menedżerską.

Beata Krupska-Tyszkiewicz
Urodziła się 23 stycznia 1970 r. w Olsztynie. Treningi rozpoczęła w 1983 r. w OKS Stomil Olsztyn. Pierwszy trener: Danuta Rumińska, a następnie: Barbara Żuchlewska i Aleksander Grzegorzewski. Reprezentantka Polski, wielokrotna medalistka mistrzostw Polski. Zawodniczka: Stomilu Olsztyn (1983-89), Olimpii Poznań (1989-95), Halchteru Linden Wolfenbuettel (1997-2000), Startu Gdańsk (2000-01), Łączności Olsztyn (2001-03), AZS Poznań (2003-05 i 2007-08), Polfy Pabianice (2005-07). Mistrzyni (1993, 94) i wicemistrzyni Polski (2004), uczestniczka Final Four Pucharu Europy (1994) i Pucharu Liliany Ronchetti (1993). Udział w mistrzostwach Europy (1993, 2001, 2003), świata (1994) i igrzyskach olimpijskich (Sydney, 2000). Mąż — Piotr (były znany piłkarz i szkoleniowiec), jedno dziecko — Julia.

LECH JANKA



Komentarze (2) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. (o)(o) #2508384 | 94.254.*.* 26 maj 2018 14:25

    pamiętam te czasy, gdy na żeński Stomil nie można było się dopchać na gietkowskiej

    Ocena komentarza: warty uwagi (5) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)

    1. docho #2508552 | 83.9.*.* 26 maj 2018 21:32

      Gdyby Beata urodziła 11 chłopaków bylibyśmy mieli Stomil mistrza kraju.

      odpowiedz na ten komentarz