Daniel Pliński: Każdy z tej czwórki chciałby finału

2018-04-24 20:11:25(ost. akt: 2018-04-24 20:24:01)
Szał radości olsztyńskich siatkarzy po ostatnim gwizdku sędziego: AZS Olsztyn po 10 latach zagra o medale! Drugi z prawej Daniel Pliński

Szał radości olsztyńskich siatkarzy po ostatnim gwizdku sędziego: AZS Olsztyn po 10 latach zagra o medale! Drugi z prawej Daniel Pliński

Autor zdjęcia: www.facebook.pl

— Czujemy się świetnie i walczymy dalej — mówi Daniel Pliński, kapitan drużyny olsztyńskich siatkarzy, którzy po 10 latach znów zagrają w półfinale mistrzostw Polski! Pierwszy mecz Indykpolu AZS z ZAKSĄ Kędzierzyn — w środę o godz. 20.30 w Uranii.
— O której godzinie wróciliście do Olsztyna?
— O wpół do trzeciej nad ranem, czyli już w poniedziałek. A ja od razu wsiadłem w samochód i korzystając z trochę luźniejszego dnia, pojechałem odwiedzić rodzinę w Pucku (uśmiech).

— W drodze z Rzeszowa był wesoły autobus?
— No, było dużo szczęścia i radości, to na pewno. Zwłaszcza, że po pierwszym meczu kibicom czy ekspertom wydawało się, że już nie mamy szans i jeśli chodzi o awans, to wszystko jest już „pozamiatane”. My jednak zdawaliśmy sobie sprawę, że jesteśmy w stanie przeskoczyć Resovię nawet u nich, na tym trudnym terenie. No i tak się stało: wykonaliśmy kawał dobrej pracy i mamy czwórkę.

— Przyznaję bez bicia: też nie chciało mi się wierzyć w tak radosny scenariusz...
— No, tak, tylko jakbyśmy spojrzeli na przebieg tego pierwszego meczu, to powinniśmy go wygrać 3:0. Bo mieliśmy już w Uranii 2:0 w setach i piłkę na 15:12 w trzeciej partii, ale w akcji bez bloku jej nie skończyliśmy... Później, już z perspektywy czwartego i piątego seta, rzeczywiście mogło się wydawać, że nie powinniśmy mieć szans w Rzeszowie, ale jednak stało się inaczej. Ja przed tymi play-offami z Rzeszowem stwierdziłem, że mamy lepszą drużynę niż Resovia, choć, wiadomo, nie zawsze lepszy wygrywa. No, ale tym razem — na szczęście — wygrała lepsza drużyna (uśmiech).

— Losy awansu ważyły się do ostatnich piłek trzeciego spotkania. Te dwa mecze w Rzeszowie rozegraliście na takiej intensywności, jeśli chodzi o poziom emocji, że to się rzadko zdarza...
— Zgadza się, decydowały jedna, dwie piłki. Bardzo nerwowo było zwłaszcza pod koniec czwartego seta, kiedy nie skończyłem meczowej piłki, a później — po obronie jedną ręką libero rywali — to była ewidentna piłka dla nas i powinno być po meczu, ale sędziowie puścili tę akcję. Na szczęście, wygraliśmy tego seta, bo gdyby nie to, to bym sobie pluł w brodę, że nie skończyłem akcji i przegraliśmy mecz. Emocje były fajne, a ja muszę podkreślić bardzo dobre prowadzenie meczu, a właściwie obu tych meczów w Rzeszowie, przez naszych trenerów. To też był wielki plus dla nas.

— W tej końcówce było pełno pana w niemal każdej akcji. A to „czapa” na Dawidzie Dryi, a to ten nieskończony atak, a to dwie akcje w roli klasycznego rozgrywającego, przy czym za drugim razem wideoweryfikacja wykazała, że przejechał pan łokciem po siatce i punkt wam zabrano... Czuł pan, że było to dotknięcie?
— Nie wiedziałem, czy to było moje muśnięcie siatki, czy jednak tylko taki pęd powietrza. Tym bardziej, że wcześniej miałem bardzo podobną sytuację, gdzie myślałem, ze „smyrnąłem” siatkę, a jednak tak nie było. I przy tej drugiej sytuacji też sobie pomyślałem, że może to tylko takie wrażenie, a tego „smyrnięcia” siatki nie było. No, ale okazało się inaczej... No, rzeczywiście od stanu 20:20 dużo piłek kręciło się wokół mnie i było tak, jak to w sporcie: raz lepiej, a raz gorzej. Najważniejszy jednak jest wynik końcowy.

— Do historii przejdzie pewnie przedostatnia akcja meczu, w której przy stanie 26:26 Jan Hadrava kapitalnie podbił piłkę w obronie, Tomas Rousseaux ją wystawił do Robberta Andringi, a ten popisał się rewelacyjnym plasem po skosie.
— Fakt, akcja niesamowita (uśmiech). Zawsze cieszymy się, mówię tu o kibicach, ale i o nas, z postawy Janka Hadravy, który jest potężnym atakującym i gra rewelacyjnie tak w ataku, jak i na zagrywce czy w bloku. Ale ta jego obrona była zupełnie nieprawdopodobna, taka zdarza się raz na sto akcji: odbił piłkę spod samej siatki jedną ręką, i to tą „gorszą”, bo po tej stronie boiska powinno się bronić prawą ręką. A on ją podbił lewą i to tak fantastycznie, że piłka wróciła na środek, pozwalając Tomowi rozegrać akcję do Robberta. To też pokazuje, że ta nasza olsztyńska drużyna została bardzo dobrze zbudowana. Powiem szczerze: ja nigdy nie zaglądam w budżety, bo jedni mają większy, inni mniejszy, i tak było zawsze. Ale w tym wszystkim i tak najważniejsza jest chyba mądrość budowania drużyny, w tym budowania „szatni”. Jestem drugi rok w Olsztynie, no i drugi raz to się tu udało. I to jest fantastyczne.

— Po ostatniej akcji wybuchła eksplozja radości po waszej stronie boiska, ale za chwilę jest challenge i trzeba czekać na ostateczną decyzję. To było najdłuższe 40 sekund tego meczu?
— Nie, to była formalność, bo pytaliśmy naszych blokujących, czy była siatka i mówili, że nie... Bohaterem trzech ostatnich akcji był też Andringa: najpierw świetny atak po bloku przy setbolu dla Resovii, później ten kapitalny plas w trzeci metr, a za moment coś, czego może się nie widzi, bo tego nie wykazują statystyki. Olek Śliwka bardzo często atakował przez ręce blokujących, więc w tej ostatniej akcji Andringa schował mu ręce i piłka poszła w aut. Gdyby nie to, byłoby po bloku i set trwałby nadal.

— Challenge niczego już nie zmienił i wybuchliście taką radością, jakbyście byli jakimiś dzieciakami...
— To fakt (uśmiech). Ja w tym roku kończę 40 lat, Paweł Woicki — 35 lat i dalej można tak wymieniać zawodników, którzy zagrali w tej lidze mnóstwo spotkań, a jednak ta nasza radość była niesamowita. To też pokazuje, że siatkówka jest dla nas pasją i każde zwycięstwo bardzo nas cieszy. Mówi się, że nasz awans do czwórki to jest sukces, bo tak rzeczywiście jest, ale ja chciałbym zaznaczyć, że jak się już jest w tej czwórce, to się gra o złoto.

— Póki co, żadnego medalu jeszcze nie macie...
— No, tak. Po ostatnim meczu dziennikarze pytali mnie, czy każdy medal biorę w ciemno. Powiem tak: każda drużyna, która zagra w półfinale, teraz na pewno będzie robiła wszystko, żeby znaleźć się w finale i zagrać o złoto. Oczywiście, w naszej parze to ZAKSA jest faworytem, ale nie zawsze faworyt wygrywa, zwłaszcza że ostatnio gramy dobrze i skutecznie. Jeszcze sześć tygodni temu nikt sobie nie wyobrażał, że będziemy w szóstce, bo mieliśmy trudny kalendarz, a my dzisiaj jesteśmy w czwórce. Jesteśmy dobrze przygotowani do sezonu i... czekamy na środę. Cieszę, że znowu Urania się zapełni. Nasi kibice ciągle nas wspierają, jeżdżą za nami po całej Polsce i są naprawdę fantastyczni, więc atmosfera na pewno będzie niepowtarzalna. Już się nie możemy doczekać...
Piotr Sucharzewski

Źródło: Gazeta Olsztyńska

Komentarze (3) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Pit1975 #2490642 | 37.47.*.* 24 kwi 2018 21:15

    Szkoda że Daniel kończy już karierę i wraca do Pucka ,bardzo dobry duch drużyny i skuteczny

    Ocena komentarza: warty uwagi (2) odpowiedz na ten komentarz

  2. Marek38 #2490857 | 213.76.*.* 25 kwi 2018 07:54

    Gratulacje dla AZS. Po pierwszym meczu w Uranii byłym pewny że AZS się nie podda choć czytałem wpisy mało obiektywne i pozbawione rozsądku. Olsztyn to taka wspaniała wioska bez hali ale z twardymi kibicami, która traci swoje siatkarskie imprezy. Jeszcze raz gratulacje i czekamy na kolejne emocje.

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz

  3. Bogdan #2491804 | 95.160.*.* 26 kwi 2018 12:08

    Może i Pliński fajny gość......ale nie rozumiem dlaczego trener zdjął świetnie grającego i zwłaszcza dobrze zagrywającego Żniszczoła i wpuścil włąsnie Plińskiego, ktorego zagrywki naprawde nie wnoszą nic i w ciemno można od razu oddac punkt przeciwnikowi...

    odpowiedz na ten komentarz