Pan Aleksander nas wychował

2018-03-15 12:00:00(ost. akt: 2018-03-14 17:03:19)
xxxxx

xxxxx

Autor zdjęcia: Archiwum prywatne

W niedzielę mija 17. rocznica śmierci Aleksandra Grzegorzewskiego, animatora olsztyńskiej koszykówki, trenera warmińsko-mazurskiego basketu, któremu jak dotąd w regionie w osiągnięciach szkoleniowych nikt nie dorównał.
Aleksander Grzegorzewski urodził się 11 września 1923 r. w Częstochowie. Był absolwentem wydziału stematologii Akademi Medycznej w Łodzi (1951) oraz studium trenerskiego przy AWF w Warszawie (1971). Szkolił koszykarzy Budowlanych Olsztyn (1955-57), później Spójni i Sparty, przemienionych na OKS i Stomil. W 1961 r. wprowadził olsztyńskie koszykarki do II ligi, a w 1974 (po wygraniu wszystkich 36 spotkań) do ekstraklasy, w której występowały przez cztery sezony. Poza tym w 1971 r. zdobył ze Stomilem tytuł mistrza Polski juniorek. Po likwidacji sekcji koszykówki w Stomilu był współorganizatorem i trenerem drugoligowego TSK Olsztyn (do 1997 r.). Prowadził również zajęcia z młodymi koszykarzami olsztyńskich Budowlanych (1997-98) oraz Trójeczki (do końca lutego 2001 r). Do ostatnich swoich dni nie opuszczał więc koszykarskiego parkietu, kibicował Łączności w walce o ekstraklasę. Wierzył, że doczeka podobnego sukcesu, jaki osiągnął 27 lat wcześniej, wprowadzając koszykarki Stomilu do elity polskich drużyn. Nie zdążył, przegrał z nieuleczalną chorobą...
Wychował liczne grono reprezentantek Polski, m.in. Hannę Podrzycką, Jolantę Grzegorzewską, Teresę Jankowską-Waizer, Elżbietę Pawlik-Berger, Marzenę Najmowicz i Beatę Krupską-Tyszkiewicz.
Tuż po śmierci Aleksandra Grzegorzewskiego rozmawiałem z Jego wychowankami, które pojawiły się na pogrzebie, no i teraz, przed smutną rocznicą, postanowiłem odszukać notatki z tamtych rozmów...

* Teresa Jankowska-Wajzer: - Nie mogłam nie być na pogrzebie pana Aleksandra. Jak tylko dowiedziałam się o jego śmierci, wsiadłam w Montrealu do pierwszego samolotu i przyleciałam do Polski. Musiałam to zrobić, bo to on mnie wychował. Mój biologiczny ojciec żył i żyje osobno. Miałam tylko mamę i... pana Aleksandra. Mnie i wiele moich koleżanek nauczył żyć. Zawsze był bardziej wychowawcą niż trenerem. Czuliśmy się z nim jak jego córki. Wprowadził nas w dorosłe życie bez stosowania nakazów i zakazów. Pamiętam, jak po kilku treningach zrezygnowałam. Gdzieś po roku przyszedł do domu i długo przekonywał mamę i mnie do powrotu. Wróciłam. To, że potem dostałam się do kadry i przez cztery sezony grałam ze Stomilem w ekstraklasie, to tylko i wyłącznie jego zasługa.

* Anna Tymowska-Raczyńska: - Blisko tysiąc osób na jego pogrzebie to tylko drobny dowód szacunku ludzi złożony temu niewielkiemu wzrostem, ale olbrzymiemu sercem i dokonaniami człowiekowi. Ceniłam go za mądrość i skromność. Nigdy nic dla siebie nie chciał. To mnie czasami wręcz denerwowało. Dzieciństwo miałam bez ojca, on w pełni mi go zastąpił. Był na moim weselu, na ślubie naszego syna, a potem na urodzinach wnuczka Maćka. My byliśmy na ślubie jego syna Marka. Wiem, że napisał książkę „ABC koszykówki”. Niestety, nie zdążył ją wydać.

* Danuta Hołowczyc: - Pan Grzegorzewski był niezwykłym i bardzo skromnym człowiekiem. Chodziłam do podstawówki, którą opiekował się Stomil. Robiono nabory dziewcząt do koszykówki. Znalazłam się w grupie wybranek, bo już wtedy byłam wysoka. Był nie tylko szkoleniowcem, on nas wychowywał. Wymagał od nas postępów w nauce, często dopytywał się, jak nam idzie w szkole. Gdy któraś z nas miała jakiś problem, wysłuchiwał i doradzał jak wyrozumiały ojciec. A nie było to takie łatwe, przecież byłyśmy młodymi zbuntowanymi nastolatkami. Dzięki niemu miałyśmy wielkie poczucie bezpieczeństwa. Wiele mu zawdzięczam.

* Beata Krupska-Tyszkiewicz: - Nie spotkałam potem drugiego takiego pasjonata koszykówki jak on. Ta gra była jego wielką miłością. Na treningach i w meczach był zwykle radosny, otwarty i skłonny do wysłuchiwania naszych narzekań czy żalów. To on nauczył mnie rzetelności. Potem, mimo że grałam już poza Olsztynem, zawsze mogłam liczyć na jego trafne rady. Nigdy nie zbywał mnie brakiem czasu. Był bardzo zmartwiony, że nie pojechałam na igrzyska w Sydney, bardzo to przeżywał. To, co umiem w koszykówce, to głównie jego zasługa. Musiałam przyjechać na pogrzeb. Nawet gdybym tego dnia miała grać ważny mecz, to i tak zjawiłabym się w Olsztynie.
LECH JANKA
l.janka@gazetaolsztynska.pl