Złamaliśmy Rzeszów zagrywką

2018-03-06 12:00:00(ost. akt: 2018-03-05 17:26:39)
Adrian Buchowski

Adrian Buchowski

Autor zdjęcia: Emil Marecki

- Moją nagrodę MVP trzeba by podzielić na siedmiu zawodników i każdemu dać kawałeczek statuetki — mówi Adrian Buchowski, który dał kapitalną zmianę (71 proc. w ataku, 61 proc. w przyjęciu!) w zwycięskim meczu z Resovią (3:1).
— Gratuluję. Warto czekać na takie mecze, jak ten sobotni z Resovią.
— Super sprawa (uśmiech), ale gratulacje należą się całej drużynie, bo rozegraliśmy świetny mecz. Wystarczy spojrzeć w statystyki, żeby stwierdzić, że wszyscy zagraliśmy bardzo dobrze. Nie było u nas słabych punktów i ciężko by było znaleźć element, w którym Resovia sprawiała nam jakieś większe problemy. Moim zdaniem, pokazaliśmy nasz prawdziwy potencjał, na co nas stać w tym sezonie.
— Jaki był kluczowy moment tego spotkania? Może końcówka drugiej partii, w której goście prowadzili, ale dwa razy z rzędu pomylili się w ataku i przegrali seta? Przy wyniku 0:2 grałoby się zupełnie inaczej...
— Pierwsze dwa sety były bardzo wyrównane, a przypomnę, że w pierwszym to my prowadziliśmy, więc równie dobrze mogło to się zacząć od 2:0 dla nas, jak i 2:0 dla Rzeszowa. A później, fakt, często takie mecze idą już bez historii, bo może być ciężko wrócić do spotkania... Myślę, że sprawiedliwie podzieliliśmy się tymi dwoma pierwszymi setami, a w dalszej części meczu najważniejsza była zagrywka. Każdy z nas po kolei szedł i zagrywał tak, że nawet jeśli nie zawsze punktowaliśmy, bo tak się nie da, to odrzucaliśmy rywala od siatki, sprawiając mu wielkie problemy. I to chyba gdzieś tam „złamało” to Rzeszów.
— A ostateczne złamanie nastąpiło na początku czwartej partii, którą zaczęliście — przy mocnych serwisach Jana Hadravy — od odjazdu ze stanu 5:2 na... 10:2.
— Każdy zespół, który prowadzi w tak trudnym meczu 2:1 w setach, marzy o czymś takim: żeby zacząć czwartą partię taką serią. Szybko odskoczyliśmy na w miarę bezpieczną przewagę, z każdym przejściem jeszcze ją powiększaliśmy, no i widać było, że zawodnikom z Rzeszowa przyszło do głowy, że tego meczu nie wygrają. Łatwo nam się grało w tym ostatnim secie, ale — jak mówię — to była zasługa naszej odważnej gry na zagrywce. A ta seria Janka narobiła mnóstwo kłopotów Resovii.
— Im dalej w głąb czwartej partii, tym szersze uśmiechy pojawiały się i na trybunach Uranii, i po waszej stronie siatki. Z jednej strony, staraliście się nie zgubić koncentracji, ale z drugiej: trudno było się nie cieszyć. To był koncert gry Indykpolu AZS, a od pewnego momentu wychodziło wam już wszystko. Żeby wymienić blok jedną ręką w wykonaniu Miłosza Zniszczoła czy wcześniej efektowny atak... Pawła Woickiego z przechodzącej piłki.
— Początkowe piłki trzeciej partii to było pokazanie, że łatwo skóry nie sprzedamy i że te mocne zagrywki cały czas idą z naszej strony. No i w pewnym momencie Rzeszów stracił chyba wiarę, że może wywieźć z Olsztyna jakieś punkty. A później to już była tylko tego konsekwencja: my pewni siebie, faktycznie wszystko nam wychodziło, a Rzeszów troszeczkę stłamszony naszą dobrą dyspozycją. Choć też nie zagrali słabego meczu. Trzeba przyznać, że zagrali na dobrym poziomie, tylko że trafili na rywala, u którego ciężko było znaleźć słaby punkt. Wszyscy zagraliśmy na bardzo równym, wysokim poziomie i tak naprawdę tę nagrodę MVP trzeba by podzielić na siedmiu zawodników i każdemu dać kawałeczek tej statuetki (uśmiech). To nas doprowadziło do tego zwycięstwa.
— Cała statuetka trafiła jednak do ciebie. Jak to było: od pierwszych akcji czułeś, że to może być twój dzień?
— Raczej tak się nie myśli, tym bardziej że często bywa tak, że zaczyna się dobrze, ale w trakcie gry to się zmienia na gorsze. Albo odwrotnie: zaczyna się od gorszych akcji, ale potem dostaje się kilka piłek na przełamanie i to przełamanie przychodzi. Dlatego tak na to nie patrzyłem, chciałem jak najlepiej się pokazać i dać swoją grą jak najwięcej drużynie: żeby dać jakiś bodziec, pobudzić zespół. No i myślę, że to mi się udało. To pokazuje, że praca, którą wykonuję w tygodniu na treningach, czy te moje wejścia na boisko, to wszystko procentuje i idzie do przodu. I to nie jest tylko przychodzenie do pracy, ale że cały czas się rozwijam. Mimo że ostatnio nie gram za dużo, to z każdym treningiem staram się być coraz lepszy. I jak przychodzi mecz, to widać tego efekty. Bardzo się z tego cieszę.
— Od poniedziałku temat Resovii jest pewnie zamknięty, zwłaszcza że przed wami arcyważny i trudny tydzień: w środę mecz z Treflem w Gdańsku, a w niedzielę pojedynek z Cuprum w Lubinie (odpowiednio: o godz. 20.30 i 20; oba mecze pokaże na żywo Polsat Sport — red.).
— Zgadza się, to może być rozstrzygający tydzień. Choć przed nami już do końca będą tylko same ważne spotkania, bo przecież równie dobrze możemy teraz wygrać oba mecze, a później gdzieś niepotrzebnie pogubić punkty. Tak naprawdę wszystko będzie się decydowało do ostatniej kolejki, choć my tak daleko nie wybiegamy, bo skupiamy się tylko na kolejnym spotkaniu. Wierzymy, że jesteśmy w stanie w każdym meczu pokazywać taką grę, jak ostatnio w sobotę. Mam nadzieję, że będzie nam to się udawało, że będziemy zdobywać punkty, a na koniec wywalczymy sobie tę szóstkę. A że w tym sezonie nie brakuje niespodzianek, więc tym bardziej musimy być skoncentrowani w każdym meczu. Niezależnie od tego, z kim gramy. Co do Gdańska, to można się było spodziewać, że będą tak wysoko (czwarte miejsce w tabeli z dorobkiem 46 pkt; Indykpol AZS jest szósty i ma 39 pkt — red.), bo mają bardzo silny zespół zbudowany z doświadczonych zawodników, którzy już wiele lat grają w tej lidze. W środę na pewno to oni będą faworytem, zwłaszcza że grają u siebie. Czeka nas bardzo trudne spotkanie, w którym absolutnie nie stoimy jednak na straconej pozycji. A już na pewno nie z taką grą, jak w sobotę (uśmiech).
Piotr Sucharzewski