Pjongczang, dzień 5.: Jak się nie ma, co się lubi...

2018-02-14 20:00:00(ost. akt: 2018-02-16 10:08:48)
Kamil Stoch był zadowolony ze środowych treningów w Pjongczangu: raz był drugi, a dwa razy — trzeci

Kamil Stoch był zadowolony ze środowych treningów w Pjongczangu: raz był drugi, a dwa razy — trzeci

Autor zdjęcia: wikipedia.org

...to się lubi, co się ma — z takiego założenia muszą wychodzić kibice trzymający kciuki za Polaków podczas igrzysk w Pjongczangu. Czyli na razie trzeba się cieszyć z miejsc na początku... drugiej dziesiątki, bo medali nie widać.
Kolejny dzień koreańskich igrzysk zaczął się — co powoli staje się już niechlubną tradycją — od potężnych problemów z wiatrem. Na razie najbardziej cierpią na tym alpejczycy, których „grafik” startów z każdym dniem coraz bardziej się sypie. W środę organizatorzy znów musieli odwołać rywalizację, tym razem w slalomie kobiet, który został przełożony na piątek. O wstępnym, czyli jeszcze przedolimpijskim, założeniu mówiącym o tym, że jednego dnia rozgrywa się tylko jedną konkurencję narciarstwa alpejskiego, niestety, można już zapomnieć. Póki co, medale rozdano jedynie w superkombinacji mężczyzn, gdzie triumfował etatowy triumfator Pucharu Świata, Austriak Marcel Hirscher, a tak poza tym zaległości piętrzą się i piętrzą...
Huraganowy wiatr storpedował też plany biathlonistkom, które wczoraj miały wystartować w biegu indywidualnym na 15 km, ale dojdzie do tego (oby!) dopiero dzisiaj rano polskiego czasu (godz. 9.15). Co ciekawe, nie wszystkich to zmartwiło, a nawet wprost przeciwnie... „Dostałam wspaniały prezent na Walentynki — odwołanie dzisiejszego biegu indywidualnego. Dla mnie to dodatkowe 20 godzin na regenerację, której moje ciało bardzo potrzebuje” — napisała wczoraj na Instagramie Weronika Nowakowska. Obok niej, na starcie biegu masowego staną Krystyna Guzik, Magdalena Gwizdoń i Monika Hojnisz.

Co dziwne, wiatr nie przeszkodził jednak w rywalizacji ani specjalistom od kombinacji norweskiej, ani skoczkom. I tak, w tej pierwszej konkurencji najpierw najlepszy na skoczni normalnej był Austriak Franz-Josef Rehrl, który jednak na trasie biegu na 10 km nie był w stanie utrzymać miejsca na podium (był 13.). Wygrał piąty po skoku Niemiec Eric Frenzel, który obronił tytuł mistrza olimpijskiego zdobyty w Soczi. Na drugim stopniu podium stanął — też identycznie, jak cztery lata temu — Japończyk Akito Watabe (lider Pucharu Świata), a brąz przypadł Austriakowi Lukasowi Klapferowi. Całkiem przyzwoicie wypadł Paweł Słowiok, który zajął 22. miejsce i jest to najlepszy w XXI wieku wynik polskiego dwuboisty na igrzyskach. Pozostała trójka Biało-czerwonych zakończyła bieg pod koniec stawki: 39. był Szczepan Kupczak , 42. — Adam Cieślar, a 47. — Wojciech Marusarz.

Kłopoty z aurą nie dotyczą łyżwiarzy, którzy walczą o medale pod dachem. A te (znaczy: medale) na razie koszą hurtowo Holendrzy, którzy w środę dopisali na swoje konto w Pjongczangu piąte złoto wywalczone w... piątej konkurencji! Wyścig panczenistek na 1000 metrów wygrała, okraszając to rekordem olimpijskim (1.13,56), Jorien ter Mors, a za nią znalazła się wielka faworytka tej konkurencji Japonka Nao Kodaira (1.13,82) i jej rodaczka Miho Takagi (1.13,98). Nam przyszło się cieszyć z naprawdę niezłego występu Natalii Czerwonki, która już na 1500 m zasygnalizowała dobrą dyspozycję (dziewiąte miejsce), a w środę była 12. na 1000 m (1.15,77), który to dystans nie należy do jej koronnych specjalności. Druga z Polek, niespełna 18-letnia Karolina Bosiek zajęła dopiero 29. pozycję (1.18,53), ale ona poleciała do Korei głównie po to, żeby zbierać cenne doświadczenie.
Ostatnim wczorajszym finałem były saneczkowe dwójki, gdzie planowo o medale walczyli Niemcy (ostatecznie złoto i brąz) z Austriakami (srebro i czwarte miejsce).

W czołową dziesiątkę celowali Wojciech Chmielewski i Jakub Kowalewski, ale nieco słabszy pierwszy z dwóch ślizgów uniemożliwił im te plany. Biało-czerwoni zostali sklasyfikowani na 12. pozycji, co i tak jest najlepszym występem olimpijskim polskiej dwójki od ponad... 40 lat (!) i igrzysk w Innsbrucku, gdzie mieliśmy w tej specjalności 10. miejsce.

O dziwo, pogoda oszczędziła tym razem skoczków narciarskich, którzy bez kłopotów rozegrali trzy pełne serie treningowe na dużym obiekcie. W każdej z nich w czołowej trójce był Kamil Stoch (drugi i dwukrotnie trzeci), a z pierwszej dziesiątki ani razu nie wypadł też Dawid Kubacki. Nieźle skakali też Maciej Kot i Stefan Hula, a znów (bo na skoczni normalnej było tak samo) najgorzej szło Piotrowi Żyle, który na razie wydaje się być poza czteroosobowym składem na piątkowe kwalifikacje oraz poniedziałkowe zmagania w konkursie drużynowym. Gwoli informacji (choć to tylko treningi): pierwszą serię treningową wygrał Niemiec Stephan Leyhe (130,5 m) przed Stochem (131 m), a w dwóch pozostałych brylowali norwescy medaliści ze skoczni normalnej — Robert Johansson (138 i 134 m) przed Johannem Andre Forfangiem (133,5 i 131,5 m), za którymi meldował się Stoch (134 i 130 m). — Treningi były bardzo przyjemne: mieliśmy dobrą pogodę do skakania, a warunki były stabilne. To dla nas miłe zaskoczenie. Skocznia została świetnie przygotowana, więc jesteśmy zadowoleni. Moje skoki były bardzo poprawne — ocenił Kamil Stoch (cytowany przez jeden ze sportowych portali). Kolejne trzy treningi, prawdopodobnie już bez Stocha, odbędą się dzisiaj. Początek o godz. 12.

Na koniec warto wspomnieć o historycznym wyczynie Shauna White'a, który po raz trzeci z rzędu wywalczył olimpijskie złoto w snowboardowym halfpipe. Amerykanin dopiero w ostatnim przejeździe zawodów wyprzedził Japończyka Ayumu Hirano, zapisując się tym samym w jeszcze jednej „rubryce”: jako zdobywca 100. złotego medalu olimpijskiego dla reprezentacji USA w dziejach zimowych igrzysk

MEDALE
1. Niemcy 7 2 3 12
2. Holandia 5 4 2 11
3. USA 4 1 2 7
4. Norwegia 3 5 3 11
5. Kanada 3 4 3 10
6. Francja 2 1 2 5
7. Austria 2 1 1 4
8. Szwecja 2 1 0 3
9. Włochy 1 1 1 3
10. Korea 1 0 1 2