Pjongczang, dzień 4.: Nic dwa razy się nie zdarza...

2018-02-13 20:00:00(ost. akt: 2018-02-16 09:52:40)
Zbigniew Bródka nie obronił tytułu z Soczi, ale — tak po prawdzie — nie można było na to liczyć

Zbigniew Bródka nie obronił tytułu z Soczi, ale — tak po prawdzie — nie można było na to liczyć

Autor zdjęcia: wikipedia.org

Zaklinanie rzeczywistości nie zdało się na nic: Biało-czerwoni nadal pozostają bez medalu na zimowych igrzyskach w Pjongczangu. We wtorek daleko za czołówką zakończyli swoje występy m.in. Justyna Kowalczyk i Zbigniew Bródka.
Polskie starty zaczęły się tego dnia od udziału Michała Kłusaka w superkombinacji. Polski alpejczyk po zjeździe był na 46. miejscu (na 62 sklasyfikowanych) i liczył na poprawienie swojej pozycji po slalomie. Niestety, na dobrych chęciach się skończyło, bo Kłusak wypadł z trasy, a tym samym także z końcowej klasyfikacji. Triumfował Austriak Marcel Hirscher, który wygrał aż sześć ostatnich edycji alpejskiego Pucharu Świata (!), ale do wczoraj nie miał jeszcze w dorobku olimpijskiego złota.

Dla polskich kibiców najważniejszym wydarzeniem wtorkowego poranka (a w Korei — popołudnia) była jednak inna dyscyplina związana z nartami: bieg sprinterski techniką klasyczną, w której to konkurencji miała wystartować m.in. pięciokrotna medalistka olimpijska, 35-letnia Justyna Kowalczyk. Nikt rozsądnie myślący chyba nawet nie marzył o nawiązaniu do wspaniałych chwil sprzed ośmiu lat, kiedy biegaczka z Kasiny Wielkiej zdobyła w tej samej konkurencji srebro igrzysk w Vancouver. Zwłaszcza, że zbliżającej się do końca wspaniałej kariery Polce coraz trudniej jest nawiązać walkę ze światową czołówką. Sama zainteresowana po cichu liczyła na awans do sześcioosobowego finału, ale okazało się to zadaniem grubo ponad siły, bo nie do przejścia okazał się już ćwierćfinał, w którym Kowalczyk dobiegła do mety jako piąta, a więc tylko przed jedną rywalką (dalej przechodziła czołowa dwójka). Inna sprawa, że nie był to — delikatnie mówiąc — najlepszy występ naszej mistrzyni, bo to i lekko przespany start, i delikatna kolizja z Ingvild Flugstad Oestberg, która wybiła obie zawodniczki z rytmu (wściekli Norwegowie mieli o to zdarzenie, i to chyba nie bez przyczyny, duże pretensje do Polki). Ostatecznie Kowalczyk została sklasyfikowana na 22. pozycji, czyli identycznej jak ta w eliminacjach.

— Był to ciężki bieg, ciężkie warunki do smarowania. Dużo rzeczy niedobrych się zdarzyło na zjeździe, niestety, nie przeze mnie. Takie są sprinty. Trzeba walczyć dalej — stwierdziła przed kamerami Justyna Kowalczyk. — Czy jestem rozczarowana? Nie jakoś bardzo mocno, no ale jest mi smutno, bo nie takiego miejsca się spodziewałam i nie takiej walki — dodała dwukrotna mistrzyni świata, która planuje jeszcze wystartować w Pjongczangu w sprincie drużynowym (razem z Sylwią Jaśkowiec), sztafecie 4x5 km oraz w królewskim biegu na 30 km „klasykiem”.
We wtorkowym sprincie wystąpiły jeszcze Sylwia Jaśkowiec i Ewelina Marcisz, ale obie przepadły w eliminacjach, zajmując odpowiednio 37. i 38. miejsce. Finał był popisem Szwedki Stina Nilsson, która pewnie wygrała z Norweżką Maiken Caspersen Fallą.

Wśród panów zawiódł Maciej Staręga, który nie przebił się do czołowej trzydziestki (był 39.), ale bardzo miłą niespodziankę sprawił 22-letni Kamil Bury. Żółtodziób z Polski — który nigdy nie zdobył punktów Pucharu Świata, a do ekipy na Pjongczang wskoczył w ostatniej chwili — uzyskał 28. czas. Gorsi od 22-latka okazali się m.in. aktualny mistrz świata na 50 km Alex Harvey, Richard Jouve czy Andrew Newell, a więc biegacze doskonale znani na międzynarodowej arenie. W swoim ćwierćfinale Bury był szósty i ostatecznie zajął 30. pozycję, ale to i tak jego najlepszy występ w karierze. W finale triumfował niespełna 22-letni Norweg Johannes Hoesflot Klaebo.

W short tracku apetyt na dalsze ściganie na 500 m miała Natalia Maliszewska, która jednak była trzecia i ostatnia w swoim ćwierćfinale (czwartą zawodniczkę zdyskwalifikowano), ostatecznie kończąc na 12. miejscu. Wstydu jednak nie było, zwłaszcza że (jak się okazało) białostocczanka nie dała rady późniejszej mistrzyni (Włoszka Arianna Fontana) oraz wicemistrzyni olimpijskiej (Holenderka Yara van Kerkhof)!

Jako ostatni do rywalizacji przystąpili panczeniści na 1500 m. Cztery lata temu w Soczi po sensacyjne złoto sięgnął Zbigniew Bródka, ale teraz było wiadomo, że powtórka jest niemożliwa, bo przedolimpijska forma Polaków nie uprawniała do snucia takich medalowych wizji. No i rzeczywiście: były już mistrz olimpijski zajął 12. miejsce, Jan Szymański był 16., a Konrad Niedźwiedzki — 20. — Jestem zadowolony z tego występu, bo dałem z siebie wszystko — przyznał przed kamerami Bródka. — Pewnie, 12. miejsce to nie jest szczyt marzeń, na pewno liczyłem na więcej, więc pozostaje niedosyt. Jestem jednak szczęśliwy, że w ogóle tu wystartowałem, bo jeszcze niedawno stało to pod znakiem zapytania. Niecałe trzy tygodnie temu upadłem podczas treningu i przeciąłem sobie płozą kostkę. Miałem ranę do samej kości, założono mi siedem szwów, były chwile grozy. Szczęście w nieszczęściu, że nie przeciąłem żadnego ścięgna. Nie byliśmy pewni, czy zdążymy z rehabilitacją i czy będę mógł stanąć na starcie, a jednak się udało. Jestem szczęśliwy, patrząc także z perspektywy całego sezonu, który był dla mnie najtrudniejszy w karierze. Najpierw przed kwalifikacjami olimpijskimi naderwałem mięsień czworogłowy. Później mieliśmy ciężką przeprawę w kwalifikacjach, co przypłaciliśmy brakiem awansu do biegu drużynowego... — przypomniał Bródka. W Pjongczangu złoto trafiło do Kjelda Nuisa z Holandii.

MEDALE
1. Niemcy 5 2 2 9
2. Holandia 4 4 2 10
3. Norwegia 3 5 3 11
4. Kanada 3 4 3 10
5. USA 3 1 2 6
6. Francja 2 1 2 5
7. Szwecja 2 1 0 3
8. Austria 2 0 0 2
9. Włochy 1 1 1 3
10. Korea 1 0 1 2