Trudne jest życie zmiennika Hadravy

2018-02-06 11:00:00(ost. akt: 2018-02-05 17:58:28)

Autor zdjęcia: Emil Marecki

- Cieszę się, bo dostałem ważną informację, że potrafię dać zmianę i pomóc drużynie — mówi Mateusz Kańczok, rezerwowy atakujący Indykpolu AZS, który udanie pokazał się w przegranym meczu z liderem PlusLigi ZAKSĄ Kędzierzyn (0:3).
— Powiedzieć po meczu z ZAKSĄ (gładkie 0:3 w Uranii — red.), że nie tak miało być, to tak jak by nic nie powiedzieć. Dlaczego to spotkanie wam nie wyszło?
— Staraliśmy się zagrać jak najlepiej, ale mam wrażenie, że to nie była nasza optymalna dyspozycja. Z czego to wynika? O to trzeba by zapytać nasz sztab szkoleniowy, trenerów, statystyków... Z mojej perspektywy wyglądało to tak, że ZAKSA postawiła nam bardzo trudne warunki, a my tylko w drugim secie daliśmy radę im sprostać. I tyle. Szkoda, bo w pierwszym i trzecim secie odjechali nam z wynikiem, no i trochę bez walki je oddaliśmy.
— Można żałować zwłaszcza tej drugiej partii, w której prowadziliście już 16:11. Być może przy stanie 1:1 w setach ten mecz potoczyłby się w inną stronę...
— Też mam takie wrażenie. Powiem więcej: jestem przekonany, że gdyby ten drugi set został przez nas wygrany, to na pewno mecz wyglądałby inaczej. Bo przy stanie 1:1 gra się dużo łatwiej niż przy 0:2, to oczywiste. Wielka szkoda, bo 16:11 to bardzo dobry wynik i — przy bardzo dobrej grze jednej i drugiej drużyny — można było mieć nadzieję na szczęśliwe zakończenie tego seta. Niestety, stało się inaczej.
— Wracając do pierwszej partii, przy wyniku 12:22 wszedł pan na boisko i to było prawdziwe „wejście smoka”: cztery z rzędu akcje na siatce i... cztery punkty — trzy skuteczne kontry i blok na Maurice Torresie!
— Tak to czasem jest (uśmiech). Myślę, że nie było presji wyniku, wszedłem z czystą głową i chciałem za wszelką cenę pomóc drużynie: dać jakiś impuls do walki, pokazać, że można z tą ZAKSĄ powalczyć. I rzeczywiście udało się, wszystko mi wychodziło. Tak się zdarza w sporcie i... bardzo się z tego cieszę, bo dla mnie to też jest cenna sprawa. Dostałem ważną informację, że potrafię dać zmianę i pomóc drużynie. Szkoda, że tak naprawdę nie miało to wielkiego znaczenia, bo już nie udało się tego seta odwrócić.
— Ważną informację dostał też trener Roberto Santilli: że może na pana liczyć nie tylko przy podwyższaniu na moment bloku...
— Mam nadzieję, chociaż to, co trenerowi chodzi po głowie, to jest spora zagadka dla wszystkich (uśmiech). I nie mówię tu tylko o naszym trenerze, ale ogólnie, bo wiadomo: każdy szkoleniowiec ma jakieś swoje zasady i swoją koncepcję, no i tego się trzyma. Ja to akceptuję, staram się jak najciężej pracować i robić swoje. A jeżeli tylko przyjdzie szansa, to zrobię wszystko, żeby jak najlepiej ją wykorzystać.
— A propos tych szans, to nie ma pan lekkiego życia przy Janie Hadravie.
— Tak to wygląda, bo Janek jest zawodnikiem, który gra stabilnie i nie zdarzają mu się bardzo słabe mecze. I to prawda, że rzadko trafia się taka sytuacja, że Janek potrzebuje pilnie zmiany. Stąd odbija się to na mojej grze, której jest bardzo mało, przyznaję. No ale cóż, trzeba się cieszyć z tego, że Janek jest najlepszym punktującym ligi i że gra dobrze. Oby tak dalej, a drużyna tylko na tym zyska.
— Powoli zaczynają się pojawiać informacje o kontraktach na nowy sezon. Pan ma umowę 1+1, co oznacza, że po tym sezonie obie strony mogą zarówno przedłużyć współpracę na kolejny rok, jak i z niej zrezygnować. Która opcja wygra?
— Jestem przed rozmowami z klubem, a na razie mogę powiedzieć tylko tyle, że podoba mi się w Olsztynie. Wiadomo już, że Janek zostaje w zespole na przyszły sezon, więc muszę to naprawdę dobrze przemyśleć, bo...
— Bo przy nim raczej nie ma za dużo grania?
— Dokładnie. Bycie zmiennikiem Janka Hadravy to jest trudne zajęcie (uśmiech). No ale — jak mówię — jeszcze nie rozmawiałem z klubem na temat mojej przyszłości, nie wiem, jaka jest filozofia prezesa Jankowskiego i nie mam pojęcia, jak to wszystko się potoczy.
— Po starciu z mistrzem Polski już w piątek czekają was kolejne schody: mecz z wicemistrzem i wiceliderem. Schody chyba jeszcze bardziej strome, bo jedziecie do Bełchatowa (początek meczu o godz. 18; transmisja w Polsacie Sport — red.).
— Cała poprzednia runda pokazała, że zdecydowanie lepiej gra nam się u siebie niż na wyjazdach. Co było widać m.in. w meczu z Bełchatowem, który pokonaliśmy 3:2, po bardzo dobrym spotkaniu, które mogliśmy wygrać nawet 3:1. Jedziemy do nich bić się o zwycięstwo i o niczym innym nie myślimy. Na pewno musimy zagrać lepiej niż z Kędzierzynem i jestem przekonany, że nas na to stać.
— Lepiej zwłaszcza w ataku, bo z 37-procentową skutecznością daleko się nie zajedzie...
— Tu takim lekkim podtekstem tej naszej skuteczności był... trener ZAKSY Andrea Gardini, który spędził w Olsztynie dwa i pół roku, zna zawodników i dzięki temu — a przynajmniej ja odniosłem takie wrażenie — oni świetnie byli przygotowani na nas taktycznie. Bardzo dobrze skakali do środka, dużo blokowali i bronili. Wydaje mi się, że spory udział w tym ustawieniu gry blok-obrona miał właśnie trener Gardini, który podobno robi to bardzo dobrze. pes