Bukowiecki: Jedną sprawę mam już z głowy

2018-02-02 12:00:00(ost. akt: 2018-02-01 16:05:11)
Konrad Bukowiecki

Konrad Bukowiecki

Autor zdjęcia: Emil Marecki

- Bardzo się cieszę, że udało mi się zrobić minimum na mistrzostwa świata, bo teraz mam już spokojną głowę - mówi 21-letni Konrad Bukowiecki z AZS UWM Olsztyn, który niedawno pchnął kulą w hali aż 21,23 m. I to mimo kontuzji!
- Dzień dobry. Znajdzie pan chwilę na rozmowę?
- Jasne, ale strasznie słaby zasięg mam i nie wiem, czy będziemy się słyszeć. W Spale są problemy z zasięgiem.
- A niedawno był pan w Kortowie...
- I nie tylko, bo wcześniej byłem też w Urzędzie Miasta u prezydenta Grzymowicza, który chciał mnie oficjalnie przywitać w Olsztynie. Było bardzo sympatycznie (uśmiech). Z kolei w Kortowie pojawiłem się po to, żeby sfinalizować już na papierze moje przejście do AZS UWM. A prosto z Kortowa skręciłem w prawo, jak na Warszawę, no i teraz jestem już w Ośrodku Przygotowań Olimpijskich.
- Do Spały jeszcze wrócimy, ale najpierw proszę powiedzieć: czego pan się dowiedział po wizycie w Łodzi i badaniach kontuzjowanej ręki?
- Niestety tego, że mam zmiażdżone kości w środkowym palcu, ale dobrą wiadomością jest to, że żadne ścięgna czy inne poważniejsze rzeczy nie są tam uszkodzone. Takie szczęście w nieszczęściu.
- A usłyszał pan, co mogło być bezpośrednią przyczyną tej kontuzji?
- To znaczy ja wiem, co jest przyczyną: samo pchanie kulą. Po prostu kula mi przeleciała po palcu, palec się wygiął, te kości trochę za mocno się spotkały, no i to się troszkę pochrzaniło wszystko.
- I z taką dłonią pchnął pan w Spale 21,23 m, co jest trzecim w tym roku wynikiem na świecie. Ot tak, po prostu...
- Tak się złożyło (uśmiech). To wygląda tak, że mam rehabilitację codziennie, tejpuję tę rękę na sztywno i nie ma możliwości, żeby ta kula coś jeszcze mi uszkodziła. Tyle że teraz nie mam takiego czucia kuli, jak miałem wcześniej, bo mam bardzo dużo tejpa nałożonego na rękę. No ale fajnie to wyszło: dobrze to zatejpowałem i trening mi się udał. Bo to był typowo treningowy start - o 10.30 miałem siłownię, a o 16. było pchanie. Nie było „spinki” ani specjalnych oczekiwań co do wyniku, no i może dlatego jakoś poszło...
- Tak poszło, że - mówiąc żartem - o mały włos nie zrobił pan kulą dziury w ścianie.
- No nie, jeszcze kawałek sali tam został do ściany (uśmiech). Ale bardzo się cieszę, że udało mi się zrobić minimum na halowe mistrzostwa świata (minimum wynosi 20,80 - red.), bo przynajmniej teraz mam już spokojną głowę. Nie muszę nigdzie jeździć i szukać jakichś startów w pogoni za minimum. To mam już z głowy.
- Rehabilitacja, owijanie dłoni specjalną taśmą... A nie powinna ta ręka pójść w gips?
- Gips dla sportowca to jest coś najgorszego, co może być, więc jak można to ominąć... Generalnie usłyszałem taką sugestię, że na trzy-cztery tygodnie powinienem całkiem sobie odpocząć. Tylko że nie ma żadnej gwarancji, że po tych czterech tygodniach palce nie będą mnie bolały. A z doświadczenia wiem, że raczej będą bolały, bo po prostu pchanie kulą bardzo obciąża palce i nadgarstek. I tylko się zdenerwuję, jak się obudzę po tych trzech tygodniach i zobaczę, że dalej jest to samo, co było, a trzy tygodnie straciłem. Dlatego odpocznę sobie już po mistrzostwach świata (1-4 marca w Birmingham - red.).
- Ale jednak jakiś start pan sobie odpuści, dzięki czemu ma pan być na Balu Sportowca kończącym nasz plebiscyt na najpopularniejszych sportowców województwa.
- I bardzo się cieszę, że będę na balu (uśmiech). A na mityng w Bostonie nie lecę z wielu względów, m.in. właśnie dlatego, żeby oszczędzać te palce. Poza tym to jest bardzo daleko i tam wchodzi w grę zmiana strefy czasowej, więc myślę, że kompletnie rozbiłaby mnie ta podróż. A że są te bolące palce, więc taki lot za ocean nie jest mi do niczego potrzebny. Tym bardziej że przed mistrzostwami świata mam jeszcze mityngi w Duesseldorfie, dwa dni później w Madrycie, 15 lutego - Copernicus Cup w Toruniu, a trzy dni później - mistrzostwa Polski. A później pewnie wylot na obóz do Kataru, no i już Birmingham. Rywale też pchają w tym roku już bardzo daleko, więc będzie walka... pes