Kapcie, hamulce, wspomaganie, czyli pechowy ciąg dalszy

2018-01-19 15:00:00(ost. akt: 2018-01-19 15:54:02)
Benediktas Vanagas i olsztyński pilot rajdowy Sebastian Rozwadowski są coraz bliżej mety w argentyńskiej Cordobie

Benediktas Vanagas i olsztyński pilot rajdowy Sebastian Rozwadowski są coraz bliżej mety w argentyńskiej Cordobie

Autor zdjęcia: Archiwum teamu

Dwudzieste miejsce na mecie i ponad półtorej godziny straty do zwycięskiego Nassera Al-Attiyaha - oto najkrótsze podsumowanie 12. etapu Rajdu Dakar w wykonaniu Benediktasa Vanagasa i olsztynianina Sebastiana Rozwadowskiego.
Dzisiejszy odcinek to był znowu hardcore - tak zaczął swoją relację dla „Gazety Olsztyńskiej” (przekazaną w nocy z czwartku na piątek polskiego czasu) Sebastian Rozwadowski.

- Myślałem, że to będzie już taki przyjemny odcinek WRC, skoro mamy już prawie koniec Dakaru i organizator daje 522 km odcinka specjalnego. Wydawało mi się, że to będzie odcinek szybki, z dużą prędkością średnią, dużo zabawy, taki typowy dla rajdów WRC, a tu nic bardziej mylnego... Jak dostałem roadbook z całą masą modyfikacji, to okazało się, że pogoda tak bardzo wpłynęła na trasę w tej okolicy, że trasa została kompletnie zmieniona. Przypomnę: trasa offroadowa, puszczona znowu po korytach rzek oraz znowu po bardzo zniszczonych - nawet nie drogach, bo trudno to nazwać drogami - ale po wytyczonych szlakach. Wszystko razem sprawiło, że dzisiaj byliśmy na odcinku chyba około siedmiu godzin. No i - niestety - nie uniknęliśmy awarii technicznych. Na pierwszej części odcinka, która liczyła 288 km, złapaliśmy „kapcia”, a przez 30 kilometrów mieliśmy jazdę bez tylnych hamulców. Ciężko było trafić w punkty hamowania i parę razy nam się to nie udało. Na neutralizacji mechanicy naprawili auto, bo była taka możliwość, i ruszyliśmy na drugą część odcinka. No i znowu dwa „kapcie”, choć to akurat było najmniej ważne.

Bo najważniejsze było to, że przy drugim „kapciu” okazało się, że nie działa nam podnośnik hydrauliczny. Czyli musieliśmy użyć lewarka, którego chyba nikt nigdy nie używał w tym samochodzie, bo raz, że lewarek był zardzewiały, a dwa, że niesprawny, bo praktycznie nie podnosił samochodu. A to, że nie zadziałała hydraulika, oznaczało również, że za chwilę sądzie wspomaganie. No i tak się stało: na 110 kilometrów przed końcem odcinka zupełnie wysiadło wspomaganie kierownicy, a można sobie wyobrazić, jakim wyzwaniem jest prowadzenie takiego samochodu bez wspomagania w tak mega trudnym terenie, na krętej trasie i w dużym fesh-feshu (bardzo drobny, wszechobecny pył, będący efektem długoletniej erozji - red.). Absolutnie graniczy to z cudem... Co ciekawe, dwa lata temu dokładnie na tym samym odcinku spotkała nas taka sama awaria! Z tym, że wtedy jechaliśmy bez wspomagania przez 400 kilometrów, a teraz „tylko” 110 km.

Ale kończyliśmy na tym samym biwaku, tak że takie „ciekawe” zrządzenie losu; ktoś to chyba sobie zaplanował na górze, żeby tak nas doświadczać (uśmiech). To wszystko sprawiło, że znowu ponieśliśmy duże straty czasowe. A takie awarie całkowicie przekreślają nasze marzenia już nie mówię o wyniku w „generalce”, bo to już dawno zostało pogrzebane, natomiast chcieliśmy wbijać się w pierwszą piętnastkę na etapach. I to się udawało przez jakiś czas (na etapach od 6. do 8. polsko-litewska załoga zajmowała kolejno 14., 15. i 14. miejsce - red.), ale ostatnio przez te awarie techniczne nie jest to możliwe... Jeśli ktoś myślał, że skoro Dakar się kończy, to już można odpoczywać i myśleć o mecie, to był w błędzie. Ja tak myślałem i się pomyliłem, bo tutaj każdego dnia może się jeszcze dużo wydarzyć. Niby do Cordoby jest blisko, ale jednak jeszcze bardzo daleko... Spojrzałem w roadbook i okazuje się, że jutro (w piątek - red.) również jest offroad, trudna nawigacja, fesh-fesh, a nawet wydmy, czego już w ogóle się nie spodziewałem.

No ale w tym roku wszyscy chcieli trudny Dakar, to mamy trudny Dakar. Tak jak mówię: zostały nam tylko dwa dni, a jednak do mety ciągle jest bardzo daleko. Jutro czeka nas turbo długi etap, bo sam odcinek ma 369 kilometrów, natomiast „dojazdówek” jest cała masa, tak że łącznie mamy do przejechania ponad 900 kilometrów w wysokich temperaturach, jakie tutaj panują. Będzie „hardkorek”, ale trudno: przedostatni dzień, więc trzeba się zmobilizować, dociągnąć do Cordoby i cieszyć się za dwa dni na mecie. Przypomnę: w moje imieniny. Trzymajcie za nas kciuki! - zakończył z uśmiechem Sebastian Rozwadowski.

Dodajmy, że w San Juan najszybszy na mecie 12. etapu był Nasser Al-Attiyah, który zapisał na swoje konto trzecie w tej edycji i 28. w karierze etapowe zwycięstwo w Dakarze. Triumfator Dakaru 2011 i 2015 okazał się szybszy o dwie minuty od Stephane'a Peterhansela, a o 4.33 od Giniela de Villiersa. Jakub Przygoński i jego belgijski pilot Tom Colsoul uzyskali ósmy czas dnia, utrzymując szóstą pozycję w rajdzie.


kliknij tutaj

ZAGŁOSUJ NA SPORTOWCA ROKU:


* 12. etap, Chilecito-San Juan (791 km, w tym 522 km OS). Samochody: 1. Nasser Al-Attiyah/Mathieu Baumel (Katar/Francja, Toyota Hilux) 5:49.57; 2. Stephane Peterhansel/Jean-Paul Cottret (Francja, Peugeot 3008 DKR Maxi) +2.03; 3. Giniel de Villiers/Dirk von Zitzewitz (RPA/Niemcy, Toyota) +4.33; 4. Orlando Terranova/Bernardo Graue (Argentyna, Mini Rally) +5.56; 5. Bernhard ten Brinke/Michel Perin (Holandia/Francja, Toyota) +7.53; 6. Mikko Hirvonen/Andreas Schulz (Finlandia/Niemcy, Mini Buggy) +12.15, (...) 8. Kuba Przygoński/Tom Colsoul (Mini Rally) +14.51, 9. Carlos Sainz/Lucas Cruz (Hiszpania, Peugeot) +18.07, (...) 20. Benediktas Vanagas/Sebastian Rozwadowski (Toyota Hilux) +1:35.21.
* Po 12 etapach: 1. Sainz 42:24.31; 2. Peterhansel +44.41; 3. Al-Attiyah +1:05.55; 4. ten Brinke +1:17.21; 5. de Villiers +1:26.31; 6. Przygoński +2:51.02, (...) 32. Vanagas/Rozwadowski +44:28.01.