Na imieniny do Cordoby

2018-01-14 18:00:00(ost. akt: 2018-01-14 18:24:30)

Autor zdjęcia: archiwum teamu

Bez przygód, a więc szybko - tak jadą ostatnio w 40. Rajdzie Dakar Benediktas Vanagas i Sebastian Rozwadowski. Olsztyński pilot podsumował dla nas dotychczasową rywalizację.
- Jak ci minął najprzyjemniejszy dzień na Dakarze (piątek był jedynym dniem przerwy w tegorocznym rajdzie - red.)?
- Trochę sobie odpoczywałem: mogłem się powylegiwać w łóżku do godz. 10, a to jest duży luksus (uśmiech). Natomiast później już było pracowicie, bo trzeba było przygotować się organizacyjnie do soboty i etapu maratońskiego. Z mojego punktu widzenia to była głównie praca nad robieniem roadbooka (książka z dokładnie rozpisanymi najważniejszymi punktami na mapie, według której załoga porusza się na trasie - red.). Czyli to nie jest tak, że jak już się trafia dzień wolny, to możemy leżeć i nic nie robić. Choć na pewno wypoczynek w hotelowym łóżku bardzo mi się przydał.
- Zwłaszcza po tych dwóch ostatnich dniach...
- Zgadza się, ostatnio nie pospałem sobie za dużo. W ciągu poprzednich 48 godzin łącznie udało mi się złapać około sześciu i pół godziny snu... Te wszystkie awarie i przygody, później nocne robienie roadbooka i dopiero jakiś tam odpoczynek... Roadbook jest bardzo ważny, a ja jestem wyczulony na to, żeby zawsze znaleźć na to czas i nigdy tego nie odpuszczać, nawet kosztem snu. Taką mam filozofię pracy i myślę, że na razie to się sprawdza.
- Szósty, ostatni przed dniem przerwy, etap dał przedsmak tego, co was czeka w sobotę i niedzielę: wjechaliście w boliwijskie Andy.


kliknij tutaj

ZAGŁOSUJ NA SPORTOWCA ROKU:

- No tak, start i meta tego odcinka były na wysokości 4400 m n.p.m., a w międzyczasie odcinek wspiął się nawet na 4700 m, więc brak tlenu w powietrzu już dawał się odczuć. Wielu zawodnikom to doskwierało: narzekali na ból głowy, na zawroty głowy i problemy z koncentracją. Udało mi się znieść te warunki bardzo dobrze, czułem się jak w namiocie tlenowym u siebie w piwnicy (uśmiech). Widać, że moje treningi na deficycie tlenowym mają rację bytu i naprawdę są potrzebne. A sam odcinek był bardzo fajny, szczególnie pierwsza sekcja, taki typowy WRC: po bardzo fajnych, twardych, krętych drogach szutrowych. Mieliśmy bardzo dobre tempo, a 14. miejsce na mecie cieszy. No i pokazuje, że jak się nic nie dzieje, czyli jak nie ma przygód, nie spotyka nas pech i nie popełniamy błędów, to możemy walczyć o pierwszą dwudziestkę czy nawet piętnastkę.
- Z drugiej strony, nie byłby to Dakar, gdyby nie było żadnych przygód.
- Niby tak, ale my mieliśmy ich trochę za dużo jak na jeden rajd. Przypomnijmy: już na pierwszym odcinku specjalnym mieliśmy dużego pecha, bo zepsuły się cztery pompy paliwowe, samochód nie był w stanie jechać i już na tym króciutkim odcinku, który wydawał się formalnością, bo liczył tylko 30 kilometrów, straciliśmy ponad dwie godziny. Takie otwarcie boli i rozczarowuje. A później były jeszcze dwie, trzy awarie techniczne i dwa dachowania... Mam nadzieję, że takie historie są już za nami i od jutra (rozmowa z piątkowej nocy - red.) ruszymy dalej bez większych przygód. Aczkolwiek to będą dwa bardzo trudne etapy maratońskie, czyli bez obsługi serwisowej. W sobotę mamy do przejechania 425 km odcinka specjalnego, a później zjeżdżamy na biwak, na którym nie ma serwisantów i mechaników, więc musimy sami przejrzeć samochód i ewentualnie spróbować go naprawić, jeśli będzie wymagał naprawy. Potem zrobić roadbook, przespać się i w niedzielę ruszać na kolejny, aż 498-kilometrowy odcinek. Duże wyzwanie, tym trudniejsze, że trzeba samochód szanować, czyli pojechać naprawdę dużo wolniej niż można i niż by się chciało. Właśnie ze względu na to, że ten samochód musi przejechać prawie 1000 kilometrów bez obsługi serwisowej. I to 1000 km bardzo trudnych, technicznych odcinków.
- Podczas których auto na pewno inaczej się zachowuje, bo to są wysokogórskie etapy. W niedzielę wjedziecie na wysokość 4800 m n.p.m.
- Tak, ale wczoraj byliśmy już na 4700, więc sto metrów w tę czy tamtą stronę nie zrobi nam większej różnicy (śmiech). Natomiast faktycznie samochód ma wtedy mniej mocy, nie chce się rozpędzać, a 120-130 km/godz. to jest wszystko, co da się wyciągnąć z silnika. W takich warunkach nie tylko ludzie cierpią, ale i maszyny.
- Te wysokie Andy mogą dużo namieszać w klasyfikacji, a być może rozstrzygnąć też losy końcowego zwycięstwa.
- Na pewno, bo czekają nas i duże wysokości, i etapy maratońskie, podczas których może się wszystko wydarzyć. A jeśli nawet się nie wydarzy, to przypomnijmy, że przed nami są jeszcze dwa potężne odcinki, bardzo trudne nawigacyjnie w Argentynie: Belen i Fiambala. I tam też się będzie działo. Myślę, że ten Dakar do samego końca będzie nierozstrzygnięty i jeszcze przyniesie mnóstwo przygód. Ciężko przewidzieć nawet to, co się przydarzy na najbliższym etapie.
- Ostatnio, odpukać, jedziecie dobrze i szybko: 18. miejsce na piątym etapie, 14. - na szóstym (i 15. w sobotę - red.). Po cichu liczycie, że może uda wam się „wbić” na którymś odcinku do czołowej dziesiątki?
- Patrząc na konkurencję, na sprzęt i różnice technologiczne między naszą Toyotą a Peugeotami, Mini czy jeszcze wieloma innymi samochodami, to będzie bardzo ciężka sprawa. Może gdzieś tam pod koniec, bliżej Cordoby, gdzie odcinki będą takie typowo rajdowe WRC, może wtedy faktycznie uda się coś takiego zrobić. Natomiast, jak mówię, technologicznie nasz samochód jednak bardzo odstaje od czołówki i nawet z tego względu będzie o to bardzo ciężko. Dlatego to nasze 14. miejsce z szóstego etapu to jest naprawdę bardzo dobry wynik.
- W takim razie jaki macie cel na kolejne dni Dakaru?
- Trzeba skupić się na dalszym zbieraniu doświadczeń i na tym, żeby ukończyć ten rajd, czyli 20 stycznia zameldować się na mecie w Cordobie. Chciałbym sobie zrobić taki prezent imieninowy: akurat tego dnia mam imieniny i bardzo bym chciał świętować je na rampie w Cordobie (uśmiech).

* W sobotę drugi raz z rzędu w Dakarze najszybsi byli Hiszpanie Carlos Sainz i Lucas Cruz, obejmując też prowadzenie w łącznej klasyfikacji. Inny kierowca teamu Peugeota, dotychczasowy lider Francuz Stephane Peterhansel uszkodził na trasie zawieszenie, stracił na naprawę godzinę i 43 minuty (częściami wymontowanymi ze swojego auta poratował go Cyril Despres) i spadł w „generalce” na trzecie miejsce. Świetnie spisali się Jakub Przygoński i jego belgijski pilot Tom Colsoul - załoga Orlen Teamu dojechała do Uyuni na czwartej pozycji. Niedzielny, 8. etap zakończył się już po oddaniu gazety do druku.

* 7. etap, La Paz-Uyuni (727 km, w tym 425 km OS). Samochody: 1. Sainz (Peugeot 3008 DKR Maxi) 4:49.26; 2. Giniel de Villiers (RPA) +12.05; 3. Nasser Al-Attiyah (Katar, obaj Toyota Hilux) +14.19; 4. Przygoński (Mini John Cooper Works Rally) +20.56; 5. Martin Prokop (Czechy, Ford F-150 Evo) +23.57; 6. Lucio Alvarez (Argentyna, Toyota) +28.49, (...) 15. Vanagas/Rozwadowski (Toyota Hilux) +1:23.29

* Po 7 etapach: 1. Sainz 21:41.38, 2. Al-Attiyah +1:11.29, 3. Peterhansel +1:20.46, 4. de Villiers +1:20.54, 5. Bernhard ten Brinke (Holandia, Toyota) +1:25.04, 6. Przygoński +2:19.02, 7. Prokop +2:22.39, (...) 39. Vanagas/Rozwadowski +38:44.59.
PIOTR SUCHARZEWSKI