Maciej Sarnacki: Abu Dhabi? Mój życiowy sukces

2017-11-09 15:00:00(ost. akt: 2017-11-09 19:52:46)
Maciej Sarnacki podczas finałowej walki

Maciej Sarnacki podczas finałowej walki

Autor zdjęcia: www.ijf.org

Maciej Sarnacki z Gwardii Olsztyn ma za sobą świetny start w Abu Dhabi. Najlepszy polski judoka zajął drugie miejsce w kat. +100 kg, m.in. rewanżując się jednemu z rywali za Rio.
- Wygląda na to, że pasują panu te Zjednoczone Emiraty Arabaskie...
- No tak: to był mój trzeci start w turnieju Grand Slam w Abu Dhabi i raz udało mi się przywieźć brązowy medal, a raz przez kontuzję nie wyszedłem do walki o brąz i zająłem piąte miejsce. A tym razem był finał i srebrny medal. Tak że rzeczywiście bardzo dobrze wspominam Emiraty (uśmiech).
- Jak wysoko trzeba postawić ten ostatni medal?
- Można powiedzieć, że to mój życiowy sukces, bo za jednym razem wpadło mi aż 700 punktów rankingowych. A do tej pory jeszcze nigdy nie dołożyłem do rankingu światowego tylu punktów jednorazowo. Bardzo się z tego cieszę.
- Jeden występ i od razu awansował pan w tym rankingu z 39. na 22. miejsce...
- Zgadza się, ale tu muszę podkreślić, że w tym roku aż tak się nie nastawiałem na budowanie pozycji w tym rankingu. Już po igrzyskach startowałem z miejsca poza pierwszą setką... Ale zawsze to lepiej być wyżej notowanym na świecie niż niżej.
- Po wyeliminowaniu w pierwszej walce raczej nieznanego Tadżyka Odildżona Safarowa, w ćwierćfinale i półfinale pokonał pan przed czasem rywali już ze światowego topu: Rosjanina Andrzeja Wołkowa i Izraelczyka Ora Sassona. Obaj są notowańi w czołowej dziesiątce na świecie...
- Rosjanie generalnie są bardzo mocni w judo i byle kogo nie wysyłają na Grand Slam, a ten Wołkow jest faktycznie groźnym przeciwnikiem. No a Sasson jest wicemistrzem Europy, brązowym medalistą igrzysk w Rio de Janeiro i zwycięzcą turniejów rangi Masters, więc to jest też bardzo dobry zawodnik. To on wyeliminował mnie z turnieju olimpijskiego, więc w Abu Dhabi wziąłem na nim taki mały rewanż.
- Jest pan już po sezonie?
- Nie, u nas właściwie nie ma czegoś takiego, jak koniec sezonu (uśmiech). Można powiedzieć, że dopiero się rozpędzamy; na moje nieszczęście, bo już trochę jestem zmęczony. Za dwa tygodnie walczę w turnieju Grand Prix w holenderskiej Hadze, a później mamy badania lekarskie w Instytucie Sportu, kolejny obóz w Cetniewie i od stycznia dalej przygotowujemy się do kolejnych startów. A tych w judo nie brakuje: ostatni to Grand Slam w grudniu w Tokio, a w nowym roku pierwszy start jest już chyba pod koniec stycznia. Jedną z głównych imprez sezonu będą na wiosnę mistrzostwa Europy, więc pierwsze konkretne wyzwanie nastąpi już dosyć szybko. A po drodze pewnie jeszcze jakiś turniej Grand Prix, więc na pewno będzie w czym wybierać i gdzie startować.
- Wracając do finału w Abu Dhabi, pana rywalem był debiutujący w tej wadze Cyrile Maret, srebrny medalista tegorocznych ME i brązowy medalista z Rio de Janeiro, ale w kat. 100 kg. Siłą rzeczy, walczył pan z nim pierwszy raz. Zaskoczył czymś pana ten Francuz?
- Muszę powiedzieć, że trochę nie byłem przygotowany, nie wiedziałem, jakie techniki on wykonuje. Chociaż wiedziałem, że jest mocny i tak obstawiałem, że od razu zobaczymy go w pierwszej trójce. Trochę mnie zgubiła pewność siebie, bo już w pierwszej akcji zrobiłem wazari, no i się podpaliłem, bo myślałem, że zaraz go skończę w kolejnej akcji. Ale to za dobry zawodnik, żeby takie historie z nim przeszły. Wyprzedził mnie, rzucił, przytrzymał i było po wszystkim. Cały finał był bardzo dynamiczny, dużo się działo, wszyscy mówią, że fajnie się to oglądało. Było dobrze, a następnym razem może będzie lepiej (uśmiech). pes