Czasem decyduje jeden ruch wiosła

2017-10-25 11:00:00(ost. akt: 2017-10-24 18:02:12)
Miłosz Jankowski

Miłosz Jankowski

Autor zdjęcia: Archiwum zawodnika

Wioślarz Miłosz Jankowski, wychowanek Wiru Iława (aktualnie AZS AWFiS Gdańsk), ma za sobą bardzo udany sezon (najlepszy w karierze), bowiem wspólnie z Jerzym Kowalskim zajął czwarte miejsca podczas mistrzostw Europy oraz świata.
— Od mistrzostw świata w minął już prawie miesiąc. Patrząc z perspektywy czasu, czwarte miejsce to dla ciebie wynik...
— ...mobilizujący przed przyszłym sezonem. Uważam, że to dobry wynik. Popłynęliśmy najlepiej, jak tylko potrafiliśmy, a że konkurencja jest naprawdę silna, więc nie udało się wskoczyć na podium. Różnica między czołowymi na świecie osadami w konkurencji męskich dwójek podwójnych wagi lekkiej jest na tyle mała, może poza dominatorami z Francji, że bardzo często o klasyfikacji końcowej decydują minimalne szczegóły, jeden ruch wiosła. Pasuje tu określenie: dyspozycja dnia.
— Czyli lepiej w Sarasocie być nie mogło?
— Daliśmy z siebie wszystko, nie było nic do poprawki.
— Ale przecież podczas najważniejszych regat zmagałeś się z kontuzją żeber. Ból nie przeszkadzał w pływaniu?
— To był dość poważny uraz, jednak nie miał wpływu na moją dyspozycję. Dwa dni treningów, już w USA, miałem z głowy, jednak finalnie okazało się, że z tej kontuzji więcej było stresu niż to było warte. Inna sprawa, że podczas startu w zawodach rangi Pucharu Świata, mistrzostw Europy czy MŚ każdy, nawet malutki, element jest ważny, a kontuzja może urosnąć do rangi tragedii. Na szczęście nie w tym przypadku, choć przyznam, że podczas jednego z wyścigów delikatny ból odczuwałem, ale nie podczas finału.
— Sarasota znajduje się na Florydzie, niedawno bardzo doświadczonej przez huragan Irma. Widziałeś jej niszczycielskie efekty?
— Akurat Sarasota leży w takim miejscu Florydy, że szczęśliwie żywioł ją ominął. Tak naprawdę poza posprzątanymi już w kupki gałęziami nie widziałem żadnych zniszczeń. Organizatorzy na przyjście Irmy byli bardzo dobrze przygotowani. „Zwinęli ”tory i całe miasteczko wioślarskie na czas najgorszego ataku huraganu, by potem — trzy dni przed rozpoczęciem mistrzostw — znowu wszystko poustawiać. To były bardzo dobrze przeprowadzone zawody, a sam tor i jego zaplecze robi ogromne wrażenie. Wszystko było bardzo amerykańskie, czyli... duże. Po autach, którymi jeżdżą Amerykanie, widać, że skala ma dla nich znaczenie. Inna sprawa, że paliwo jest w USA dużo tańsze niż w Polsce.
— Dobrze wspominasz ostatnie MŚ, źle nie wypowiadasz się także o czwartym miejscu mistrzostw Europy w Racicach. Miłosz Jankowski zdaje się być zadowolony z właśnie zakończonego sezonu.
— Nie może być inaczej, bo to mój najlepszy sezon w karierze. Zresztą akurat mistrzostwa świata były imprezą udaną dla całego polskiego wioślarstwa. Reprezentacja narodowa zdobyła łącznie cztery medale, w tym jeden w parawioślarstwie. Zabrakło tylko może wisienki na torcie, czyli złota. A jeśli chodzi o mnie i Jurka Kowalskiego, to ten sezon obaj oceniamy na duży plus. Przez cały rok startów byliśmy w światowej czołówce, sprawa końcowego wyniku była często otwarta, a walka odbywała się na ostrzu noża. Nasza osada pływa coraz lepiej, dopracowaliśmy szczegóły techniczne i czekamy już na sezon 2018. Z Jurkiem pływa mi się dużo lepiej niż z moim poprzednim partnerem z osady Arturem Mikołajczewskim, z którym startowałem na olimpiadzie. Byliśmy na trzecim miejscu w klasyfikacji Pucharu Świata, zajmowaliśmy czwarte miejsca na ME i MŚ. Jest dobrze.
— Czy w przyszłym roku rozpocznie się już walka o kwalifikacje na igrzyska w Tokio?
— Jeszcze nie, dopiero w 2019 roku będzie można zdobyć przepustkę do Japonii. Najważniejszymi zawodami w przyszłym roku będą, podobnie jak teraz, mistrzostwa Europy i świata. Różnica polega jednak na tym, że obie imprezy dzielą tylko cztery tygodnie, czyli dużo mniej niż teraz. Zawodnicy i ich trenerzy, chcący powalczyć o medale na tych zawodach, będą mieli nie lada zadanie przy tworzeniu planu przygotowań, aby najlepsza forma była od połowy sierpnia do połowy września.
— Dominatorzy z Francji, Pierre Houin i Jeremie Azou, będą już wówczas w waszym zasięgu?
— Zobaczymy, trzeba się będzie postarać, bo rzeczywiście trafili się nam rywale bardzo mocni, waleczni, lubiący zademonstrować siłę już od pierwszego biegu. Odpowiadając jednak na pytanie: tak, jak najbardziej są do wyprzedzenia podczas wyścigu. Co ciekawe Azou przez trzy lata pływał z innym partnerem, dopiero niedawno do łodzi wsiadł z nim młodszy Houin. Była to dość zaskakująca decyzja sztabu szkoleniowego Trójkolorowych, jednak, jak pokazują wyniki, bardzo słuszna (22 sierpnia Jeremie Azou niespodziewanie ogłosił zakończenie kariery — red.).
— Komentatorzy relacjonujący najważniejsze imprezy wioślarskie podkreślają, że dzięki wam w końcu odrodziła się w Polsce konkurencja męskich lekkich dwójek podwójnych. Czuć w związku z tym jeszcze większą presję wyniku ze strony środowiska wioślarskiego?
— Nie ma żadnej presji, jest za to w naszej kadrze olbrzymia motywacja. Każdy każdego wspiera, pozytywnie nakręca, tak było m.in. podczas mistrzostw świata w USA, znacznie poprawiła się także komunikacja pomiędzy trenerami reprezentacyjnymi.
— 195 centymetrów wzrostu wciąż daje ci tytuł najwyższego "lekkusa" na świecie?
— Tak, zresztą jedyny zawodnik, który mógłby ze mną konkurować, już nie pływa. Pozostali rywale są niżsi co najmniej o dziesięć centymetrów. Temat mojej pracy licencjackiej brzmiał: "Warunki somatyczne a prędkość pływania łodzi". Podczas badań wyszło mi na to, że wyżsi pływają szybciej,
— Na koniec zmieńmy może temat, czyli jak wygląda twoje życie po ślubie?
— Właściwie to za wiele się nie zmieniło. Z Kamilą, także iławianką, jesteśmy już razem dziesięć lat. To był krok, który w końcu chcieliśmy zrobić. Kolejnymi będą zakup mieszkania oraz dzieci.
MATEUSZ PARTYGA