Setki milionów dolarów kibice wydają na koszulki sportowych idoli

2017-09-29 12:00:00(ost. akt: 2017-09-28 19:53:22)

Autor zdjęcia: Jeremiusz Dutkiewicz

W 2016 roku kibice Manchesteru United kupili aż 2 850 000 klubowych koszulek za prawie 230 milionów euro! Moda na koszulki dotarła także do Polski, o czym najlepiej świadczą biało-czerwone trybuny podczas meczów polskich reprezentacji.
Przez kilkadziesiąt lat piłkarską reprezentację Polski ubierały krajowe firmy. W latach 60. i na początku 70. XX wieku stroje, dodajmy, że dość podłej jakości, dostarczał Polsport. I to właśnie w polsportach biało-czerwoni zdobyli złoty medal olimpijski w Monachium (1972) oraz awansowali do finałów mistrzostw świata 1974.

Dopiero wtedy współpracą z Polakami zainteresowała się firma Adidas. Na Mundial do Niemiec reprezentacja Kazimierza Górskiego pojechała już ubrana przez tego producenta, nie obyło się jednak bez pewnych zgrzytów, w efekcie Jan Tomaszewski zamiast numeru 20 miał na koszulce nietypową dla bramkarza dwójkę, Kazimierz Deyna zagrał z „12” (a powinien z „9”), a „10” trafiła ostatecznie do Adama Musiała, zamiast do Jana Domarskiego,.
Do prawdziwego skandalu doszło we wrześniu 1975 roku podczas meczu eliminacji Euro 76 Polska — Holandia (4:1) na Stadionie Śląskim w Chorzowie. Do tej pory strona polska naszywała orły, ale tym razem to producent miał nanieść nadruk godła na koszulkę. No i Niemcy pomylili kolory! W efekcie Polacy po raz pierwszy i ostatni zagrali w białych koszulkach z… czerwonym orłem na piersi.

Do lat 70. podstawowym zadaniem strojów piłkarskich było odróżnienie obu rywalizujących ze sobą zespołów, które były też w zasadzie jedynym ich odbiorcą. Zmieniło się to dopiero za sprawą angielskiej firmy Admiral, której właściciel wpadł na pomysł sprzedaży piłkarskich koszulek... kibicom, słusznie uważając, że jest to potencjalnie bardzo perspektywiczny rynek. Uznał, że tysiące kibiców kupią takie koszulki, by w ten sposób identyfikować się z reprezentacją lub ulubionym klubem.
W efekcie za około 20 tysięcy funtów firma Admiral, która ubierała m.in. reprezentację Anglii, nabyła prawa od angielskiej federacji piłkarskiej, po czym rozpoczęła produkcję koszulek dla kibiców. Od razu też producenci pomyśleli o ich uatrakcyjnieniu, bo do tej pory koszulki nie były zbyt wymyślne, dlatego zaczęły pojawiać się na nich różne ozdobniki, paski i lampasy. Był to efekt rewolucyjnej zmiany myślenia: od tej pory koszulka miała mieć też wartość estetyczną.

Trzeba jednak przyznać, że nowy produkt potrzebował wiele lat, by w końcu opanować piłkarskie stadiony oraz hale, w których grali siatkarze, koszykarze czy piłkarze ręczni. Ale w końcu koszulki stały się popularne wśród kibiców, świadczą o tym chociażby biało-czerwone trybuny podczas meczów polskich reprezentacji czy żółto-czarne stroje kibiców na stadionie Borussii Dortmund. Jednak prawdziwym królem polowania w 2016 roku był Manchester United, który sprzedał wtedy, bagatela, 2 850 000 koszulek za prawie 230 milionów euro! Czysty zysk kubu to minimum 20 procent, czyli do kasy Manchesteru United tylko z tego jednego źródła wpłynęło 46 milionów euro! Przykład United pokazuje, jaką moc mają transfery, bo jeszcze do lipca 2016 roku najwięcej koszulek sprzedał Real Madryt, ale wtedy to do Manchesteru przyszedł Zlatan Ibrahimović i nagle setki tysięcy kibiców zapragnęły mieć koszulkę z jego nazwiskiem na plecach.

— Przed podpisaniem takiego kontraktu kluby zawsze szacują zyski, jakie osiągną po ściągnięciu nowego zawodnika. Im nazwisko jest bardziej gorące, tym te zyski będą większe — wyjaśnia Jeremiusz Dutkiewicz, właściciel olsztyńskiej firmy Szopex, która współpracuje z Polskim Związkiem Koszykówki, Polskim Związkiem Piłki Siatkowej oraz Profesjonalną Ligą Piłki Siatkowej.
Dla przykładu 96 milionów euro, jakie Real Madryt wydał na Cristiano Ronaldo, zwróciły się zaledwie po roku ze sprzedaży koszulek z jego nazwiskiem! Oczywiście nie pokryło to kosztów transferu, bo czysty zysk klubu wyniósł pewnie około 20 procent, ale w sumie dało to całkiem pokaźną sumę. Zresztą daje do tej pory, bo na przykład tylko w sezonie 2015/16 Real sprzedał 955 tysięcy koszulek Cristiano Ronaldo! — Bo tak ten biznes działa, tylko wielkie gwiazdy zachęcają kibiców do kupna koszulek. Nazwiskami zawodników drugiego planu interesują się tylko rodziny i znajomi — nie ma wątpliwości Dutkiewicz. — Dlatego na przykład w NBA z ogółu wyprodukowanych koszulek klubu Washington Wizards około 70 procent będzie nosiło nazwisko John Wall, a pozostałe 30 procent rozdzielą pomiędzy pozostałych koszykarzy.

A oto kluby, które w 2016 roku sprzedały najwięcej koszulek (warto zwrócić uwagę na to, że w pierwszej dziesiątce znalazł się AC Milan, który nie jest już tą samą drużyną co dekadę temu, ale jak widać, jest to wciąż silna marka):

10. AC Milan: 650 000
9. PSG: 685 000
8. Liverpool: 705 000
7. Juventus Turyn: 850 000
6. Arsenal Londyn: 1 225 000
5. Bayern Monachium: 1 500 000
4. Chelsea Londyn: 1 650 000
3. FC Barcelona: 1 980 000
2. Real Madryt: 2 290 000
1. Manchester United: 2 850 000

W tej sytuacji nikogo nie dziwi, że producenci niemalże każdego roku wymyślają klubom nowe wzory piłkarskich strojów, bo każda nowa kolekcja generuje nowe, liczone w setkach milionów euro, zyski. Poza tym kluby i reprezentacje wypuszczają koszulki okazjonalne, na przykład z okazji jakiegoś meczu lub mistrzostw, ale są też inne sposoby na zachęcenie kibiców do sięgnięcia do swoich portfeli. — Dla przykładu Barcelona w lidze hiszpańskiej, Pucharze Króla czy Lidze Mistrzów gra w koszulkach z różnymi logotypami — mówi Dutkiewicz. — W tej sytuacji kibic, który mocno identyfikuje się z klubem, zamiast jednej, kupi koszulki, na które wyda nie 100, a 300 euro.

Nic więc dziwnego, że moda ta dotarła w końcu także do Polski. Z różnych jednak względów, przede wszystkim ekonomicznych, popularność zdobywała powoli. A jak już kibice zaczęli przychodzić w biało-czerwonych strojach, to większość z nich była jedynie podróbkami markowych koszulek, które z oryginałem miały tyle wspólnego co Coca Cola z Polo Cocktą. Jednak stopniowo kibice zaczęli doceniać oryginalne produkty, bo mają świadomość, że w ten sposób wspomagają ukochana dyscyplinę lub klub.
— W Anglii, Niemczech czy Hiszpanii nie do pomyślenia jest, by kibic przyszedł na mecz w jakiejś podróbce — opowiada Dutkiewicz. — Każdy z nich, nakładając oryginalny trykot, czuje się elementem wielkiej klubowej armii. Poza tym ma świadomość, że w ten sposób wspomaga swoją drużynę, bo część pieniędzy uzyskanych ze sprzedaży koszulki trafi do klubowej kasy. W Polsce pod tym względem cały czas jesteśmy jeszcze na początku drogi. Jakieś 10-12 lat temu jeden sklep klubowy Liverpoolu sprzedawał więcej koszulek niż wszystkie sklepy w Polsce sprzedały koszulek wszystkich klubów i reprezentacji — wyjaśnia Jeremiusz Dutkiewicz. — A gdy Borussia Dortmund zmieniła swojego partnera technicznego, to przez zaledwie trzy miesiące sprzedała 100 tysięcy klubowych żółto-czarnych gadżetów z logo Pumy: koszulki, plecaki, czapki, bluzy itp. Katalog sklepu klubu z Dortmundu jest gruby niczym książka telefoniczna. Z logo Borussii można kupić praktycznie wszystko: od długopisów, przez sprzęt sportowy, posłanie dla psa w kształcie stadionu, a na żółto-czarnej lodówce kończąc.

Na polskim rynku zdecydowanym liderem jest Legia Warszawa — w sezonie 2015/16 wartości sprzedanych gadżetów piłkarskich mistrzów kraju wyniosła ponad 10 milionów złotych, a że klub stosuje dość wysoką marżę, czego nie krył Bogusław Leśniodorski, były prezes Legii, więc można założyć, że jego czysty zysk przekroczył pięć milionów złotych. W porównaniu z bogatymi klubami Anglii, Hiszpanii czy Niemiec są to grosze, ale przecież nie od razu Kraków zbudowano. Legia cały czas pracuje nad swoją ofertą, a w 2016 roku sprzedano w Polsce 26 tysięcy jej koszulek.

Moda na koszulki rozpowszechniła się także wśród kibiców siatkówki, ale początki także były trudne. — Po raz pierwszy zaproponowaliśmy je kibicom w 2012 roku podczas memoriału Wagnera w Zielonej Górze — wspomina Dutkiewicz. — Sprzedaż była jednak śladowa, przez kilka dni sprzedaliśmy około 50 koszulek. Dzisiaj w tylko jednym dniu meczowym sprzedaż jest cztero- lub nawet pięciokrotnie większa. Oczywiście jest to uzależnione od wyników: jeśli zespół odnosi sukcesy, to wokół niego wytwarza się dobra atmosfera, a to zachęca kibiców do kupna sportowych gadżetów. Na siatkarskim rynku tylko niektórym polskim kubom udało się odnieść sukces na koszulkowym rynku. Na pewno są w tym gronie Skra Bełchatów i Resovia Rzeszów, w piłce ręcznej Vive Kielce, natomiast w piłce nożnej zdcydowanym numerem jeden jest Legia. Mam wrażenie, że warszawski klub sprzedaje tyle koszulek, ile wszystkie pozostałe kluby Ekstraklasy razem wzięte. Oczywiście jest to związane z grą w europejskich pucharach, Tym razem Legia w nich nie zagra, więc i sprzedaż pewnie będzie niższa.

A jak to wygląda w przypadku Indykpolu AZS Olsztyn? — W poprzednich latach sami sprzedawaliśmy koszulki naszym kibicom — wyjaśnia Marcin Zarębski z olsztyńskiego klubu. — Ale od trzech lat sympatycy siatkówki mogą je kupić w sklepie naszego partnera technicznego, firmy EYE Sport. Na pewno przywiązanie kibiców do klubowych barw oraz kupowanie przez nich koszulek ułatwia nam rozmowy z potencjalnymi partnerami technicznymi — kończy Marcin Zarębski.
Mało kto jednak wie, że koszulka Roberta Lewandowskiego kupiona na przykład w klubowym sklepie Bayernu Monachium to nie jest ta sama koszulka, w której polski napastnik gra w zespole mistrzów Niemiec. — Są to tzw. repliki — wyjaśnia Jeremiusz Dutkiewicz. — Wizualnie są podobne, ale koszulka kibicowska musi spełniać inne zadania. Poza tym replika jest dla kibica fajniejsza, może mniej oddycha, ale przecież kibic nie będzie w niej biegał po boisku, tylko siedział na trybunach. Repliki koszulek koszykarskich klubów NBA mają często duże naszywane logotypy, liczby lub litery. Wygląda to efektownie, ale zawodnikom takie naszywki bardzo by przeszkadzały w grze, dlatego na ich koszulkach te wszystkie znaki graficzne są zazwyczaj drukowane.

Jak już wspomniałem, sprzedaż koszulek, dresów, bluz lub innych gadżetów poprawia stan finansów klubów. W przypadku siatkówki, gdy zsumuje się wszelkie tantiemy, może się okazać, że od 20 do 25 procent wartości koszulki trafia ostatecznie do kasy klubu lub Polskiego Związku Piłki Siatkowej. — To już jest spora suma — nie ma wątpliwości Dutkiewicz. — Poza tym firmy płacą duże pieniądze za możliwość zostania sponsorem technicznym klubu. Oczywiście im klub bardziej znany, tym te kwoty są większe.
Dla przykładu ostatnio Real Madryt wynegocjował nowy kontrakt z Adidasem, zgodnie z którym Królewscy przez dziesięć lat będą grać w strojach z trzema paskami, za co w sumie otrzymają... półtora miliarda dolarów (150 milionów za sezon). — Każdy partner techniczny tak sobie to wszystko kalkuluje, by te olbrzymie opłaty potem odrobić, sprzedając repliki oryginalnych strojów sportowych — wyjaśnia Jeremiusz Dutkiewicz.
ARTUR DRYHYNYCZ