Joanna Jędrzejczyk: Trenuj ciężko, walcz łatwo

2017-06-14 13:30:00(ost. akt: 2017-06-14 10:10:02)

Autor zdjęcia: Arch. prywatne

Po powrocie ze Stanów wskoczyłam w tramwaj i jak dziecko otwierałam oczy i buzię, nie wierząc, że jestem w domu — mówi olsztynianka Joanna Jędrzejczyk, mistrzyni świata UFC.
Joanna Jędrzejczyk po powrocie ze Stanów Zjednoczonych nie miała chwili spokoju, m.in. pojechała do Krakowa na promocję swojej książki i kilka spotkań biznesowych, została zaproszona na ostatni mecz ligowy Legii Warszawa z Lechią Gdańsk, potem wzięła udział w gali piłkarskiej Ekstraklasy oraz obejrzała na Stadionie Narodowego spotkanie eliminacji mistrzostw świata z Rumunią. A już wkrótce ponownie leci za ocean.

— Wygląda na to, że po powrocie do Polski więcej czasu spędzasz na różnego rodzaju przedsięwzięciach i spotkaniach niż nadrabianiu kontaktów rodzinno-towarzyskich.
— Oczywiście rodzina jest najważniejsza, ale rzeczywiście pracy jest dużo. Czasem spędzam w domu dwa dni, a resztę w trasie. Muszę jednak to robić i lubię to robić.

— A jeśli masz już możliwość wypoczynku, to preferujesz jezioro, morze czy góry?
— Różnie. Ostatnio byłam na promocji swojej książki w Gdańsku. Udało mi się zabrać mamę oraz siostrzeńca i spędziliśmy tam weekend. Cieszy mnie wszystko, co polskie. Pierwszego dnia w Olsztynie po powrocie ze Stanów, zamiast poruszać się samochodem i tak załatwiać sprawy na mieście, wskoczyłam w tramwaj i jak dziecko otwierałam oczy i buzię, nie wierząc, że jestem w domu (śmiech).

— Często cię już rozpoznają na ulicy?
— To jest po części to, czego chciałam, żeby zawodnicy MMA byli traktowani jak sportowcy. Mieszane sztuki walki to sport XXI wieku. Widzę bardzo pozytywną zmianę. Wiele osób pyta mnie, gdzie mam więcej fanów, albo mówi, że więcej mam ich w Stanach. Bardzo się to zmieniło, szczególnie po ostatniej walce. Cieszę się, że sukcesy sportowe przemawiają za mną.

Inna sprawa, że praca, jaką przez dwa lata wykonaliśmy z moim kuzynem i managerem Karolem, owocowała pojawianiem się w mediach. Ludzie myślą, że napisanie książki lub pojawienie się na okładkach magazynów to są miliony na koncie. Tak to nie wygląda. Okładki są za darmo, wywiady też, a jeszcze trzeba czasem pojechać na drugi koniec Polski i do tego dołożyć. Ale to z czasem daje owoce. Chcemy, żeby ludzie usłyszeli o tym, co robimy. W ten sposób budujemy naszą markę. Czasem przed pojedynkiem ludzie piszą do mnie, żebym się zajęła treningiem, a nie okładkami w kolorowych czasopismach. Nie wiedzą jednak, że robię to wtedy, kiedy przyjeżdżam do Polski na miesiąc, na trzy lub na dwa tygodnie. Wtedy jest czas na to, kosztem wolnych chwil. Moje wakacje po walce z Jessiką Andrade to był raptem pięciodniowy pobyt w Miami.

— No właśnie. Od tego pojedynku i kolejnej obrony tytułu minął już miesiąc i pewnie już rozebrałaś tę walkę na czynniki pierwsze. To rzeczywiście była twoja najlepsza walka, jak wiele osób uważa?
— Myślę, że tak. Założenia techniczne i taktyczne nam wyszły. Zawsze mówiłam, że szukam ludzi, którzy wniosą coś do mojego życia. I czuję, że team, który mam teraz, jest bardziej oddany wspólnemu celowi. Ja też jestem bardziej oddana, mocno trenuję i mogę śmiało powiedzieć, że ciężka praca popłaca. Trenuj ciężko, walcz łatwo. Trzy miesiące, które spędziłam w Stanach na przygotowaniach, dały owoc w trakcie ostatniej walki. Ludzie mogą się dziwić, kiedy mówię, iż z każdym campem jestem coraz lepsza, ale tak jest naprawdę. Po walce podeszła do mnie dziewczyna z Perfecting Athletes, z którą mieszkam w Stanach i która jest niesamowitą zawodniczką jiu-jitsu i pomaga mi w przygotowaniach. Powiedziała, że ta walka była pięknym obrazem, który malowaliśmy każdego dnia na treningach. Kiedy to usłyszałam, łzy napłynęły mi do oczu. Wiedziałam, że dokonałam czegoś wielkiego i spełniałam założenia moich trenerów.

— Słychać w twoim głosie, że jesteś z tego pojedynku bardzo zadowolona.
— Przed walką w Madison Square Garden (z Karoliną Kowalkiewicz — red.) nie było czasu, aby bliżej poznać się ze swoim teamem i zaufać sobie. A teraz mieliśmy na to wszystko czas. To niesamowite i jednocześnie piękne, jakimi priorytetami jesteśmy dla sobie w tym klubie (American Top Team — red.).

— W tym roku zobaczymy cię jeszcze w oktagonie?
— Oczywiście, najprawdopodobniej pod koniec roku. Niedawno rozmawiałam z Seanem Shelby z UFC. Powiedziałam mu, że czuję się dobrze i ogólnie zapytałam, kiedy planują wrzucić mnie na kolejną galę. Na razie nic jednak nie jest potwierdzone, to tylko bardziej spekulacje. Padło kilka dat, jedna nawet dość szybko, bo 8 września, ale to nierealne. Wcześniej mówiłam, że chcę w tym roku walczyć trzy razy, tak teraz chcę jeszcze tylko jednej walki. Widzę bowiem, że wolniejsze przygotowania są bardziej owocne.

— Spekulacją na razie pozostaje też nazwisko twojej kolejnej rywalki.
— Myślę, że padnie na Rose Namajunas. Rozmawiałam z Seanem Shelby przed niedawną walką Karoliny Kowalkiewicz z Claudią Gadelhą. Pojawiła się bowiem plotka, że zwyciężczyni tego pojedynku będzie moją kolejną przeciwniczką. Sean od razu powiedział, że to nieprawda. A po drugie, gdyby nawet Karolina wygrała z Gadelhą (przegrała w pierwszej rundzie — red.), to i tak nie zasłużyła na pojedynek o tytuł, bo zdominowałam nasz wcześniejszy pojedynek. To, że raz mnie trafiła, nie czyni z niej kolejny raz pretendentki. Na 90 procent będzie więc to Rose, chyba że po drodze „wyskoczy” jakaś dziewczyna, która sprawi wielką niespodziankę.

— Zaskoczył cię wynik walki Gadelhy z Kowalkiewicz?
— Ani trochę. Wiem, jaką zawodniczką jest Claudia Gadelha i spodziewałam się takiego wyniku. Zawsze jednak jestem za Polakami. Pamiętam moment, kiedy rozmawiałam z Seanem Shelby o Karolinie i namawiałam go, żeby wziął ją do UFC, bo to bardzo mocna zawodniczka. Oczywiście nie przypisuję sobie żadnego udziału w tym, że tutaj trafiła, bo to wyłącznie jej zasługa. Nasza walka była ostra, także na poziomie mentalnym, ale to nie jest tak, że nie szanujemy się nawzajem.

— Pod koniec czerwca wracasz do Stanów. Co będzie czekało cię za oceanem?
— Najpierw lecę na kilka dni do Las Vegas jako gość International Fight Week oraz spędzić trochę czasu z fanami. Potem dwa, trzy dni będę w Los Angeles. Następnie wracam na Florydę, by trenować. Zostałam zaproszona na mecz Kadra Marcina Gortata — Wojsko Polskie, który odbędzie się w Polsce na koniec lipca, ale nie wiem jeszcze, czy zdążę na to wydarzenie wrócić. Na pewno jednak wrócę do kraju w sierpniu, żeby świętować swoje 30. urodziny (śmiech). We wrześniu natomiast rozpoczną się właściwe przygotowania do kolejnej walki.

Grzegorz Kwakrzys


Komentarze (3) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. W zasadzie #2266374 | 88.156.*.* 15 cze 2017 12:00

    to pranie się po mordzie po osiągnięciu pewnego stopnia rozwoju intelektualno - obyczajowego powinno budzić raczej już tylko zażenowanie.

    Ocena komentarza: warty uwagi (2) odpowiedz na ten komentarz

  2. znajomy #2266185 | 89.228.*.* 15 cze 2017 00:49

    Buba goń królika!pozdro gim 9

    odpowiedz na ten komentarz

  3. PGR OLSZTYN #2265847 | 195.136.*.* 14 cze 2017 13:44

    Ja bym został w USA

    odpowiedz na ten komentarz