Tomasz Szewczak jak zawsze niezawodny

2017-06-13 12:54:56(ost. akt: 2017-06-13 13:12:40)
Olsztyński tercet w kadrze narodowej (od lewej): Tomasz Krajewski (siódmy w ME, kat. 85 kg), trener Jacek Szewczak i Tomasz  Szewczak, brązowy medalista ME w Banja Luce

Olsztyński tercet w kadrze narodowej (od lewej): Tomasz Krajewski (siódmy w ME, kat. 85 kg), trener Jacek Szewczak i Tomasz Szewczak, brązowy medalista ME w Banja Luce

Autor zdjęcia: Archiwum T. Szewczaka

Jak wychodzimy na matę, to jest zasada "bij mistrza" i ci młodsi rywale koniecznie chcą mnie sprawdzić. Ale jeszcze jakoś odpieram te ich ataki - uśmiecha się olsztynianin Tomasz Szewczak, który niedawno zdobył w Bośni i Hercegowinie brązowy medal mistrzostw Europy w ju jitsu.
- Umiesz liczyć, licz na siebie: zrobiłeś sobie miły prezent na okrągłe urodziny (akurat we wtorek Tomasz Szewczak kończy 40 lat - red.).
- Zgadza się, bo kto najlepiej zadba o ciebie, jak nie ty sam (uśmiech). Wiadomo, jadąc na zawody, myśli się o zwycięstwie, natomiast różnie to wychodzi, bo nie tylko ja tak sobie myślę. W każdym razie wybrałem się do Banja Luki z nastawieniem, żeby wygrać mistrzostwa Europy (walki w kat. do 94 kg - red.). A jak zobaczyłem losowanie turniejowej „drabinki”, które wypadło korzystnie dla mnie, to się tylko w tym utwierdziłem. Podobała mi się ta „drabinka”...

- No i zaczęło się bardzo dobrze.
- Tak, pierwsze dwie walki i wygrane przed czasem: szybko sobie poradziłem i z Francuzem Loickiem Butelem, i ze Słoweńcem Tadejem Vrbekiem. A w walce o wejście do finału czekał Dmitrij Marczenko, stary znajomy, bo już od jakiegoś czasu spotykamy się na zawodach. Wiedziałem, że to będzie trudna walka, natomiast myślałem, że z pozytywnym zakończeniem dla mnie. Dymitr zaskoczył mnie szybkością, wyprzedzał mnie i nie ma co ukrywać: był w tej walce szybszy. Ja byłem lepszy kondycyjnie, ale on rozegrał to dobrze taktycznie: dwa razy poprosił o przerwę medyczną, odsapnął sobie i mógł dalej walczyć. I wygrał. Fajnie mi się biło, ale zabrakło mi szybkości. Trudno.

- A dlaczego zabrakło szybkości?
- Bo w ogóle nad nią nie pracowałem. Teraz nie było takiej potrzeby, ale liczę, że ta szybkość przyjdzie pod koniec lipca (uśmiech). Nie da się zrobić dwóch szczytów formy w ciągu miesiąca (między 20 i 30 lipca we Wrocławiu będą rozgrywane igrzyska sportów nieolimpijskich, czyli World Games 2017 - red.)... Tak że teraz wszedłem w zawody prosto z treningu, no i potraktowałem je też treningowo. Wiadomo: ME to prestiżowa impreza i fajnie jest uzyskać dobry wynik, natomiast nie jest to najważniejsza impreza w tym sezonie.

- W walce o brąz pokonałeś innego Rosjanina, Michaiła Kostiuka, choć wynik 7:4 pokazuje, że nie było lekko.
- No, nie było. To szybki chłopak, który się fajnie rusza, a przeszedł do mojej wagi (do 94 kg - red.) z kategorii 85 kg. Walka była na styku, a ja cały czas gdzieś tak jednym, dwoma punktami przegrywałem. No, ale na 40 sekund przed końcem przejąłem inicjatywę, a sprawę ułatwiło mi to, że trochę zabrakło mu zdrowia. Trzy rzuty na wazari, trzymanie praktycznie do końca i mogłem się cieszyć z kolejnego medalu.

- Można ci pozazdrościć medalowej średniej z mistrzostw Europy...
- Nie wiem, czy ktoś może się czymś takim pochwalić (uśmiech). Mistrzostwa Europy są co dwa lata, a to był mój ósmy start i... ósmy medal. Czyli - począwszy od 2003 roku i brązu w Hanau - mam sto procent skuteczności. Przez 14 lat ani razu nie zszedłem z „pudła”... W Polsce to nie ma o czym mówić: tak długo ludzie nie żyją (śmiech), a i w Europie ciężko spotkać kogoś, kto by tak długo utrzymywał się na topie. Zazwyczaj ludzie albo szybciej kończą karierę, albo „bawią się” tylko w zawody krajowe, tak że robię za ewenement nawet w skali europejskiej. Jeśli jeszcze widzę jakieś twarze, które powtarzają się od lat, to teraz raczej już tylko w roli trenera.

- W kontekście World Games, największym plusem występu w ME jest to, że świetnie wytrzymałeś te zawody kondycyjnie i zdrowotnie.
- Nad tym ostatnio pracowałem: „robiłem” kondycję i siłę, no i to było czuć. Jak mówiłem, brakuje jeszcze szybkości, ale za to się zabiorę gdzieś tak na trzy tygodnie przed Wrocławiem. Po to, żeby się wstrzelić na pełnej motorycznej sprawności w World Games.

- Pewnie niedługo pojawi się już dreszczyk emocji: nie dość że nadchodzą zawody czterolecia, to jeszcze odbędą się na własnych śmieciach.
- Zgadza się, taka impreza zagości w Polsce pierwszy raz. Ludzie będą mogli zobaczyć, że nie tylko mistrzostwa świata, Europy czy igrzyska olimpijskie, ale i są takie imprezy: igrzyska dla dyscyplin, które się „nie łapią” do programu stricte olimpijskiego. Myślę, że we Wrocławiu każdy z kibiców znajdzie coś ciekawego dla siebie (uśmiech). Wiem, co mówię, bo byłem na dwóch World Games - osiem lat temu na Tajwanie i przed czterema laty w kolumbijskim Cali (gdzie Tomasz Szewczak zdobył srebro - red.) - no i naprawdę świetnie to wyglądało: to impreza zorganizowana z wielkim rozmachem. Co widać także na trybunach, bo publiczność dopisywała. A każdy to potwierdzi, że inaczej się walczy, jak są pełne trybuny, a inaczej, jak z boku siedzą trzy osoby na krzyż. U nas na pewno też będzie gorąco na widowni...

- Tak jak i na macie, bo w World Games startują tylko najlepsi z najlepszych...
- To prawda: tylko sześciu ludzi w każdej wadze, w tym czołowa czwórka z rankingu światowego plus dwóch zawodników z „dzikimi kartami”, dobranych przez światową federację. Czyli słabych już nie ma.

- A jak się sprawdził w ogniu walki nowy trener kadry (Jacek Szewczak, młodszy brat Tomasza - red.)?
- Wszystko zostaje w rodzinie (śmiech). A już poważniej: Jacek to nie jest przypadkowa osoba, wzięta na to stanowisko nie wiadomo skąd. Wprost przeciwnie: on od lat siedzi w sporcie i ju jitsu, jeszcze do niedawna sam walczył, nawet na tegorocznych mistrzostwach Polski, i zna się na tej robocie, jak mało kto. I to było widać w Banja Luce: trafne podpowiedzi, wsparcie z boku i generalnie było czuć, że mamy naprawdę fajny team. Dopingujemy się nawzajem, jesteśmy coraz bardziej zżyci i idzie to w dobrą stronę. Nowy zarząd naszego związku też próbuje coś robić, żeby polskie ju jitsu miało się lepiej: na przykład znajdując sponsorów, którzy pomagają nam sprzętowo. Wygląda to coraz poważniej i mam nadzieję, że tak już zostanie. Bo sportowo, jak zwykle, jest OK - drużynowo zajęliśmy w ME drugie miejsce.

- Ten kolejny, ósmy już medal ME pewnie nie jest zasługą tylko Tomasza Szewczaka...
- Sto procent racji. Po pierwsze, dziękuję Wojtkowi Sarnackiemu i jego chłopakom z sekcji judo olsztyńskiej Gwardii, którzy pomagali mi w przygotowaniach. Duże słowa podziękowania należą się także moim przełożonym z Zakładu Karnego w Barczewie: za wyrozumiałość i stałe wsparcie. To ważne: czuć, że w pracy życzliwie patrzą na rozwijanie tych moich zainteresowań... pes

Źródło: Gazeta Olsztyńska