Do Ełku wreszcie wrócił spokój

2017-04-19 19:00:00(ost. akt: 2017-04-19 19:23:36)

Autor zdjęcia: Paweł Godlewski

MKS Ełk w sześciu wiosennych meczach III ligi zdobył 15 punktów, czyli... tyle samo, co w 17 kolejkach rundy jesiennej. — Jest duży skok jakościowy — mówi Paweł Sobolewski, który wrócił do Ełku po latach gry w Ekstraklasie.
— Jakie wy tam w Ełku witaminy bierzecie, że wiosną idziecie jak w lidze niczym burza?
— Rzeczywiście, dużo się zmieniło u nas od jesieni. Przede wszystkim do klubu przyszedł nowy trener Mirek Dymek, który poukładał drużynę. Poza tym sprowadzono kilku chłopaków na pozycje, na których mieliśmy braki. Czyli na środek obrony, bo jesienią często się zdarzało, że w tym miejscu ja grywałem, a to dużo mówi o całej sytuacji (Sobolewski był przez całą karierę skrzydłowym, w Ekstraklasie zagrał 177 meczów, zdobył 15 goli — red.). No i teraz jest normalnie: spokojnie pracujemy, są wyniki, jest atmosfera i idziemy od meczu do meczu.
— Czyli żadnych witamin nie ma?
— Ja tam jakieś biorę, ale przecież jestem starszy pan (śmiech).
— Wiosną wygraliście pięć z sześciu meczów, zdobywając aż 15 punktów. Czyli tyle samo co w 17 spotkaniach na jesieni. Metamorfoza jest niesamowita.
— Skok jakościowy jest duży i to na boisku widać. Ale jeszcze raz powtórzę: jest spokój, jest normalna praca, a wtedy wszystko się zazębia.
— Czyli misja utrzymania III ligi dla Ełku staje się realna?
— Nie wszyscy w to zimą wierzyli, bo nasza sytuacja była może nie tragiczna, ale bardzo zła. Teraz jesteśmy na dobrej drodze, ale wciąż musimy być czujni, bo na dziś z ligi spada pięć zespołów (MKS ma pięć punktów przewagi nad zajmującym 14. miejsce Ursusem Warszawa — red.). Dlatego musimy ciągle walczyć, taka jest zresztą nadrzędna zasada w sporcie.
— Jak się pan odnajduje w trzecioligowej rzeczywistości po kilkunastu latach gry w Ekstraklasie?
— Początkowo ciężko było mi się zaadoptować. Zwyczajnie przyzwyczaiłem się do lepszego, czyli do wyższych standardów, do większych wymagań, no i chciałem, żeby w Ełku też tak było. I frustrowałem się niemalże nieustannie. Ale w którymś momencie usiadłem sobie spokojnie w domu i zrozumiałem, że to ja muszę się zaadoptować do sytuacji i miejsca, w którym jestem. I teraz jestem już spokojny, może nawet za spokojny. Nie krzyczę na sędziów, nie dziwię się, że ktoś lekko krzywo zagrał piłkę. Odzyskałem spokój wewnętrzny. Cieszę się, że jestem w moim Ełku, myślę, że w klubie też się cieszą z mojej obecności, bo wiedzą, że na boisku jeszcze nieraz im pomogę. I jest dobrze.
— Wygraliście w ostatniej kolejce na wyjeździe z ŁKS w Łodzi i pośrednio strąciliście łodzian z fotela lidera. A teraz ŁKS przyjeżdża w niedzielę na mecz wiosny do Finishparkietu Drwęcy Nowe Miasto Lubawskie. Jak pan ocenia szanse obu zespołów?
— Zacznę od tego, że my w Łodzi wygraliśmy, ale prawda jest taka, że to ŁKS był lepszy. Rywale prowadzili grę, przeprowadzili dużo akcji oskrzydlających. To zdecydowanie najlepszy zespół, z jakim graliśmy wiosną. Ale Finishparkiet wiosną też gra dobrze, wygrał choćby z rezerwami Legii i Jagiellonii. Dlatego nie wiem, jak będzie, poza tym, że będzie ciekawie. Hipotetyczna wygrana Finishparkietu dałaby mu cztery punkty przewagi i spokój na dalszą część rozgrywek. Ale przecież takie drużyny jak nasza pokazują, że wiele jeszcze może się w tej lidze wydarzyć.
— Przez lata grał pan w Koronie Kielce, która teraz w sobotę podejmie na własnym stadionie Termalikę Nieciecza. I może sobie zapewnić miejsce w grupie mistrzowskiej i pewne utrzymanie w lidze. Da radę?
— Sytuacja jest naprawdę ciekawa, bo w pewnych okolicznościach Koronie może wystarczyć nawet remis. Byłaby to spora sprawa dla klubu, bo po raz pierwszy od kilku lat Korona nie musiałaby sobie zawracać głowy walką o utrzymanie. Ale musi uważać, bo Termalica gra lepiej na wyjazdach niż u siebie. Ważna będzie chłodna głowa, i to jest pewne.
ZBIGNIEW SZYMULA



Źródło: Gazeta Olsztyńska