Nasz zespół ma duży potencjał

2017-04-19 07:00:00(ost. akt: 2017-04-19 07:21:30)

Autor zdjęcia: Grzegorz Czykwin

— Chcemy wygrać pozostałe mecze i utrzymać się w czubie tabeli, a że czołówka jeszcze parę razy ze sobą zagra, więc może być ciekawie — mówi Michał Krawczyk, piłkarz ręczny pierwszoligowej Warmii Traveland.
— Przez święta emocje na pewno opadły, ale domyślam się, że zaraz po piątkowym meczu ze Spójnią Gdynia miał pan mocno podniesione tętno.
— Niestety, tak, tym bardziej że ten mecz był do wygrania. Czuliśmy, że jesteśmy w stanie z nimi wygrać i można by nawet rzec, że byliśmy lepszym zespołem, ale jednak z końcowego wyniku cieszyła się Gdynia. Niestety, czasem tak to już jest, że w sporcie nie zawsze wygrywa sport, bo biorą górę sytuacje pozaboiskowe. W tym przypadku byli to sędziowie. Nawet nie patrząc na tę ostatnią akcję, czy wpadła, czy nie wpadła ta bramka (równo z końcową syreną Marcin Malewski rzucił na 26:26, ale sędzia główny zmienił decyzję bramkowego arbitra i nie uznał tego trafienia — red.), było wiele sytuacji w trakcie tego spotkania, które ewidentnie pokazywały, kto ten mecz ma wygrać. I pod czyje dyktando były te sytuacje gwizdane. Nam nie pozostawało nic innego, jak walczyć i myślę, że na pewno daliśmy z siebie wszystko. Szkoda, że to nie wystarczyło chociaż do remisu, ale takie jest życie...
— Zaczęło się od innej przykrej i smutnej sprawy: przed tym spotkaniem odczytano wasz list otwarty poświęcony dramatycznie trudnej sytuacji finansowej Warmii Traveland...
— Prawda jest taka, że od dłuższego czasu mamy te problemy, jeśli nie od samego początku sezonu. My, jako zawodnicy, mieliśmy wielkie nadzieje, że po bardzo dobrym zeszłym sezonie, w tych rozgrywkach poziom finansowania, zaangażowania sponsorów i władz klubu będzie taki, że pozwoli nam to normalnie funkcjonować, trenować i grać. A może nawet postarać się pomyśleć o czymś ciekawym na przyszłość... Niestety, w tym sezonie sytuacja jest najgorsza od dobrych paru lat. Na dodatek nie wiemy, z czego to wynika, bo nikt z nami nie rozmawia. Mimo wszystko postanowiliśmy, że w związku z tym, iż jesteśmy sportowcami z prawdziwego zdarzenia, to nadal będziemy dawać z siebie wszystko. Dając władzom klubu konkretne argumenty w rozmowach z potencjalnymi sponsorami: kolejny sezon z rzędu jesteśmy w czubie tabeli, mimo tych wszystkich kontuzji i osłabienia składu. My robimy wszystko, co możemy, ale z drugiej strony, niestety, wygląda to gorzej. Chcieliśmy, żeby wszyscy o tym wiedzieli i zobaczyli, jaka jest sytuacja, no i stąd ten list. Może dzięki temu coś się zmieni... Nie robimy sobie jakichś wielkich nadziei, ale po prostu pękliśmy. Zaraz koniec sezonu, a my nie wiemy, na czym stoimy...
— Wracając do ostatniego spotkania, to w dramatycznej końcówce po brutalnym faulu na Pawle Deptule należał wam się rzut karny. Zgodnie z przepisami, jeśli do takiego faulu dochodzi w ostatnich 30 sekundach gry, to niezależnie od tego, gdzie popełniono przewinienie, z urzędu dyktuje się karnego...
— I to jest ten największy żal... Powiem szczerze: przeszło mi przez głowę, a pewnie moim kolegom też, że trzeba by złożyć protest po tym meczu, ale to nie leży w naszej gestii. Pewnie będziemy rozmawiać z panem dyrektorem (mowa o Leszku Dublaszewskim, dyrektorze klubu — red.) i ze znajomymi sędziami o tym, jak ta sytuacja wyglądała w świetle przepisów. Po tym brutalnym zagraniu zawodnik Spójni zobaczył niebieską kartkę (skutkującą zawieszeniem co najmniej na jeden mecz — red.), ale to nie była jedyna kontrowersyjna sytuacja w tym spotkaniu, bo na przykład trener gości dwukrotnie tak po prostu wbiegł sobie na boisko. A z tego, co się orientuję — a chyba aż tak przepisy się nie zmieniły — to prawo wejścia na boisko z zewnątrz mają tylko lekarz i fizjoterapeuta. A były dwie takie sytuacje, kiedy trener Gdyni wbiegł na boisko... Mało tego: w końcówce, kiedy Paweł leżał na boisku, szkoleniowiec Spójni nie dość, że znów wtargnął na boisko, to na dodatek wywołał nerwową atmosferę, która udzieliła się wszystkim (o mały włos nie doszło do bójki — red.). I żadna kara jego drużyny za to nie spotkała. Najwidoczniej jednym można więcej niż drugim i tyle. Nikt nikogo nie złapał za rękę, ale wystarczy obejrzeć nagranie tego meczu, żeby stwierdzić, że było w trakcie gry kilka czy kilkanaście sytuacji ewidentnie „przegwizdanych” w jedną stronę. Smutne...
— Na pewno można być zadowolonym z jednego: że do gry wrócili niewidziani przez cały sezon Paweł Deptuła i Mateusz Kopyciński (wypadł z gry po pierwszym meczu — red.).
— Zdecydowanie tak i my jesteśmy z tego bardzo zadowoleni. Myślę, że Paweł pokazał wielką chęć do gry, wolę walki i zacięcie, no i było widać, że mu tej piłki ręcznej brakowało przez tyle miesięcy. Mateusz też się dobrze wkomponował, a to wszystko pokazuje, że jako zespół mamy duży potencjał. Szkoda tylko, że Pawła, któremu po tym brutalnym faulu trzeba było założyć trzy szwy na łuk brwiowy, czekają ze dwa tygodnie przerwy, tak że znowu sobie nie pogra. No ale zostało nam do końca pięć spotkań, więc nie ma co ryzykować ewentualnym pogłębieniem urazu. Niech się Paweł wyleczy, żeby pomógł nam w tych ostatnich spotkaniach
— A najbliższe macie już w czwartek o godz. 18, kiedy podejmiecie w Uranii Nielbę Wągrowiec.
— W Wągrowcu nie grałem, ale z relacji kolegów wiem, że to był pierwszy mecz w tym sezonie, który przegraliśmy na własne życzenie. Nasza drużyna zagrała słaby mecz, na co wpłynęła też pewnie długa podróż, Nielba zagrała dobrze, no i, niestety, przegraliśmy. W czwartek będziemy chcieli od samego początku narzucić swój styl gry i po prostu pokazać, na co nas stać. Bo tak naprawdę, mimo że z trzech spotkań, które rozegraliśmy w ostatnim miesiącu, wygraliśmy tylko jedno, to z naszego stylu gry możemy być zadowoleni w każdym z tych meczów (z Gwardią Opole w Pucharze oraz Astromalem Leszno i Spójnią w lidze — red.). A to jest niezły prognostyk przed kolejnymi grami. Chcemy wygrać wszystkie pozostałe mecze i utrzymać się w czubie tabeli, a że czołówka jeszcze parę razy między sobą zagra, więc może być ciekawie. pes


Źródło: Gazeta Olsztyńska