Bramkarz musi być trochę szalony

2017-03-29 16:00:00(ost. akt: 2017-03-30 08:32:50)

Autor zdjęcia: Grzegorz Kwakszys

Marcin Prorok ma 37 lat oraz kilka sezonów spędzonych z Warmią Olsztyn w Superlidze piłkarzy ręcznych, a mimo to wciąż z powodzeniem potrafi bronić bramki swojej drużyny, czego dowodem niedawny mecz wicelidera II ligi Orkana Ostróda z Gwardią Koszalin.
Marcin Prorok, rocznik 1980, jeden z najlepszych w historii polskiej piłki ręcznej. W latach 1978-1982 przychodzili na świat zawodnicy, których później cała Polska nazywała Orłami Wenty: Bartosz Jurecki, Sławomir Szmal, Karol Bielecki, Grzegorz Tkaczyk. — Z tym ostatnim miałem nawet przyjemność gry. Pamiętam, jak podczas zgrupowań w Mielcu trenował ten swój słynny rzut z wyskoku z dwóch nóg. Kiedy to jednak było dokładnie, tego nie wiem. Zupełnie nie mam pamięci do dat — przyznaje Marcin Prorok.

Dobrze jednak pamięta swoje początki na boisku do piłki ręcznej. Miały one miejsce w olsztyńskiej SP 27. Do wyboru młodzież miała wtedy w szkole kilka dyscyplin, a nasz bohater postawił na szczypiorniaka.

— Wybrałem piłkę ręczną, bo było w niej najwięcej biegania, a ja bardzo lubiłem biegać. Prowadził nas wtedy Ryszard Gołdyn, którego serdecznie pozdrawiam i wspominam z wielkim sentymentem. Wspólnie osiągnęliśmy wiele sukcesów. To właśnie on postawił mnie w bramce, bo grając w polu, biegałem za każdym, każdego faulowałem i wszyscy się na mnie wkurzali. A ja po prostu byłem taki niewyżyty, że biegałem za piłką. Jak pies, któremu rzuci się patyk (śmiech). Trener postawił więc mnie w bramce i okazało się, że idzie mi na tej pozycji całkiem dobrze, bo podczas wielu turniejów uznawano mnie za najlepszego bramkarza. To mnie zachęciło, żeby pozostać przy piłce ręcznej — mówi Marcin Prorok.

Kolejnym etapem była już Warmia. W niej uczniowie z SP 27 spotkali się z rówieśnikami z SP 24 (trener Piotr Nidzgorski). Z Mieczysławem Nowakiem w roli szkoleniowca drużyna pokonywała kolejne szczeble, by w sezonie 2000/01 awansować do I ligi. A po czterech latach przyszedł kolejny wielki sukces, bo w maju 2005 r. Warmia wywalczyła awans do ekstraklasy.
— Sam awans to była niesamowita euforia. Dopiero potem zdaliśmy sobie sprawę, z czym to się wiąże i jaki nawał pracy nas czeka — wspomina Marcin Prorok. — W tamtym momencie musiałem ciągle przebijać się, pokazywać, że potrafię bronić. Byłem drugim bramkarzem. Na tej pozycji byli starsi ode mnie i dobrzy Łukasz Szymański czy Adam Piekarski. Po awansie zaczęło się sprowadzanie zawodników. Zakup kolejnego bramkarza sprawiał, że schodziłem na dalszy plan. Tamtego okresu nie zamieniłbym jednak na żaden inny w moim życiu. Nawet jeśli byłem drugim bramkarzem i dawano mi pojedyncze szanse, to wykorzystywałem je w 90 procentach, choć to bardzo subiektywne stwierdzenie (śmiech). Kibice żyli wtedy drużyną. W hali V LO był zawsze komplet publiczności, a kiedy przenieśliśmy się do Uranii, ona także w dużej części zapełniała się podczas naszych spotkań.

Po sezonie 2007/08 drogi Marcina Proroka i olsztyńskiej Warmii rozeszły się, a sam zawodnik wyjechał do Niemiec.

— Było to dosyć niefortunne rozstanie. Zabrakło porozumienia na linii zawodnik — zarząd. Poniekąd zdecydowały względy finansowe, poniekąd stwierdzono, że nie jestem potrzebny, o czym dowiedziałem się z gazet, co było przykre. Zdecydowałem się wyjechać za granicę. Udało mi się nawiązać kontakt i znalazłem klub w niemieckiej lidze regionalnej. Dlaczego wyjechałem? Chciałem grać w piłkę ręczną, ale miałem dość bycia bramkarzem. Tym razem chciałem zagrać w polu — mówi Marcin Prorok.
Trafił do SKG Bonsweiher. Na boisku pozycję bramkarza zamienił na skrzydłowego. — Na początku miałem problem z tym, że nie mogliśmy grać... z klejem — wspomina Marcin Prorok. — W Niemczech są takie obostrzenia, że klub lub zarządca hali mogą zażyczyć sobie, że na obiekcie nie grać z klejem. Na kontry jednak potrafiłem szybko pobiec i rzucić parę bramek. Pod względem szybkościowym byłem przygotowany bardzo dobrze. Grałem na skrzydle, wychodziło mi to w miarę nieźle.

W Niemczech były bramkarz Warmii spędził łącznie cztery lata. Potem grał jeszcze w TV Morbach oraz HSG Biewer/Pfalzel.

— W Morbach byłem dwa i pół roku. Wspólnie z drużyną awansowaliśmy nawet do wyższej ligi. W tym klubie występowałem najpierw na lewej połówce, a potem, kiedy już dość dobrze wyćwiczyłem sobie rzut i podanie lewą ręką, przeszedłem na prawą połówkę. Stałem się pewnego rodzaju filarem drużyny ze względu na swoją wszechstronność. Tam też poznałem bardzo miłych i sympatycznych ludzi, z którymi mniejszy lub większy kontakt utrzymuję do dziś. W Niemczech wtedy pracowałem oraz dostawałem pewne uposażenie z klubu. Czasu miałem jednak tyle, że w pewnym momencie zacząłem też grać... w piłkę nożną — opowiada olsztynianin.

Cały tekst w czwartkowej "Gazecie Olsztyńskiej".

Źródło: Gazeta Olsztyńska