Z Kataru Konrad Bukowiecki leci do Belgradu

2017-02-28 12:00:00(ost. akt: 2017-02-28 23:07:14)
 Zmiana warty w polskiej kuli: Konrad Bukowiecki i stary mistrz Tomasz Majewski

Zmiana warty w polskiej kuli: Konrad Bukowiecki i stary mistrz Tomasz Majewski

Autor zdjęcia: Archiwum zawodnika

— Odpocznę od startów, popracuję nad techniką i ruszam do Belgradu — mówi Konrad Bukowiecki. Kulomiot ze Szczytna kończy obóz w Katarze i leci na halowe mistrzostwa Europy.
— Długo pan w domu nie usiedział: po mistrzostwach Polski tylko dzień w Szczytnie i znowu w drogę...
— I trochę mi to nie pasuje, szczerze mówiąc, ale co zrobić: taki jest sport. Faktycznie, dzisiaj jestem w domu, a jutro o czwartej nad ranem jadę do Warszawy, skąd lecę do Kataru (rozmowę przeprowadzono zaraz po halowych mistrzostwach Polski w Toruniu — red.).

— No to chyba jedyny pozytyw związany z kolejną podróżą jest taki, że to nie będzie droga przemierzona na czterech kółkach.
— Fakt, trochę żeśmy się z tatą ostatnio najeździli, bo to i ciągłe jazdy do Spały, i wypad na zawody do Poczdamu, za moment do Ostrawy, a później jeszcze Łódź, Toruń, no i powrót ze Spały do domu. Tak że było trochę tego „zwiedzania” zza szyby samochodu.

— Dwa lata temu brąz, przed rokiem srebro, a teraz wreszcie ma pan swoje złoto halowych mistrzostw kraju seniorów. W trakcie konkursu w Arenie Toruń wyglądał pan jednak na mocno zniecierpliwionego...
— Bo moje wyniki nie były na tyle dobre, żebym mógł być zadowolony. Zacząłem od 20,37 m, później było 20,04 i 20,61, no i trzy próby spalone. Czyli ogólnie bez szału, bo to nie są jakieś świetne rezultaty. Fajnie, że to wystarczyło do zwycięstwa, ale ja mam apetyt na dużo dalsze pchanie i wiem, że mnie na to stać. A na to, że teraz tego nie pokazałem, złożyło się wiele różnych czynników. Przede wszystkim to, że to był mój czwarty start w ciągu... tygodnia, więc naprawdę jestem strasznie zmęczony. Poza tym wkradły się jeszcze jakieś niuanse techniczne, bo przez ten tydzień nawet nie miałem okazji popracować nad techniką. Ale w Doha będę już tylko trenował i to będzie czas na dopracowanie tych spraw. Tam wreszcie sobie „podłubię” technikę (uśmiech).
K
— Spała, Poczdam, Spała, Ostrawa, Łódź, Toruń — to daje aż sześć startów w ciągu 16 dni! Nie można było z czegoś zrezygnować?
— Sezon halowy jest krótki, więc to normalne, że występuje spiętrzenie terminów. Nie ukrywam też, że za darmo tego nie robiłem (uśmiech). Chociaż bardziej chodziło o to, żeby obyć się z halą, bo — jak mówię — to jest bardzo krótki sezon, a do tej głównej imprezy trzeba się dobrze przygotować (mowa o zaplanowanych na ten weekend halowych mistrzostwach Europy w Belgradzie — red.). A wiadomo: zawsze inaczej się pcha na treningach niż na zawodach. No i myślę, że ja taką pewność już trochę poczułem, bo mój najsłabszy wynik w tych sześciu startach to 20,51, a więc całkiem przyzwoicie. Tym bardziej że widać pewną powtarzalność i stabilność, co też jest fajne. Mam nadzieję, że wszystko idzie w takim kierunku, że w Belgradzie będzie ciekawie (uśmiech). Popracuję nad techniką, odpocznę od startów, złapię trochę świeżości i luzu, no i powinny być dalekie pchnięcia. Na to liczę.

— Nie dość, że ustabilizował się pan w okolicach 20 i pół metra, to ustanowił pan w Ostrawie całkiem ładny rekord życiowy — 21,15.
— Też mi się tak wydaje. Zawsze to inaczej wygląda, jak jest 21 metrów z kawałkiem, a nie „tylko” dwadzieścia z przodu (uśmiech). Fajne jest też to, że zrobiłem taki znaczący postęp, bo od zeszłego sezonu halowego, kiedy moja życiówka z Madrytu to było 20,61, poprawiłem się o ponad pół metra. I oby tak dalej. A wracając do tych sześciu startów: pięć z nich wygrałem, co też dobrze mi poukładało w głowie. A ten jedyny raz, kiedy nie byłem pierwszy, to był Poczdam, gdzie przegrałem tylko z Davidem Storlem i Tomasem Stankiem, którzy są na czele list światowych, więc to też żadna ujma.

— Chyba musi pan robić częstsze wypady do Ostrawy. Rok temu uzyskał pan tam 21,01 na otwartym stadionie i wówczas to była pana życiówka, a teraz 21,15 w hali.
— Tak, też to zauważyłem (uśmiech). Powiem tak: jeśli tylko mój menedżer załatwi mi zaproszenie na mityng Zlatej Tretry, to oczywiście z miłą chęcią znów wystartuję w Ostrawie.

— Wracając do mistrzostw Polski, na brak groźnych rywali nie może pan narzekać. Ponad 20 metrów pchają też pozostali medaliści Michał Haratyk i Rafał Kownatke, a jest jeszcze Jakub Szyszkowski, który miał w tym sezonie 20,32.
— To prawda. I trzeba tu zwrócić uwagę, jaki poziom pchnięcia kulą mamy w tym roku w Polsce. Nie mówię tylko o medalistach, bo nawet jedenasty, czyli ostatni w stawce, zawodnik miał w Toruniu wynik powyżej 18 metrów. A ja pamiętam jeszcze niedawne czasy, kiedy Kuba Szyszkowski wygrywał mistrzostwa Polski w hali z wynikiem 18,70; to było w 2013 roku. No i to daje obraz tego, jak wysoki mamy teraz poziom kuli. Teraz ten wynik dałby mu tylko szóste miejsce, bo szósty w Toruniu Andrzej miał 18,59 (mowa o Andrzeju Reginie, koledze klubowym Konrada Bukowieckiego — red.). No i warto zauważyć też to, że na ośmiu najlepszych kulomiotów w Polsce aż czterech jest z Gwardii Szczytno (siódmy był Sebastian Łukszo, a ósmy Andrzej Naszko — red.)! Co pokazuje, że te wszystkie nagrody, jakie dostaje nasz trener, są miarodajne i w pełni zasłużone (trener Ireneusz Bukowiecki — red.).

— Skąd pomysł na te późnozimowe wypady do Kataru? Bo to już trzeci rok z rzędu, jak trenuje pan w Doha.
— Sam pomysł wziął się od Tomka Majewskiego (mistrz olimpijski z Pekinu 2008 i Londynu 2012 — red.), który w sezonach letnich też latał przed główną imprezą właśnie do Kataru. A Tomek, wiadomo, jest na tyle wielkim autorytetem w kuli, że warto słuchać, co on ma do powiedzenia. Dlatego idziemy ścieżką wytyczoną przez Tomka, a ja wiem z doświadczenia, bo byliśmy już tam dwa razy, że mi też to pasuje. Bo fajnie jest wyrwać się z tego chłodu do ciepła, tym bardziej że w Katarze są bardzo dobre warunki treningowe i mieszkalne. „Podbicie” słoneczne przed główną imprezą w hali to jest super sprawa... pes

Źródło: Gazeta Olsztyńska