MISTRZ JEST ZADOWOLONY Z TEGO, CO POKAZAŁ

2017-02-15 12:00:00(ost. akt: 2017-02-15 12:06:40)
Bojer z numerem P-36 w akcji, czyli Karol Jabłoński podczas zwycięskich regat na jeziorze Wielimie pod Szczecinkiem. Olsztynianin wygrał już w tym sezonie i mistrzostwa świata, i mistrzostwa Polski Fot. Robert Hajduk/bojery.pl

Bojer z numerem P-36 w akcji, czyli Karol Jabłoński podczas zwycięskich regat na jeziorze Wielimie pod Szczecinkiem. Olsztynianin wygrał już w tym sezonie i mistrzostwa świata, i mistrzostwa Polski Fot. Robert Hajduk/bojery.pl

Autor zdjęcia: Grzegorz Kwakszys

Jak już informowaliśmy, kolejny tytuł do swojej przebogatej kolekcji trofeów dołożył ostatnio Karol Jabłoński (OKŻ Olsztyn). 55-letni olsztynianin w weekend w popisowym stylu wygrał pod Szczecinkiem mistrzostwa Polski w bojerowej klasie DN.
— Niedawno po raz jedenasty został pan mistrzem świata. A który raz wygrał pan mistrzostwa Polski?
— W gazetach piszą, że po raz dziesiąty (uśmiech). Ja tego nie liczę, to inni są od takich rzeczy.

— Chyba dobrze się pan czuł w warunkach, jakie panowały na jeziorze Wielimie, gdzie rozegrano tegoroczne mistrzostwa kraju. Tytuł zapewnił pan sobie już na dwa wyścigi przed końcem rywalizacji...
— Zdecydowanie najlepiej poradziłem sobie z trudnymi warunkami. Raz, że był to bardzo szybki lód, a dwa: wiatr był zmienny i trzeba było mieć dużo wyczucia. Łatwo było zostać w grupie i złapać gorsze miejsce. Choć akurat mnie udało się uniknąć wpadek. Wygrywałem wyścigi, finiszowałem na drugim, trzecim miejscu... Było to wynikiem dobrej żeglugi, mądrej i konsekwentnej, ale też szybkiej. Jestem zadowolony z tego, co pokazałem podczas tych mistrzostw. A nie było to łatwe. Niektórzy faworyci, szczególnie w niedzielę, nazbierali trochę punktów. Dzięki temu uzyskałem tak dużą przewagę, że w dwóch ostatnich wyścigach nie musiałem już startować.

— Nie musiał pan, ale wystartował i to z... zamocowaną kamerą Go Pro.
— Nagrywałem ujęcia dla niemieckiej telewizji NDR. Przyjechali nakręcić materiał o Mazurach zimową porą, o Olsztynie, o naszym klubie.

— Po pierwszym dniu rywalizacji pisał pan na swojej stronie internetowej, że po trzech pierwszych, wygranych wyścigach był pan bardzo zmęczony. To warunki w największym stopniu miały na to wpływ?

— Bojery są sportem ekstremalnym, bardzo wyczerpującym fizycznie. Niezależnie od tego, ile trwa wyścig, a trwa on od 10 do 20 minut, napięte są wszystkie partie mięśniowe. Akurat na tym jeziorze, przy tej szybkiej, ekstremalnej jeździe, trzeba było mocno się napracować. Dlatego po sobotnich wyścigach byłem potężnie zmęczony, zresztą nie tylko ja. Wszyscy to odczuwali.

— Wyścigi były bardzo dynamiczne. Tomasz Zakrzewski w swojej relacji na jednym z portali społecznościowych napisał, że jeszcze nie widział zawodów z taką liczbą kontuzji i kolizji.
— Zgadza się. Pierwszego dnia mieliśmy sporo zderzeń, kolizji i problemów ze sprzętem. Wszystko to jednak wynikało z ekstremalnych warunków, w których nie wszyscy zawodnicy się odnaleźli. Bardzo trudno było utrzymać bojer pod kontrolą... Ci, którzy mieli troszkę więcej pecha lub po prostu zaliczyli chwilę nieuwagi, tracili kontrolę, co w efekcie powodowało jakieś komplikacje.

— Bojerowcy nie mają chwili wytchnienia, bo przed wami kolejne ważne zawody: na nadchodzący weekend zaplanowano mistrzostwa Europy.
— Tak, pierwszy wyścig ma się odbyć w niedzielę, a mistrzostwa mają potrwać do piątku. Zobaczymy, dokąd pojedziemy. Może na Węgry, a może do Austrii. Tego jeszcze nie wiemy. Podejrzewam, że w okolicach czwartku poznamy decyzję odnośnie miejsca rozegrania regat. kwk