Udana wyprawa na Czarny Ląd

2017-02-01 12:00:00(ost. akt: 2017-02-01 19:49:13)
Trener Ireneusz Bukowiecki i mały lew

Trener Ireneusz Bukowiecki i mały lew

Autor zdjęcia: archiwum domowe

Zdrowie, trochę szczęścia i powinno być dobrze. Czy na medal? Oby, choć to tylko sport — mówi Ireneusz Bukowiecki, trener Gwardii Szczytno, w tym mistrza i rekordzisty świata juniorów w pchnięciu kulą Konrada Bukowieckiego.
— Nie było łatwo się z panem skontaktować i zdaje się, że ta tendencja może się utrzymać.
— Bo dopiero co wróciliśmy do kraju, a że lada dzień znów wyjeżdżamy, więc jest trochę spraw do ogarnięcia (uśmiech). Przez ostatnie trzy tygodnie byliśmy, czyli ja oraz Konrad (Bukowiecki — red.) i drugi nasz zawodnik Andrzej Regin, na zgrupowaniu w Potchefstroom w RPA. To fantastyczne miejsce położone na wysokości prawie 1400 m n.p.m. Tam jest teraz lato, więc warunki klimatyczne są naprawdę fajne... W domu za długo nie posiedzimy, bo przed nami trochę startów halowych, przed mistrzostwami Europy w Belgradzie (3-5 marca — red.) wyjazd najprawdopodobniej do Kataru, potem mistrzostwa, tydzień w kraju i wyjazd aż na miesiąc do Stanów, do Chula Vista w Kalifornii, gdzie Amerykanie mają swój ośrodek przygotowań olimpijskich. Tak że trochę będzie tych wyjazdów.

— Styczeń w kraju to śnieg, mróz i generalnie słabe warunki do treningów na powietrzu, więc takie kadrowe obozy klimatyczne są czymś normalnym. Dla pana zawodników to jest jednak nowinka.
— Zgadza się, pierwszy raz byliśmy na takim obozie. Szukamy, próbujemy nowych rozwiązań i zobaczymy, jakie to przyniesie efekty. Przed nami jeździł w to samo miejsce, i to nie raz, na przykład Tomek Majewski, no i to dawało znakomite rezultaty. Za nami trzy tygodnie ciężkiej pracy oraz dwa starty kontrolne z marszu, w których padły znakomite wyniki.

— W Potchefstroom od paru lat trenują m.in. najlepsi polscy czterystumetrowcy, a wśród nich Kacper Kozłowski z AZS UWM Olsztyn...
— Tak, widzieliśmy się z Kacprem i jego trenerem Zbyszkiem Kozłowskim, którzy byli tam na obozie w tym samym czasie, co my, no i trochę z nimi porozmawialiśmy. Biegacze są w nieco innej sytuacji, bo potrzebują o tej porze roku takiego ciepłego miejsca, gdzie można biegać szybko, w kolcach i normalnym stroju sportowym. Co do miotaczy, to opinie trenerów na temat zasadności takich obozów są podzielone. Czasami jest tak, że zmienia się klimat, organizm inaczej na to reaguje i ten szczyt formy przychodzi trochę za wcześnie. A po powrocie ciężko jest dojść do tych samych wyników. Ale chcemy spróbować i sami zobaczyć, czy to jest dobry kierunek.

— Wracając do tych startów kontrolnych w RPA: pchnąć w połowie stycznia aż 21,17 m (rekord życiowy, najlepszy w tym roku wynik na świecie i rekord Polski do lat 23! — red.) to jest jakiś kosmos. Mimo że zna pan Konrada tak dobrze jak nikt, chyba nawet pana mógł zaskoczyć ten jego wynik z RPA.
— I pewnie by zaskoczył, gdybym nie widział, jak dobrze to wygląda na treningach. A nie szykowaliśmy się jakoś specjalnie do tych zawodów, to były zawody z marszu: dwa treningi dziennie, start, kolejne treningi... Chyba te warunki pogodowe i zmiana klimatu zrobiły swoje, bo to i wzrost aktywności organizmu, i inna adaptacja do treningu. Normalnie po tygodniu takiej pracy chłopakom ciężko się wstaje rano z łóżka, bo wszystko ich boli. Natomiast tam sami mówili, że jest jakoś dziwnie, bo praca jest, a tych problemów na drugi dzień nie ma. Zupełnie inna regeneracja organizmu, dużo darmowej witaminy D3...

— A jakie temperatury tam panowały?
— W granicach 26-30 stopni, więc bardzo ciepło, ale nie za gorąco. W ogóle to jest bardzo fajne miejsce, bo niby położone w górach, prawie na 1400 metrach, a jednak płaskowyż. W ogóle nie widać tych gór. Czasami pada deszcz, zwykle nocą, więc powietrze się oczyszcza. Najgorsze były pierwsze dni, bo na tej wysokości sama rozgrzewka czy truchtanie jest bardzo męczące. I nawet po przebiegnięciu kilkuset metrów ciężko jest złapać oddech. No ale po pięciu dniach wszystko już było OK.

— Ważnych imprez w tegorocznym kalendarzu jest aż nadto: niedługo halowe mistrzostwa Polski w Toruniu, potem halowe ME w Belgradzie, a latem mistrzostwa kraju w Białymstoku, młodzieżowe mistrzostwa Europy w Bydgoszczy, mistrzostwa świata w Londynie i wreszcie uniwersjada na Tajwanie. Jakie cele sobie stawiacie?
— Na początek będzie ważny start w Belgradzie. Z jakimi nadziejami tam pojedziemy? Konrad jest pierwszy rok seniorem, to znaczy jest młodzieżowcem, ale już także seniorem. A pamiętając bardzo dobry wynik z Pragi, czyli piąte miejsce na poprzednich ME w hali (w 2015 r. — red.), kiedy Konrad był dopiero pierwszy rok juniorem, można powiedzieć jedno: na pewno przydałoby się teraz powalczyć o medal. Na razie wszystko wygląda bardzo dobrze, ale to jest tylko i aż sport. Na pewno bardzo ważne są też letnie mistrzostwa świata seniorów w Londynie, młodzieżowe ME oraz uniwersjada, bo Konrad jest studentem. No i mistrzostwa Polski... Czyli wychodzi na to, że nie ma tu mniej ważnych zawodów (uśmiech). Dużo jest tych imprez, tak jak w zeszłym roku i dwa lata temu, kiedy jakoś udawało się to wszystko dobrze pogodzić. Myślę, że w tym roku też uda nam się przygotować formę na wszystkie te imprezy.

— A na co pan liczy w przypadku Andrzeja Regina, który jest, przypomnijmy, mistrzem kraju do lat 23 oraz brązowym medalistą młodzieżowych ME?
— Na pewno na rekord życiowy w granicach, powiedzmy, 19,50 (zeszłoroczna życiówka Regina to 19,31 — red.). Nie chciałbym za wysoko stawiać mu poprzeczki, ale wydaje mi się, że Andrzeja stać jest w tym roku na 20 metrów. Przepracował znakomicie zimowy okres, więc jeśli tylko zdrowie dopisze, to powinno być dobrze. Może 20 metrów to nie jest jakiś oszałamiający wynik, ale jednak dający przepustkę praktycznie na większość imprez mistrzowskich w seniorach.

— Coraz głośniej jest o innym lekkoatlecie Gwardii Szczytno, który — o dziwo — nie jest kulomiotem, tylko sprinterem. Dominik Smosarski, który parę dni temu poprawił o siedem setnych sekundy aż 17-letni rekord Polski juniorów na 200 m (21,34 — red.), we wrześniu skończył dopiero 17 lat, a juniorem jest od miesiąca. To świetnie rokujący zawodnik i wielki talent.
— Potężny talent, naprawdę. I do tego pracowity chłopak. Ciężko coś prognozować, bo sport niesie ze sobą różne historie i uczy też pokory, ponieważ nie wszystko da się przewidzieć. Powiem tak: nie chcę przyjmować zakładów, ale myślę, że Dominik wystartuje w Tokio na następnych igrzyskach olimpijskich. Wydaje mi się, że rzadko się trafiają takie talenty. Oby tylko zdrowie dopisywało.

— Najlepszym polskim sprinterem jest od paru lat Karol Zalewski z AZS UWM Olsztyn. Już powinien powoli zacząć się obawiać Dominika?
— Chyba jeszcze nie, ale... Karol to jest klasa sama w sobie: zawodnik, który biega poniżej 20,50 na 200 m i 10,25 na 100 m. A to są wyniki znakomite. W Polsce nie przegrywa zawodów i myślę, że przez parę lat jeszcze nie będzie przegrywał. Co do Dominika, to niedługo są halowe mistrzostwa Polski w Toruniu, gdzie jest szybsza bieżnia niż w Spale, więc może się zbliżyć do granicy 21 sekund. Karol na pewno jeszcze trochę porządzi w krajowym sprincie, ale powoli niech już myśli, co dalej (śmiech). Tym bardziej że ostatnio razem trenują, bo jak byliśmy w RPA, to Dominik był, i dalej jest, na zgrupowaniu w Spale, gdzie pracuje wspólnie z Karolem i Zbyszkiem Ludwichowskim.

— Czyli jest zdrowa współpraca między dwoma klubami z tego samego województwa?
— Zdecydowanie tak. Zbyszek Ludwichowski to jest fachowiec dużego kalibru, z którym znam się od lat. Robi świetną robotę, ma wyniki i potrafi przygotować zawodnika na docelową imprezę. Mam do niego pełne zaufanie, więc z czystym sumieniem mogłem przekazać Dominika pod jego pieczę.

pes



Źródło: Gazeta Olsztyńska

Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. WTF #2172851 | 173.255.*.* 1 lut 2017 21:39

    Tylko niech nie zapomni zabrać swoich odżywek na te wycieczki ;)

    Ocena komentarza: poniżej poziomu (-1) odpowiedz na ten komentarz