Pokolenie świetnych szachistów rośnie w Szczytnie

2016-11-03 12:16:22(ost. akt: 2016-11-03 12:17:49)

Autor zdjęcia: Zbigniew Malinowski

Gra w szachy to dla wielu niezbadana czarna magia oraz... synonim nudy. Jednak Alfred Sobolewski ze Szczytna udowadnia, że takie opinie nie mają wiele wspólnego z rzeczywistością.
— Szczytno różnie może się w Polsce kojarzyć, lecz niekoniecznie z szachami.
— Z tego, co wiem, to pierwsze inicjatywy szachowe powstawały w Szczytnie już w latach 50. XX wieku przy ówczesnym Domu Nauczyciela. Spotkania miały wtedy jednak charakter typowo towarzyski. Widoczny rozwój szachów w naszym regionie przypada na lata 70., gdy rozwijały się zakłady przemysłowe, w których pracowali uzdolnieni technicy i inżynierowie. Właśnie przy Lenpolu (Północne Zakłady Przemysłu Lniarskiego — red.) powstał pierwszy szczycieński klub szachowy z prawdziwego zdarzenia. No i szachistom nie szło najgorzej, bo byli m.in. na podium mistrzostw wojewódzkich, dawali też sobie radę w walce z reprezentantami znacznie starszych i bogatszych klubów...

— Nie dali jednak rady przetrwać zmian ustrojowych po 1989 roku...
— Niestety. Gdy upadł zakład będący głównym fundamentem i głównym sponsorem klubu, wszystko się rozsypało. Jednak nie na długo, bo szachiści wciąż chcieli się rozwijać i grać, dlatego we wrześniu 1991 roku powołany został klub szachowy Odrodzenie (nazwa wzięła się od spółdzielni mieszkaniowej, w której znajduje się siedziba klubu — red.). Ogromną zasługę miał w tym Wacław Sudak, który wziął wówczas na siebie główny ciężar organizacyjny, dzięki czemu już na starcie dysponowaliśmy pokaźną grupą zawodników, bo niemal 30.

— Wspomniał pan wcześniej o Domu Nauczyciela, muszę więc zapytać: czy szachy powinny trafić do szkół, bo na przykład w Rosji przynosi to świetne efekty...
— O wprowadzeniu szachów do szkół mówiły chyba wszystkie partie, które dochodziły do władzy w naszym kraju. Niestety, w zasadzie na mówieniu się i zaczynało, i kończyło. A szkoda, bo to naprawdę wspaniałe rozwiązanie. Lokalnymi siłami udało nam się coś takiego wprowadzić w Szkole Podstawowej nr 6, gdzie od 2010 roku funkcjonuje koło szachowe. Podczas zajęć prowadzonych przez Danutę Muraszko dzieci nie tylko mogą nauczyć się zasad, podstaw, ale i świetnie się przy tym bawić.

— Tylko czy dzieci nie wolą biegać za piłką niż siedzieć przy szachownicy?
— Jedno i drugie można pięknie połączyć. Przez progi koła szachowego przewinęło się w ciągu 5 lat około setka dzieci. Jest wśród nich ogromna chęć sportowej rywalizacji. W turniejach, które przeprowadzaliśmy, młodzi... nie godzą się na remisy i walczą, nim nie zgaśnie ostatnia iskierka nadziei na zwycięstwo. Mają chęci, by trenować szachy, jednak nie zawsze mają możliwości. Jakby przejść się tak po szkolnych świetlicach, to w mało której znalazłby się pewnie komplet szachów. W efekcie dzieci tracą czas, patrząc się w telewizor. A mogłyby się świetnie bawić i rozwijać przy warcabach lub szachach.

— Występuje pan też w roli trenera koła szachowego...
— Staram się wspierać tę inicjatywę, dlatego czasem pomagam wyjaśniać najmłodszym jakieś bardziej złożone kombinacje. Mogę już teraz powiedzieć, że w Szczytnie rośnie pokolenie naprawdę świetnych szachistów, którzy — mam nadzieję — wzmocnią swym umysłem nasz klub szachowy. Na przykład 15-letni Hubert Kwiatkowski, 12-letnia Weronika Radawiec czy 9-letnia Magda Dymerska...

— A pana kto i kiedy „zaraził” szachami?
— W drugiej klasie podstawówki nauczyciel przyniósł na lekcję swój prywatny komplet i rozłożył go na ławce. Było to dla nas coś nowego, coś, co nas bardzo zainteresowało. I chyba właśnie tak to powinno wyglądać: szkoła powinna być miejscem, które budzi zamiłowanie do tego typu zdrowych zainteresowań. Gdy zacząłem grać, miałem osiem lat, a przez kolejnych sześćdziesiąt moje zainteresowanie tą dyscypliną wyłącznie rosło.

— Jak wygląda trening szachisty?
— U każdego inaczej. Ja na przykład preferuję analizowanie partii słynnych szachistów. Opierałem się głównie o warsztat świetnego Dawida Bronsteina (Rosjanin, przez wiele lat czołowy szachista świata — red.), z którego stylu starałem się coś dla siebie zaczerpnąć. Ale takich nazwisk jest mnóstwo: od Kubańczyka Raula Capablanki (mistrz świata w latach 1921–1927 — red.), aż po naszego Ksawerego Tartakowera (czołowy szachista Polski i Francji w pierwszej połowie XX wieku — red.). Zwłaszcza ten ostatni miał niesamowity styl: nieprzewidywalny, niezwykle ekspresyjny. Potrafił oddać kilka figur, a następnie dzięki uzyskanej pozycji momentalnie matować przeciwnika.

— Co dają panu szachy?
— Myślę, że swego rodzaju relaks duchowy. Mogę się wyłączyć z całego świata wokół i skupić na kombinacjach na szachownicy. Pobudzają szare komórki, pomagają zachować solidną sprawność umysłową. Pomagają w konstruktywnym myśleniu, a bez niego — nawet grając w zwykłego Chińczyka — zawsze się przegrywa. Poza wszystkim są również świetną okazją do poznawania ciekawych, inteligentnych ludzi oraz niezwykle owocną formą rozrywki.

Rozmawiał Kamil Kierzkowski