Rozmowa z trenerem Joanny Zachoszcz, Jackiem Puciło

2016-09-01 09:27:40(ost. akt: 2016-09-01 08:41:21)
— Tak, to jest dobry wynik, choć dotychczasowe komentarze, które słyszałem, nie postrzegały tak tego występu — mówi Jacek Puciło.

— Tak, to jest dobry wynik, choć dotychczasowe komentarze, które słyszałem, nie postrzegały tak tego występu — mówi Jacek Puciło.

Autor zdjęcia: Przemysław Getka

— Wyglądało to dobrze do połowy wyścigu. Joanna potrafiła wtedy płynąć na równi z najlepszymi zawodniczkami. Później dystans między nimi jednak wzrósł — tak olimpijski debiut Joanny Zachoszcz, opisuje jej trener Jacek Puciło.
— Joanna Zachoszcz zajęła podczas igrzysk olimpijskich w Rio 22. miejsce w wyścigu na 10 000 metrów w otwartym akwenie. To dobry wynik?
— Tak, to jest dobry wynik, choć dotychczasowe komentarze, które słyszałem, nie postrzegały tak tego występu. Media widzą inaczej i jak czytałem inne tytuły niż „Gazeta Olsztyńska”, to takie oceny się pojawiały. Pierwszy raz po igrzyskach rozmawiam jednak z dziennikarzem, więc może to, co powiem, rzuci troszeczkę inne światło, bo uważam, że było inaczej.

— Czyli jak?
— Joanna Zachoszcz przyszła do Olsztyna cztery lata temu. Przez ten okres i trzyletni czas treningów doprowadziłem ją do tego, że zdobyła kwalifikację olimpijską, co już jest wielkim sukcesem. Tym bardziej że maraton pływacki jest młodą dyscypliną. W programie igrzysk znajduje się dopiero od Pekinu (2008 rok — red.).

— Jakie były wasze założenia przed wyścigiem?
— Oczekiwania trenera zawsze są wysokie. Przynajmniej moje. Wiara w pracę wykonaną na treningach i w możliwości wskazywały na trochę inne miejsce. Tak to przynajmniej widziałem. Myślę, że poziom, który cztery lata temu w tej samej konkurencji zaprezentowała Natalia Charłos (zajęła 15. miejsce — red.), był poziomem, który mógł stać się również poziomem Joanny Zachoszcz.

— Co działo się w wodzie?
— Wyścig od początku był prowadzony w mocnym tempie. Zazwyczaj tak to nie wygląda. W granicach 75 procent całego dystansu, czyli przez jakieś 7-8 kilometrów, zawodniczki płyną w tempie umiarkowanym. Dopiero później zaczynają się pierwsze próby indywidualnego rozegrania wyścigu. Tutaj było inaczej. Od początku poziom był bardzo wysoki, a potem zawodniczki, które okazały się najlepsze, pokazały mistrzowską klasę.

— Jak na tle stawki trzymała się pańska podopieczna?
— Wyglądało to dobrze do połowy wyścigu. Joanna potrafiła wtedy płynąć na równi z najlepszymi zawodniczkami. Później dystans między nimi jednak wzrósł. Każdy wyścig ma swoją specyfikę. Może został gdzieś przegapiony moment ataku, ale ja już tego nie widziałem, a potem ciężko już złapać kontakt. Przed sobą mało co widać, rywalek raczej nie, jedynie duże boje kierunkowe. Tutaj nie można już było płynąć ze wszystkimi, tylko trzeba było rywalizować z samym sobą.

— Powiedział pan, że był to dobry występ Joanny Zachoszcz, ale w pańskim głosie wyczuwam niedosyt.
— Wydaje mi się, że jej poziom sportowy jest w tej chwili nie na trzecią dziesiątkę na świecie, ale na drugą. Aczkolwiek trzeba do tego szeregu okoliczności, w tym także sportowego szczęścia. Może wtedy byłoby trochę wyżej. Kiedy jednak emocje już opadły, to cieszę się z tego, co się wydarzyło. Po raz drugi byliśmy reprezentowani na igrzyskach w maratonie pływackim i czas nie poprzestać na miejscach w drugiej dziesiątce, tylko zacząć rywalizować o coś wyżej.

— A jak oceni pan występ polskich pływaków w zamkniętym basenie? Totalna porażka?
— Bardzo dużo się nad tym zastanawiałem i powiem, że nie ma tutaj jednoznacznej oceny. Oczywiście, czujemy niedosyt, ale w tej grupie byli zawodnicy przygotowywani różnymi ścieżkami, indywidualnie lub w kadrze. I żadna z tych ścieżek szkoleniowych nie zafunkcjonowała tak, jakbyśmy oczekiwali. Owszem, były dobre jednostkowe występy, jak na przykład Kacpra Majchrzaka, ale nie było błysku. Za chwilę będziemy to oceniali podczas zarządu Polskiego Związku Pływackiego. Na pewno będą jakieś wnioski, więc dopiero wtedy będzie można odpowiedzieć na pytanie, dlaczego ten występ był taki, a nie inny. Na razie jest na to za wcześnie.

— Rio de Janeiro spisało się jako organizator igrzysk olimpijskich?
— Na igrzyska podróżowaliśmy, kiedy trwała ceremonia ich otwarcia. Wcześniej wiadomo, jaki był przekaz: część obiektów nieprzygotowana, część nie nadawała się do zamieszkania. Faktycznie, takie sytuacje miały miejsce, ale będąc już na miejscu trzeba na to spojrzeć przez inny pryzmat. Igrzyska odbywały się na półkuli południowej, a to zdecydowanie inna mentalność ludzi niż Europejczyków. My jesteśmy bardziej zdyscyplinowani i uporządkowani. Tam z kolei elementy karnawału są przez cały czas. To nie wynikało z niechęci Brazylijczyków. Oni po prostu tacy są i nie potrafili do końca zrozumieć, jakie były oczekiwania. Aczkolwiek nie miałem żadnych kłopotów i jeśli coś trzeba było załatwić, spotykałem się z życzliwością i otwartością. Wioska olimpijska była bardzo dobrze zabezpieczona. Na każdym kroku widziało się żołnierzy i policjantów. Co do transportu, to na głównych arteriach, które miały po trzy lub cztery pasy, jeden był przeznaczony wyłącznie dla ruchu olimpijskiego. Na pewno było to uciążliwe dla mieszkańców, bo ruch w Rio odbywa się przez 24 godziny na dobę.

kwk