Sukces w Amsterdamie to tylko przygotowania przed Rio

2016-07-12 09:06:32(ost. akt: 2016-07-12 13:37:43)
Kacper Kozłowski

Kacper Kozłowski

Autor zdjęcia: Beata Szymańska

Kacper Kozłowski (AZS UWM Olsztyn), srebrny medalista ME w Amsterdamie w sztafecie 4x400 m. opowiedział nam o zawodach i planach na Rio.
— Kwiaty, autografy, zdjęcia z kibicami — trochę się działo na Okęciu po poniedziałkowym powrocie lekkoatletów z mistrzostw Europy.
— To prawda, ale pierwszym szokiem był... upał. W Amsterdamie średnia temperatura w trakcie mistrzostw to było 18-20 stopni, więc byłem naprawdę zaskoczony, jak się okazało po przylocie, że u nas jest 30 stopni. A co do tego ciepłego przywitania, to zawsze są miłe chwile. Dla mnie tym milsze, że miałem swoich osobistych kibiców z Olsztyna: na lotnisko przyjechali po mnie rodzice (uśmiech). A po tym przywitaniu też było miło, bo zostaliśmy zaproszeni do Kancelarii Premiera na wspólny obiad z panią Beatą Szydło i ministrem sportu Witoldem Bańką, byłym czterystumetrowcem.

— Na tym obiedzie była tylko wasza „srebrna” sztafeta czy wszyscy medaliści ME?
— Byli ci, którzy mogli przyjechać, czyli poza nami jeszcze Karol Hoffmann, Robert Sobera, Michał Haratyk i Asia Linkiewicz. Nie było nas zbyt dużo, bo to jeszcze nie koniec sezonu: przed nami główna impreza — igrzyska w Rio. Dlatego reszta ekipy porozjeżdżała się na zgrupowania albo nawet na zawody. Na przykład jutro w Cetniewie (rozmowa z poniedziałku — red.) jest Festiwal Rzutów, więc Anita Włodarczyk, Paweł Fajdek, Wojtek Nowicki czy Piotrek Małachowski od razu polecieli nad morze, więc nie mogli być na tym spotkaniu.

— Lecąc do Amsterdamu, liczył pan na taki właśnie, srebrny finał 4x400 metrów?
— Liczyliśmy na walkę o medale, to na pewno. Z tym, że patrząc na najgroźniejszych rywali, braliśmy pod uwagę jeszcze Francuzów, którzy — jak się okazało — zrobili nam jednak niespodziankę i odpadli w eliminacjach, z bardzo słabym czasem. Po tych kwalifikacjach wyklarowała się taka sytuacja, że najlepiej spisali się w nich Brytyjczycy, my i Belgowie, no więc spodziewaliśmy się, że to w obrębie tej trójki rozegra się bój o medale. Między sobą obstawialiśmy, że jest spora szansa raczej na pokonanie Belgów i być może nawiązanie rywalizacji z Brytyjczykami, więc — owszem — celowaliśmy w srebro, tyle że nie do końca w tej kolejności, jeśli chodzi o pozostałe miejsca na podium.

— Dwa lata temu brąz ME w Zurychu wybiegaliście w tym samym składzie, ale tylko pan nie zmienił „miejsca” w tej czwórce. Znów pobiegł pan na drugiej zmianie...
— Wtedy byłem w bardzo podobnej sytuacji: też zająłem na mistrzostwach Polski czwarte miejsce, co — w przeciwieństwie do reszty chłopaków ze sztafety — nie pozwoliło mi wystartować w Zurychu indywidualnie na 400 metrów. A to że zostałem na tej drugiej zmianie... Trener (Józef Lisowski — red.) powiedział, że na tę zmianę potrzebny jest... cwaniak, no i że — jego zdaniem — do tej roli ja się najbardziej nadaję (uśmiech). Na tej zmianie trzeba mieć głowę na karku i nie można iść na wariata, tylko obserwować sytuację.

— No właśnie: druga zmiana jest o tyle specyficzna, że zaraz po przejęciu pałeczki cała stawka zbiega z wirażu do krawężnika. A wtedy może być ciasno i niebezpiecznie.
— Dlatego trzeba być sprytnym i mieć oczy dookoła głowy. Przy zejściu trzeba obserwować, co się dzieje na torach przed tobą, ale i wiedzieć, co się dzieje za tobą. Biegnąc i w eliminacjach, i w finale musiałem zrobić szybki rzut oka na przeciwników, a że wiedziałem kogo na co stać, więc do tego musiałem się jakoś dopasować. Żeby się nie „zakotłować” przy zejściu do krawężnika. Dlatego nie było sensu szarpać się na pierwszych 200 metrach z Pavlem Maslakiem z Czech, który biegał na mojej zmianie, a jest szybkościowo dużo lepszy i w tym sezonie uzyskuje też lepsze wyniki na 400 m.

— Jest pan z siebie zadowolony po tych mistrzostwach?
— Szczerze mówiąc, myślałem, że w finale urwę ze dwie dziesiąte sekundy z tego czasu, jaki zmierzono mi w eliminacjach. No, ale — jak się okazało — trudy biegu eliminacyjnego zostały mi w nogach, a do tego w finale niespodziewanie wyskoczyli przed nas Holendrzy, których w ogóle nie braliśmy pod uwagę, że będą nam przeszkadzać. Tak się bieg ułożył, a nie inaczej, że uzyskałem identyczny czas, jak w eliminacjach (45,10 — red.), więc myślę, że dobrze wykonałem swoje zadanie.

— Jakkolwiek dziwnie to zabrzmi, ale mistrzostwa Europy są w tym roku tylko imprezą pośrednią przed tym, co czeka was za miesiąc.
— To prawda, cała Europa szykuje się na igrzyska w Rio de Janeiro i to było widać, bo w niektórych konkurencjach najlepsi zawodnicy nie przyjechali do Amsterdamu. Mimo to mamy po tej imprezie lepszy pogląd na sprawę — na przykład przekonaliśmy się, że możemy nawiązać walkę z Brytyjczykami. Jasne: oni nie biegali w najmocniejszym składzie, bo nie mieli mistrza Europy Martyna Rooneya, ale z drugiej strony — nigdzie nie jest powiedziane, że my jesteśmy w szczytowej formie sezonu. Bo ta ma przyjść właśnie na igrzyska. Przed nami jeszcze miesiąc wytężonej pracy i... oby te rezerwy jeszcze w nas były. Na pewno lepiej będzie się nam pracowało, wiedząc o tym, że jesteśmy wicemistrzami Europy.

Piotr Sucharzewski

Komentarze (3) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. sąsiad #2027697 | 83.9.*.* 15 lip 2016 13:23

    Jedno z największych zaskoczeń. Sam pamiętam, jak na niego wołałem na podwórku kacper przyjazny duch :-D teraz gratuluję :-P

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz

  2. sąsiad #2027696 | 83.9.*.* 15 lip 2016 13:23

    Jedno z największych zaskoczeń. Sam pamiętam, jak na niego wołałem na podwórku kacper przyjazny duch :-D teraz gratuluję :-P

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz

  3. ewa #2027284 | 77.252.*.* 14 lip 2016 18:37

    brawo!!!! Kacper, powodzenia i dziękujemy

    odpowiedz na ten komentarz