Finał Pucharu Polski, czyli dymy na Narodowym

2016-05-04 11:50:33(ost. akt: 2016-05-04 11:49:52)

Autor zdjęcia: archiwum AD

W poniedziałek na Stadionie Narodowym w Warszawie rozegrano finał, w którym Legia zmierzyła się z Lechem Poznań. Prawie 50 tysięcy widzów obejrzało słaby mecz i triumf warszawian.
W stolicy zagrały dwa najlepsze polskie zespoły w ostatnich sezonach, niestety, na boisku tej jakości jakoś nie było widać. Ostatecznie puchar pozostał w Warszawie, ale przegranym nie jest jedynie Lech, a cała polska piłka.

Jeszcze przed meczem został wygwizdany prezydent Andrzej Duda i to był jedyny tego dnia moment, kiedy sympatycy Legii i Lecha zjednoczyli siły. Ponieważ kibice w ten sam sposób traktowali też poprzednich prezydentów, więc najwyraźniej "dobra zmiana" jeszcze nie objęła piłkarskich trybun. Później odpalono tradycyjne race, po których wnętrze Stadionu Narodowego przypominało Pekin w godzinach szczytu. Gdy w końcu trochę się przewietrzyło, w rolach głównych wystąpili piłkarze, początkowo przewagę osiągnął Lech (m.in. groźny strzał Pawłowskiego), ale im dalej w las, tym było... nudniej. Ostatecznie do przerwy kibice nie doczekali się goli, a w drugiej połowie też nie było lepiej. Ale co się dziwić, skoro obie "eksportowe" polskie ekipy było stać w sumie na kilka celnych strzałów.

Decydująca dla losów meczu akcja miała miejsce w 69. min, kiedy to Linetty tak niefortunnie wybił piłkę spod bramki Lecha, że Prijoviciowi nie pozostało nic innego, jak (przyznajmy, że w trochę ekwilibrystyczny sposób) umieścić ją w siatce. Jeśli ktoś sądził, że od tego momentu piłkarze Lecha rzucą się do szaleńczych ataków, to się mylił, bowiem za rzucanie wzięli się ich kibice. Konkretnie wzięli się za rzucanie racami, które nie tak dawno jeszcze spotkały się z akceptacją Zbigniewa Bońka, z tym że oczywiście prezes PZPN był gotów zgodzić się na odpalanie rac na trybunach, lecz nie na rzucanie nimi na boisko (najlepiej tak, by trafić piłkarza Legii lub chociaż sędziego).

W efekcie mecz był kilkakrotnie przerywany, a sędzia musiał doliczyć aż 14 minut. W tym czasie nic ciekawego na boisku się nie działo, może poza pojedynkiem Malarz — reszta (poznańskiego) świata, bowiem "kibice" Lecha koniecznie chcieli płonącą racą trafić w bramkarza Legii. No i raz im się nawet udało, ale że Malarz dostał tylko w nogę, więc arbiter uznał, że nic złego się nie stało. Być może już niedługo PZPN będzie musiał wydać sędziom odpowiednie dyrektywy: trafienie racą od pasa w dół — bez konsekwencji, od pasa w górę — rzucający kibice nie dostaną bezpłatnej kawy po meczu (przy jednym trafieniu w głowę) lub arbiter pogrozi im palcem (przy dwóch lub więcej trafieniach).

Tym razem w roli rozrabiaków wystąpili "kibice" Lecha, ale nikt nie ma wątpliwości, że gdyby wynik był odwrotny, wtedy race w swoje ręce wzięliby warszawianie.
Koniec końców, nikomu płonąca raca głowy nie urwała, dzięki czemu jakoś udało się do końca tego meczu dotrwać. I tak Legia zdobyła Puchar Polski po raz 18. (szósty w ostatnich dziewięciu sezonach), a Lech nie dość, że przegrał, to na dodatek prawdopodobnie w kolejnej edycji tych rozgrywek nie zagra. Czyli kowal ("kibice") zawinił, a Cygana (piłkarze Lecha) powieszą. Decyzja ma zapaść jutro.

Artur Dryhynycz